Ludzie wściekli wyszli na ulice. Nie ma słońca, zrobiło się ciemno
Delhi od lat bije rekordy zanieczyszczenia, ale tej zimy gniew mieszkańców przebił obojętność władz. Setki ludzi wyszły na ulice, domagając się prawa do oddychania bez bólu. Tymczasem naukowcy ostrzegają, że smog nie tylko zabija, lecz także zaciemnia kraj, ograniczając światło potrzebne rolnictwu i energetyce słonecznej.

W skrócie
- Mieszkańcy Delhi zorganizowali masowe protesty przeciwko rekordowemu smogowi i bezczynności władz, domagając się prawa do czystego powietrza.
- Władze reagowały represyjnie, zatrzymując uczestników i próbując ograniczać zgromadzenia, podczas gdy politycy przerzucali się odpowiedzialnością za kryzys.
- Zanieczyszczenie powietrza nie tylko pogarsza zdrowie mieszkańców, lecz także obniża wydajność rolnictwa i energetyki słonecznej, prowadząc do poważnych strat ekonomicznych.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Późnym popołudniem nad Delhi opadła brązowa, gryząca mgła. W centrum miasta, między Jantar Mantar a India Gate, zaczęły się zbierać dziesiątki, a potem setki ludzi: studenci, matki z dziećmi, lekarze, działacze klimatyczni, emeryci. Łączyło ich jedno: poczucie, że miasto stało się pułapką. Jak mówiła jedna z protestujących inżynierek, Delhi to dziś miasto, w którym powietrze dosłownie ich zabija.
Na transparentach pojawiały się hasła w rodzaju "Breathing is killing me" i "Right to clean air". Dla wielu uczestników był to pierwszy protest w życiu. Smog, uważany dotąd za nieprzyjemne, ale nieuniknione tło zimy, stał się powodem otwartego buntu.
W ostatnich tygodniach wskaźniki Air Quality Index (AQI) w stolicy regularnie przekraczały 400, a momentami zbliżały się do 500 punktów. To poziom określany jako "poważny", który może szkodzić nawet całkowicie zdrowym osobom. Stężenie drobnych pyłów PM2,5 sięgało 438 mikrogramów na metr sześcienny, blisko trzydziestokrotnie powyżej dobowej normy Światowej Organizacji Zdrowia.
Lekarze ze szpitali publicznych i prywatnych apelowali w mediach, by dzieci, seniorzy i osoby z chorobami serca oraz płuc w ogóle nie wychodziły z domu. Niektórzy medycy poszli jeszcze dalej, radząc, że ci, którzy mogą sobie na to pozwolić, powinni opuścić Delhi na cztery do sześciu tygodni, dopóki powietrze nie stanie się choć trochę znośne.
Policja, aresztowania zamiast dialogu o smogu
Choć protesty miały mieć pokojowy charakter, władze od początku reagowały nerwowo. Organizatorzy relacjonowali, że jeszcze przed demonstracją policjanci dzwonili do nich i chodzili po domach, naciskając, aby odwołali akcję i strasząc odpowiedzialnością karną. W dniu protestu służby zamknęły okolice India Gate, a zgromadzenia próbowano rozproszyć.
Wieczorem niemal sto osób zostało zatrzymanych i przewiezionych na komisariaty, wśród nich matki z małymi dziećmi i osoby starsze. Część demonstrantów spędziła tam wiele godzin, a następnego dnia wobec organizatorów złożono zawiadomienie o rzekomym naruszeniu przepisów o zgromadzeniach. Kiedy temat czystego powietrza staje się powodem do zatrzymań, mieszkańcy mają poczucie, że władza traktuje ich jak problem, a nie ofiary kryzysu zdrowotnego.

Policja próbowała ograniczać kolejne demonstracje. Podczas protestu pod India Gate 9 listopada, mimo silnej obecności służb, na plac wyszły setki mieszkańców. Skandowali hasła o prawie do oddychania, śpiewali piosenki, niektórzy przynieśli maski przeciwpyłowe.
