Zmiana klimatu już odmieniła zimy w Polsce. Czy lepienie bałwana pozostanie tylko wspomnieniem?

Z powodu zmiany klimatu już dziś mamy o wiele mniej mroźne i śnieżne zimy niż kiedyś. Konsekwencje dalszego ogrzewania planety nie ograniczą się jedynie do tego, że nie pójdziemy z dziećmi czy wnukami na sanki.

Temperatury w Polsce stopniowo się zwiększają
Temperatury w Polsce stopniowo się zwiększająJacob King/PA Images Getty Images

Przelotne opady śniegu z ostatnich dni oraz obniżenie temperatury do zera są namiastką zim, które kiedyś odczuwaliśmy w Polsce. Jednocześnie rekordy temperatur, które padły na przełomie 2022 i 2023 r., będą padać coraz częściej. Powód? Pogłębiająca się zmiana klimatu, za którą odpowiada człowiek.

Zimy coraz mniej "zimowe"

O tym, że zimy w Polsce ulegają drastycznej zmianie, przekonują wieloletnie obserwacje. Na przykład w latach 1961-1990 śnieżnych dni w Polsce było średnio ponad 60 rocznie, w okresie 2011-2020 - niecałe 40. W ostatnich latach nie brakowało zresztą miejsc, gdzie pokrywy śnieżnej nie było już w ogóle. Zmieniają się także temperatury. W porównaniu do średniej z lat 1961-1990 temperatury w sezonie zimowym wzrosły w poprzedniej dekadzie aż o 1,7 st. C. W tym samym przedziale czasowym doświadczyliśmy również spadku liczby dni z temperaturą poniżej zera - z 69 do 48. Średnia liczba dni z temperaturą poniżej -10 st. C spadła zaś z 8,3 do 4,5.

Bałwany wawelskieBeata Zawrzel/NurPhotoGetty Images

Trzeba mieć przy tym na uwadze, że to dopiero początek. Instytut Ochrony Środowiska - Państwowy Instytut Badawczy przygotował dwa scenariusze dalszego rozwoju sytuacji. Realizacja tego gorszego oznacza, że pod koniec wieku śniegu w Polsce będzie nawet pięć razy mniej niż w drugiej dekadzie tego wieku. Realizacja lepszego - że o połowę mniej. Obie prognozy wskazują też, że pod koniec wieku zimą w Polsce będziemy doświadczać już dodatnich temperatur. W przypadku redukcji emisji gazów cieplarnianych średnie temperatury dla stycznia mają wynosić 1,2 st. C, a w przypadku kontynuowania ich wzrostu - nawet 3,5 st. C.

Różnica w porównaniu z tym, co było, będzie ogromna. W okresie 1961-1990 średnia temperatura stycznia w Polsce wynosiła około -4 st. C, a według modeli naukowych w obecnej dekadzie będzie wynosić około -1 st. C. Oznacza to, że w perspektywie ponad 100 lat temperatura stycznia może się zmienić nawet o 7,5 st. C.

Nie tylko o bałwany chodzi

W skrócie: zmierzamy w stronę zim, podczas których wyjście z dziećmi czy wnukami na sanki i ulepienie z nimi bałwana będzie czymś wyjątkowym. O ile w ogóle będzie miało miejsce. Ale konsekwencje będą znacznie poważniejsze.

W naszej strefie klimatycznej zima i śnieg odgrywają bardzo ważną rolę. Topniejąca pokrywa śnieżna jest ważnym źródłem zasilającym wody podziemne, przez co ma duży wpływ na ogólne zasoby wodne. A te w Polsce należą do najmniejszych w Europie. Im mniej zimowego śniegu "zasilającego" grunty podczas roztopów, tym większe ryzyko, że wiosną i latem san wód w rzekach będzie bardzo niski. I tym większe ryzyko, że rolnicy będą musieli mierzyć się z suszą, która poważnie odbije się na ich zbiorach. Oczywiście na suszę wpływa sytuacja pogodowa z całego roku, niemniej śnieżna zima jest fundamentem, którego osłabianie będzie coraz bardziej odczuwalne.

- Łagodniejsze zimy sprzyjają rozwojowi i ekspansji wielu gatunków roślin - nierzadko inwazyjnych i obcego pochodzenia, zagrażających różnorodności biologicznej naszego krajowego ekosystemu. Niestety gatunki zwierząt, dla których zima okaże się łaskawa, będą również szkodliwym skutkiem zmian klimatu. Możemy spodziewać się istotnego wzrostu ryzyka chorób przenoszonych wektorowo, m.in. przez kleszcze i komary - komentuje Krzysztof Skotak, ekspert Instytutu Ochrony Środowiska - Państwowego Instytutu Badawczego.

Zmieniające się zimy wpłyną też na branżę turystyczną - zwłaszcza na zimową turystykę w górach. Z jednej strony rzadziej padający śnieg i cieńsza pokrywa śnieżna przyniosą krótszy sezon narciarski, z drugiej strony zwiększy potrzebę sztucznego naśnieżania stoków. Naśnieżanie oznacza zaś dodatkowe koszty, które - czego można być raczej pewnym - zostaną przerzucone na turystów, którzy po prostu zapłacą więcej.