Steven Spielberg nakręcił "Szczęki" i był zdruzgotany. "Szczerze żałuję"
"Żałuję, naprawdę szczerze żałuję tego, co się stało. Narobiłem wiele zła" - przyznał Steven Spielberg po latach od nakręcenia swego wielkiego hitu "Szczęki". Przyznał, że jego film przyczynił się do wzrostu lęku przed rekinami i zapewne przyczynił się do ich zagłady. A on w efekcie boi się, że los sprawi, iż jakiś rekin kiedyś w zemście go pożre. Co ciekawe, naukowcy... są zupełnie innego zdania niż Spielberg.
"Pojedynek na szosie", "Something evil" - Steven Spielberg na początku lat siedemdziesiątych miał już na koncie kilka filmów, więc Hollywood znało tego młodego reżysera. Dopiero jednak "Szczęki" wyniosły go na piedestał i dały prawdziwą sławę. Dzieło z 1975 roku stało się absolutnym przebojem kinowym nie tylko lat siedemdziesiątych, ale w całej historii kina.
Do dzisiaj ten film mrozi krew, a ataki wielkiego żarłacza białego na kąpiących się urlopowiczów miejscowości Amity czy też jego brawurowa szarża na kuter "Orca" robią ogromne wrażenie. Wtedy, po premierze filmu widzowie krzyczeli w kinie, zasłaniali oczy i niekiedy wybiegali z seansu. "Szczęki" były pierwszym filmem, który postraszyłby realnym zwierzęciem, bez jego mutacji i konfabulacji, na taką skalę.
To bardzo ważne, bowiem kino grozy opierało się na zwierzętach od dawna. Gdy w 1925 roku Willis O'Brien stworzył swe efekty specjalne do niemego jeszcze dzieła "Zaginiony świat" o dinozaurach, ludzie nie wytrzymywali tego nerwowo. Ogromne wrażenie robił też King Kong z 1933 roku, a kino lat czterdziestych i pięćdziesiątych straszyło potworami, których wizerunki opierały się na przejaskrawionych wyobrażeniach najczęściej zmutowanych i ogromnych zwierząt, od mrówek przez ptaki aż po Godzillę z 1954 roku.
Wielki rekin ze "Szczęk" mierzył prawie 8 metrów
Rekin ze "Szczęk" nie był zmutowany. Nie był dziwactwem ani wymysłem galopującej wyobraźni. Tu się niestety bardzo wiele zgadzało, począwszy od rozmiarów ryby.
"Ma chyba z sześć metrów" - mówi na widok przepływającego obok łodzi rekina ichtiolog Hooper.
"Prawie osiem" - odpowiada łowca rekinów Quint. "I waży z trzy tony".
Nie są to dane do końca przesadzone. Żarłacze białe należą do największych rekinów. Pięć, sześć metrów to wielkość spotykana co jakiś czas, a największy potwierdzony osobnik z 1959 roku z Australii mierzył 7 metrów 20 centymetrów. Doniesienia o większych żarłaczach uważane są za konfabulację. 6-7 metrów to na razie realna maksimum tego gatunku, od którego większych jest wiele innych gatunków rekinów (np. rekin wielorybi albo sześciopar).
Żarłacz biały jest gatunkiem dużym, który wyspecjalizował się w polowaniu na morskie ssaki takie jak uchatki, słonie morskie, foki, niektóre walenie. Dlatego wiązano go niegdyś z wielkim megalodonem - ogromnym rekinem sprzed kilku i kilkunastu milionów lat, ale dzisiaj wiemy, że te dwie ryby nie są ze sobą spokrewnione. Łączyła je dieta.
Specjalizacja pokarmowa i rozmiary żarłacza białego powodują, że może się on okazać groźny dla człowieka, zwłaszcza wtedy gdy pomyli go ze swoim celem. Najczęściej jednak ataki tych rekinów na ludzi kończą się lekkimi ugryzieniami, po których zwierzę orientuje się, że nie ma do czynienia z uchatką.
Są jednak wyjątki. I na takim wyjątku oparł się Steven Spielberg.
Przeniósł on bowiem na ekran książkę Petera Benchleya napisaną w 1974 roku. Ona z kolei stanowiła pewną wariację na temat prawdziwych wydarzeń, które rozegrały się u atlantyckich wybrzeży Stanów Zjednoczonych w lipcu 1916 roku. Wtedy to duży rekin przez pierwszych 12 dni sezonu letniego atakował kąpiących się ludzi. Pożarł trzy, zmarł też próbujący ratować zaatakowanego 11-letniego chłopca czwarty mężczyzna. Piąta ofiara została wyciągnięta ze szczęk rekina i ciężko ranna, straciła nogę.
Nie wiadomo, który gatunek rekina odpowiadał za te ataki. Z punktu obwiniono żarłacza białego jako rybę znacznych rozmiarów, ale ichtiologowie zwracali uwagę, że ponieważ drapieżnik wpływał do ujścia rzeki i polował też w wodzie słodkiej (ta scena też jest w "Szczękach"), to raczej wskazuje to na żarłacza tępogłowego, który potrafi podążać nawet ponad 1000 km w głąb rzek takich jak Mississippi.