Polityczna wojna o dane i winnych smogu
Delhi od lat żyje w rytmie corocznej wojny narracji: rząd stanowy wskazuje na to, że źródłem problemu mają być spalanie ścierniska w sąsiednich stanach Pendżab i Haryana, rząd centralny oskarża poprzednią administrację miejską, a politycy w Pendżabie twierdzą, że problem jest wyolbrzymiany.

Tymczasem działacze i mieszkańcy dokumentują coś innego: próby manipulowania samymi danymi o zanieczyszczeniu. W mediach społecznościowych krążyły nagrania, na których widać, jak wokół czujników jakości powietrza pracują zraszacze wody. Na innych ujęciach widać stacje pomiarowe ustawione tuż obok drzew, wbrew wytycznym Central Pollution Control Board, które nakazują instalowanie ich w miejscach reprezentatywnych dla otoczenia.
Politycy opozycyjnej Aam Aadmi Party zarzucali rządowi Delhi, że ogranicza raportowanie danych z części stacji monitoringu. W odpowiedzi przedstawiciele władz zapewniali, że "rząd pracuje z pełną powagą i szybkością nad kontrolą zanieczyszczeń", a zraszacze mają jedynie ograniczać pylenie w pobliżu czujników, nie zaniżać odczytów.
Graded Response Action Plan, czyli gaszenie pożaru wiadrem wody
Delhi od kilku lat formalnie dysponuje narzędziem kryzysowym o nazwie Graded Response Action Plan. To zestaw stopniowo zaostrzanych działań: od ograniczeń dla samochodów i budowy, po zamykanie szkół i zawieszanie części działalności przemysłowej. W tym roku rząd centralny dopiero 11 listopada ogłosił przejście do trzeciego poziomu planu, gdy oficjalny AQI wyniósł 424.
Na papierze oznacza to zakaz niektórych prac budowlanych, zatrzymanie części ciężarówek wjeżdżających do miasta, zakaz wydobycia kruszywa i kruszenia kamienia, a także przejście szkół na naukę hybrydową. W praktyce mieszkańcy zwracają uwagę, że te działania są wdrażane z opóźnieniem i często pozostają tylko na poziomie komunikatów, a nie realnych zmian na ulicach.
Elementem GRAP są także tak zwane smog guns, czyli armatki wodne rozpylające drobną mgłę w powietrzu, aby wiązać pył i sprowadzać go na ziemię. Zdjęcia z Delhi pokazują je pracujące przy reprezentacyjnych alejach, ale trudno mówić, by rozwiązywały problem na skalę całej metropolii. Zanieczyszczenia pozostają na poziomie określanym przez lekarzy jako zagrażający zdrowiu publicznemu.
Delhi traci słońce: co mówią naukowcy
Zanieczyszczenia w Delhi to nie tylko kwestia kilku zimowych tygodni. Równolegle do kolejnych alarmów smogowych ukazało się badanie sześciu indyjskich naukowców, które pokazuje, że Indie od trzech dekad systematycznie tracą godziny ze słońcem. Chodzi o czas, kiedy bezpośrednie promienie słoneczne docierają do powierzchni Ziemi.
Badacze przeanalizowali dane z 20 stacji meteorologicznych z lat 1988-2018. We wszystkich dziewięciu zdefiniowanych regionach kraju odnotowano spadek liczby godzin nasłonecznienia, choć w różnym tempie. Największe roczne spadki zanotowano w północnych regionach śródlądowych i na zachodnim wybrzeżu, między innymi w Amritsarze, Kolkacie i Mumbaiu.
Wyniki wpisują się w szerszy obraz tak zwanego global dimming, czyli zaciemniania powierzchni Ziemi przez zanieczyszczenia. W drugiej połowie XX wieku podobne zjawisko opisywano w Europie i Chinach. Tam, gdzie wprowadzono rygorystyczne normy jakości powietrza, w latach 90. zaczęto obserwować powolny powrót do większej liczby godzin ze słońcem, określany jako global brightening.
