Paranoja po polsku. Jak traktujemy zwierzęta
Polacy ostro krytykują znęcanie się nad zwierzętami, zwłaszcza jeśli pochodzą z większych miejscowości. Z drugiej strony jedzą mięso, kupują żywego karpia w siatce, a niechciane „prezenty” w postaci szczeniąt zostawiają w lesie. Na czym polega polskie podejście do zwierząt?
Piotr Grzesiak, Zielona Interia: Traktowanie zwierząt w Polsce wydaje się być pełne skrajności. Weźmy przypadek ciągnięcia psa za szyję za samochodem. To wywołało duże oburzenie społeczne. Z drugiej strony mamy trzymanie żywej ryby w siatce, przez co ta się dusi. Jak Polacy odnoszą się do zwierząt?
Prof. dr. hab. Hanna Mamzer, Wydział Socjologii, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu: Na poziomie wrażliwości społecznej mamy dosyć wysoki poziom empatii. Badania socjologiczne wskazują, że Polacy najchętniej udzielają pomocy potrzebującym zwierzętom bądź dzieciom. Inne kategorie społeczne, które potrzebują pomocy, jak osoby stare, czy osoby z niepełno sprawnościami, nie spotykają się z takim wsparciem i trudno dla nich, pozyskać potrzebne środki. Podnosi się też poziom reagowania społeczeństwa na to, co się dzieje dookoła. Coraz częściej ludzie alarmują o zaobserwowanych przykładach przemocy wobec zwierząt. To nie ogranicza jednak znęcania się nad zwierzętami, ponieważ nasze prawo jest tutaj absolutnie nieadekwatne i nie jest spójne.
Za przykład weźmy karpie. Główny Lekarz Weterynarii zaleca krótki transport ryb, w siatce, najlepiej z wodą. Jednak to jest sprzeczne z ustawą o ochronie zwierząt, która nakazuje transport ryb w wodzie, tak by mogły oddychać. Przez to przeciętni obywatele nie wiedzą jak się w tym odnaleźć. Jeżeli usłyszą w telewizji, że Główny Lekarz Weterynarii zezwolił na noszenie ryb w siatkach, to dostają w ten sposób przyzwolenie na to takie działanie. Wiedzę o właściwym traktowaniu ryb posiada garstka specjalistów, tym bardziej że polskiej kulturze "ryby nie mają głosu".
Czy jako Polacy stopniujemy, które zwierzęta możemy traktować lepiej, a które gorzej?
Zdecydowanie tak. Najbardziej nas alarmują nieprawidłowości dotyczące traktowania zwierząt towarzyszących, ponieważ one są najlepiej widoczne: psy, potem koty i małe zwierzęta, jak świnki morskie (kawie domowe), chomiki, ptaki. Te ostatnie są mało widoczne i rzadko kto wie co dzieje się za zamkniętymi drzwiami mieszkań. Ważnym zagadnieniem jest też jednak dobrostan zwierząt gospodarskich, których nie widać na co dzień, bo zamknięte są w budynkach ferm przemysłowych. Ze względu na bioasekurację, nie są one dostępne dla osób z zewnątrz. O tym, co tam się dzieje, wiedzą tylko lekarze weterynarii i producenci oraz pracownicy. Fundacja Czarna Owca Pana Kota stworzyła raport dotyczący Polaków i znęcania się nad zwierzętami. Wynika z niego, że jest bardzo mało zgłoszonych przypadków znęcania się nad zwierzętami gospodarskimi, a te ukarane dotyczą nielegalnego uboju. Kopanego psa na ulicy prędzej dostrzeżemy, niż nielegalnie poganianą trzodę w ubojni. Zwierzęta gospodarskie uprzedmiatawiamy, traktujemy jako numery i jako masę. Tak jest je łatwiej przerobić na produkty i zjeść.
Oddzielamy kwestię mięsa od zwierząt?
Tak, nie myślimy o tym. Paul McCartney kiedyś powiedział, że gdyby ubojnie miały szklane ściany, to nikt by nie jadł mięsa. Łańcuch produkcji zwierzęcej jest celowo oddzielony od konsumenta fizycznie, po to, aby nie doświadczał masakry obcowania z zabijaniem zwierząt. Poza tym stosujemy rozliczne procedury psychologiczne, które pozwalają nam się dystansować. Nie mówimy "noga świni" a "szynka". To pozwala nam jeść mięso.