Ta opisywana przez prasę historia zrobiła wielkie wrażenie. Stanowiła bowiem jeden z największych ataków rekina na ludzi od czasów historii zatopienia krążownika USS "Indianapolis" w lipcu 1945 roku w pobliżu Filipin. Wtedy to rekiny pożarły niemal 600 rozbitków z okrętu zatopionego przez japoński okręt podwodny. Historia ta zresztą została opowiedziana w filmie "Szczęki" podczas słynnej sceny pojedynku na blizny na kutrze.
Steven Spielberg przeprasza. Żałuje, że nakręcił "Szczęki"
Steven Spielberg zatem opowieści do końca nie wymyślił. Przeniósł ją we współczesne sobie lata siedemdziesiąte i nie bez powodu umieścił wypoczynkową miejscowość Amity niedaleko Nowego Jorku. To działało na wyobraźnię równie mocno jak King Kong atakujący to miasto. Amerykanie poczuli namacalność i prawdziwość tej opowieści. To spotęgowało wrażenie grozy.
W jednej chwili po premierze filmu 20 czerwca 1975 roku (w Polsce dość szybko jak na tamte czasy, bo po roku - "Szczęki" wówczas pod względem liczby widzów w polskich kinach ustąpiły wyłącznie "Trędowatej") rekiny stały się najpopularniejszymi najgroźniejszymi zwierzętami świata, rzutującymi na masową wyobraźnię. Ludzie zaczęli się ich bać, widząc w nich bestie metodycznie polujące na ludzi.
"On ma tu dość pokarmu, więc nigdzie nie odpłynie" - powiada wszak w tym filmie Hooper, czym skłania szeryfa Amity do podjęcia decyzji, by wypłynąć na poszukiwanie drapieżnika.
Opowieść w gruncie rzeczy o ludzkiej chciwości, pogardzie wobec natury i bezradności w obliczu siły wyższej, wreszcie o podejmowaniu wyzwania, na które nie ma się ochoty i które wydaje się przerastać, a jednak jest konieczne do pojęcia, stała się jako film rozumiany dosłownie historią o krwiożerczych rekinach. Rozpętał psychozę i to miał na myśli Steven Spielberg, gdy stwierdził w zeszłym roku:
- Naprawdę, szczerze przepraszam za to, co zrobiłem. Za to, że populacja rekinów została zdziesiątkowana z powodu filmu. Żałuję tego bardzo.
Do tego stopnia, że przyznał, iż żałuje nakręcenia filmu, który w 1976 roku otrzymał trzy Oscary. Do przeprosin dołączył Peter Benchley, który dodał, iż jest świadomy tego, że swoją książką rozpętał falę nienawiści wobec rekinów i przyczynił się do ich wyginięcia.
Spielberg dodał nawet, że zawsze bał się rekinów i ta fobia była jednym z powodów nakręcenia "Szczęk". Co więcej, teraz nadal obawia się, że złośliwy los sprawi, iż któryś z tych drapieżników w końcu w jakichś okolicznościach go pożre. Jak pamiętamy, taka zemsta rekinów jest kanwą fabuły kolejnych części "Szczęk".
Biologowie: Nie przesadzajmy z tym filmem
Skrucha Stevena Spielberga i Petera Benchleya są znaczące i donośne, ale - co ciekawe - nie wszyscy przyrodnicy się zgadzają z ich tezami i uważają, że jest potrzebna. Paul Cox z Shark Trust w Plymouth uważał nawet, że jest dokładnie odwrotnie - populacja rekinów maleje, ale nie z powodu filmu, ale innych czynników jak zamówienia azjatyckich kuchni i medycyny na części ich ciała, łączenie fragmentów ciał rekinów z leczeniem, obawa o łowiska, zanieczyszczenie mórz i zmiany środowiskowe łącznie ze wzrostem temperatury wody.
Sam film "Szczęki" nie miał - jego zdaniem - aż tak istotnego znaczenia w spadku liczebności rekinów. Wręcz przeciwnie, doprowadził wiele osób do fascynacji tymi zwierzętami i wzrostu zapotrzebowania na informacje na ich temat. A same obawy przed rekinami sprawiły, że ludzie wymogli lepszej izolacji między terenami łowieckimi drapieżników a kąpieliskami, co dla rekinów okazało się nawet korzystne.
Nancy Knowlton w "Smithsonian" w 2014 roku pisała także o tym, że strach przed rekinami paradoksalnie dzięki filmowi przerodził się w fascynację, która trwwra do dzisiaj. Może mieć ona jednak także zgubne skutki, przyczynić się do przełowienia tych ryb.
Zarazem jednak George Burgess, były dyrektor Florida Program for Shark Research, powiedział w 2015 roku w BBC, że "Szczęki " zapoczątkowały "zbiorowy wylew testosteronu" wśród rybaków na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, co doprowadziło tysiące ludzi do polowań na rekiny dla sportu. Po premierze filmu liczba dużych rekinów na tych wodach spadła o połowę, a trofea zapełniły ściany myśliwych.
Autor jest wielkim fanem filmu "Szczęki" i widział go nieskończenie wiele razy.