Według innego badacza, Sachchidy Nanda Tripathiego z Indian Institute of Technology w Kanpur, aerozole zmniejszyły ilość promieniowania słonecznego docierającego do powierzchni Indii o około 13 procent. Dodatkowe 31-44 procent spadku przypada na same chmury, których zachowanie także zależy od zanieczyszczeń emitowanych do atmosfery.
Słońce potrzebne panelom i pszenicy
W Indiach problem ma szczególnie bolesne konsekwencje, bo kraj ten intensywnie inwestuje w fotowoltaikę. Około 47 procent mocy odnawialnych stanowią instalacje słoneczne, a rząd zapowiada osiągnięcie 500 GW mocy z OZE do 2030 r., z czego ponad 100 GW pochodzi już dziś z paneli PV.

Zanieczyszczone powietrze uderza w te plany podwójnie. Po pierwsze, zmniejsza ilość światła docierającego do powierzchni. Po drugie, sadza i pył osiadają na panelach, zmniejszając ich sprawność. Szacunki Tripathiego mówią o spadku produkcji energii słonecznej o 12-41 procent w zależności od typu instalacji, co przekłada się na straty rzędu kilkuset milionów dolarów rocznie.
Jeszcze poważniejsze mogą być skutki dla rolnictwa. W najbardziej zanieczyszczonych częściach kraju aerozole i smog odpowiadają za 36-50 procent strat w plonach, głównie ryżu i pszenicy. Tam, gdzie zanieczyszczenia są najwyższe, powietrze odbiera roślinom więcej energii niż niejedna susza.
Dla zwykłych mieszkańców te liczby przekładają się na wzrost cen żywności i ryzyko przerw w dostawach prądu. Smog, który dziś kojarzy się z kaszlem i pieczeniem oczu, jutro może oznaczać droższą energię i mniej stabilny system żywnościowy.
Dlaczego Delhi dusi się co zimę
Zimą nad Delhi tworzy się specyficzna pułapka. Spada temperatura przy gruncie, wiatry cichną, a w górnych warstwach atmosfery tworzy się warstwa inwersyjna, która działa jak pokrywka. Emisje z ruchu samochodowego, spalania śmieci, generatorów dieslowskich i domowych pieców kumulują się tuż nad głowami ludzi. Do tego dochodzi sezonowe wypalanie pól w sąsiednich stanach, gdzie rolnicy pozbywają się resztek po zbiorach, podpalając ściernisko. W bezwietrzne dni dym z setek tysięcy takich ognisk spływa w kierunku stolicy.
W rezultacie z nadejściem października nad Delhi smog nie znika wraz z nastaniem dnia; wisi w powietrzu całymi tygodniami, przenikając do domów, szkół, szpitali. W takiej rzeczywistości oddychanie staje się kwestią statusu społecznego. Ci, których na to stać, montują w mieszkaniach i biurach filtry powietrza, wysyłają dzieci do szkół z własnymi oczyszczaczami w klasach albo na kilka tygodni wyjeżdżają w góry czy nad morze.
Tymczasem dla większości z 30 milionów mieszkańców aglomeracji to luksus nieosiągalny. Ludzie mieszkający w slumsach, pracujący na budowach, na bazarach i w ruchu ulicznym, wdychają pełny pakiet pyłów, ozonu troposferycznego, tlenków azotu i siarki. Czyste powietrze staje się w Delhi towarem, który można kupić, zamiast prawem, które przysługuje każdemu.
Lekarze biją na alarm, że tak wysoki poziom zanieczyszczeń wpływa nie tylko na płuca, ale także na serce, układ nerwowy i rozwój dzieci. Badania z ostatnich lat wskazują na związek między przewlekłą ekspozycją na smog a wyższą śmiertelnością z powodu zawałów, udarów i chorób nowotworowych. W statystykach zdrowotnych smog zabija dziś w Delhi więcej osób niż otyłość czy cukrzyca.