W internecie możemy zobaczyć eksperymenty społeczne, gdzie sprzedawca mówi klientowi, że zaraz zrobi specjalnie dla niego świeżą kiełbasę, po czym próbuje włożyć żywe stworzenie do maszynki. Widzimy reakcję klientów, którzy uciekają, rezygnując z zakupów. Nie chcemy widzieć takich rzeczy. Dwa duże dyskonty sprzedawały w całości zafoliowane zwierzęta, ze skórą i sierścią. To były całe prosięta i zające. Zrobiła się duża afera w mediach, ludzie dziwili się, jak można coś takiego sprzedawać. A jaka jest różnica między tym, a schabowym albo żeberkami? Albo prosięciem z rożna?
Gdzie zatem stawiamy granice, jeżeli chodzi o zwierzęta?
Te granice są kulturowo definiowane i zmieniają się w czasie. W Polsce zjedzenie psa jest nieakceptowalne, jednak w Azji tak się miejscami robi. Z kolei w krajach muzułmańskich nie je się wieprzowiny, a w Indiach wołowiny. W Polsce świnie zaczynają bywać w domach jako zwierzęta towarzyszące. Tworzymy sobie jednak nasze własne klasyfikacje zwierząt, co pozwala nam je traktować tak, jak tego chcemy. Przykładem jest królik. Z jednej strony bywa zwierzęciem towarzyszącym, z drugiej jest hodowany na mięso, a z trzeciej to szkodnik. Takich zwierząt, których traktujemy różnie, mamy całkiem sporo. Bardzo płynnie ustawiamy te granice, tak, jak pasują nam wygodnie.
Dołącz do ZIELONA INTERIA także na FacebookuTo nie miesza nam w głowach?
Znajdujemy się w sytuacji pewnego rodzaju schizofrenii. Z jednej strony chcemy o te zwierzęta dbać, a z drugiej nie wiemy jak to zrobić. To wymusza pracę własną - podjęcie refleksji nad tym, jaki jest właściwie mój stosunek do zwierząt. To też szansa na konfrontację z niejasnościami i podjęcie się własnej drogi, na przykład czy jemy mięso, czy nie. To możliwość redefiniowania granic. Do 1958 r. czarnoskórzy ludzie byli wystawiani w ogrodach zoologicznych jako tzw. human zoo. Podczas Wystawy Światowej w Brukseli pokazywano mieszkańców Konga jako atrakcję. Dzieci dokarmiano ciasteczkami. To było zupełnie legalne niewiele ponad 50 lat temu. Dzisiaj to całkowicie nie do pomyślenia. Ufam, że ta możliwość przesuwania granic zadziała również na korzyść zwierząt. Widzimy silną presję i oddolne ruchy społeczne zaangażowanych aktywistów. Widać to na przykład w kwestii cyrków, czy zwierząt bezdomnych w gminnych schroniskach, do których oddają je samorządy.
Do cyrku może nie pójdziemy, ale do zoo już tak.
To jest bastion wykorzystywania zwierząt, który ma się nadal dobrze, mimo tego, że są odkrywane różnego rodzaju nadużycia. Chodzi na przykład o uśmiercanie zwierząt uznanych przez ogrody zoologiczne jako zbędne w ich puli genetycznej. W 2014 r. w zoo w Kopenhadze zabito dwuletnią żyrafę Mariusa. Zwierzę było zdrowie, ale genetycznie, zdaniem zoo, nie nadawało się do dalszej hodowli w zamknięciu. Zabito je, a następnie wykonano publiczną sekcję zwłok. Mięsem żyrafy nakarmiono lwy. To wzbudziło duże kontrowersje. Z kolei w pożarze ogrodu zoologicznego w Berlinie w 2020 r. zginęło 30 ssaków naczelnych, które umierały w niewyobrażalnych męczarniach. Mimo takich zdarzeń, ludzie nadal chodzą do zoo. Powinniśmy się nad tym zastanowić.
Gdzie tkwi źródło złego traktowania zwierząt?
To problem edukacji na tym najniższym szczeblu, najbliżej "praktyki". To także kwestia niskiego poziomu edukacji, niskich zarobków i niskiego poziomu krytycznego myślenia. Oczywiście, jeżeli moglibyśmy empatię wobec zwierząt wynosić z domu, to byłoby wspaniale, jednak szkoła powinna te kompetencje wzmacniać. To byłoby korzystne dla całego społeczeństwa, nie tylko dla zwierząt, ale dla ogółu relacji międzyludzkich.