Składają się niemal tylko z paszczy. Żyją tam, gdzie nie dociera światło
Rzadko się je widuje, bo żyją na bardzo dużych głębokościach pod wodą. Nawet jednak jeżeli już ktoś tam się opuści, nie tak łatwo mu przeniknąć mrok panujący kilkaset, a nawet kilka tysięcy metrów pod powierzchnią. I nie ma szans zobaczyć, jak porażające sceny się w tym mroku rozgrywają, gdy nie tylko więksi pożerają mniejszych, ale często także... odwrotnie.
Abisal - to trudne słowo znajduje się często na pierwszych stronach encyklopedii i słowników. To strefa oceanów położona od około 1700 metrów pod powierzchnią wody do niemal 6000 metrów, gdzie zaczyna się już hadal, strefa rowów oceanicznych. Abisal to bardzo niegościnny obszar mórz, z niską temperaturą wody do maksymalnie kilku stopni Celsjusza, nieprzeniknionym mrokiem i potężnym ciśnieniem. I nawet tam nie zamiera życie. Co więcej, żyją tam kręgowce, w tym niesamowite ryby głębinowe.
Strefa abisalu i morskich głębin pogrążona jest w mroku, ale jeżeli życia nie widać, nie znaczy to, że nie istnieje. Radzi sobie całkiem dobrze, polegając na nadzwyczajnych przystosowaniach do ciśnienia, temperatury i chłodu. Co więcej, w tych rejonach trafiają się nawet prawdziwe giganty, jak wielkie głowonogi, takie jak kalmarzec albo kałamarnica kolosalna. Po nie z kolei nurkują zwierzęta z powierzchni, chociażby schodzące bardzo głęboko kaszaloty.
Ryby głębinowe to monstra oceanów
Żyjące na stałe w abisalu i innych warstwach morza ryby głębinowe nie są może tak wielkie jak kaszaloty i wielkie kałamarnice (może na szczęście, bo to byłoby doprawdy porażające), ale formy i kształty, jakie przybierają też mogą budzić zdumienie, nawet przerażenie.
Kiedy ocean wyrzuca na brzeg niektórych przedstawicieli tych niedostępnych nam z reguły krain i wtedy możemy zobaczyć na plaży... potwora. Więcej o tych rybach dowiadują się naukowcy schodzący głęboko pod wodę w batyskafach, ale i tak są to informacje skąpe.
Ostatnie lata to duży postęp w oznaczaniu i poznawaniu ryb głębinowych, które jednak wśród kręgowców spokojnie mogą aspirować do miana najsłabiej poznanej grupy.
Wiemy już jednak, gdzie tkwi tajemnica potężnych paszcz tych ryb, których rozmiary dotąd były niewytłumaczalne. Weźmy chociażby połykacza głębinowego - rybę węgorzokształtną, zatem o wydłużonym ciele, składającą się na pozór niemal wyłącznie z paszczy. Jest przeogromna, wyposażone w jamę zbudowaną z rozciągliwej tkanki.
Dzięki niej połykacz może rozszerzyć swą gardziel niczym pelikan i połknąć zdobycz dużą, znacznie większą od siebie. Jak to możliwe?
Naukowcy odkryli w gardzieli połykacza specjalne gruczoły produkujące białka wspomagające wstępne trawienie. Działają one niczym enzymy trawienne i zapewne prowadzą do wstępnego, ale dość solidnego nadtrawienia zdobyczy znajdującej się w w rozciągniętej gardzieli. Dzięki temu połykacz może potem połknąć to, co z niej zostało. To trochę tak, jakby żołądek przesunął się do jamy gębowej i tam odbywał się istotny fragment procesu trawiennego.
Ryba chwyta więc kuriozalnie wielką zdobycz, trzyma w gardzieli i tam nadtrawia, po czym pożera resztki. Brzmi jak scena z horroru, ale połykacz nie jest potworem ogromnym. Ma może kilkadziesiąt centymetrów długości. Największą znalezioną w żołądku połykacza zdobyczą była mierząca 10 cm długości inna głębinowa ryba z rodzaju Dysolatus.
Co innego podobna do niego, także należąca do węgorzokształtnych ryba głębinowa zwana gardzielcem, spotykana w Atlantyku od Grenlandii i Islandii aż po południową Afrykę, ale zawsze na dużych głębokościach.
Ta ryba ma rozciągliwą nie tylko gardziel, ale i resztę ciała, w tym żołądek. Mało o niej wiemy, niektóre gatunki gardzielców znane są z zaledwie jednego okazu np. Saccopharynx paucovertebratis wyłowiony raz u brzegów zachodniej Afryki z głębokości 1700 metrów. A wiemy, że ryby te żyją głębiej, mają wielkie paszcze, żołądki, galaretowatą substancję w miejsce pęcherza pławnego i emitujący światło narząd bioluminescencyjny na końcu witkowatego ogona.
W głębinach ważne jest światło
Światło jest ważne w głębinach nawet nie tyle po to, by oświetlić sobie drogę, ale po to, by zainteresować nim innych. Nawet małe światło w mrocznych głębinach budzi bowiem zainteresowanie. Być może gardzielec używa światełka jako wabika na zdobycz, nie wiemy tego na pewno. Natomiast z całą pewnością robią tak głębinowe ryby żabnicokształtne, takie jak Melanocetus.
U wielu żabnic mamy potężny dymorfizm płciowy, w ramach którego samiec jest maleńkim wyrostkiem na ciele ogromnej samicy, w zasadzie niezdolnym do samodzielnego życia. To pasożytnictwo seksualne, bardzo rozpowszechnione u tych ryb. W głębinach też ma miejsce, ale różnice nie są tak ogromne. Te głębinowe żabnice Melanocetus nie zawsze zresztą stosują jednak to rozwiązanie.
Ryby te patrolują głębiny położone nawet ponad 2000 metrów pod powierzchnią wody, gdzie szukają zdobyczy wielkimi, zębatymi paszczami. Mierzą kilkanaście do 30 cm długości.
Wyrostek, który widzimy na szczycie głowy tej ryby to nie maleńki samiec, ale emitujący światło wabik. Nie świeci sam i światła nie wytwarza ryba. W tym narządzie żyją luminescencyjne bakterie i to od nich zależy tajna broń tego potwora. Karłowate samce go nie mają, ale za to wyposażone są w wielkie oczy i dobry węch. Prawdopodobnie wyczuwają nim samicę na ogromne odległości.
Spokrewniona z nimi linofryna drzewkowąsa to gatunek ryby głębinowej jeszcze bardziej kuriozalnej, bowiem oprócz świecącego wyrostka na głowie to zwierzę ma także narośl wystającą z jej żuchwy. Ona także emituje światło. To rosnący ku dołowi twór podobny do drzewka albo gałęzi, który wygląda tak, jakby jakaś roślina zrosła się z rybą. Tymczasem zrasta się z nią jedynie maleńki samiec w ramach wspomnianego pasożytnictwa seksualnego.
To wygląda nawet dość osobliwie, bo oto wody przemierza osiągająca 50 cm samica z rodzajem latarki na czole i długą brodą rosnącą ze szczęki, taszcząc za sobą 2-centymetrowego samca bez światła i brody, który na dodatek przyczepia się do niej w pozycji do góry nogami i blisko odbytu. No takie ma życie. Żyją razem, pływają razem, odżywiają się razem. Uważa się, że wolno żyjące samce umierają po kilku miesiącach, jeśli nie przyczepią się do samicy - tak bardzo są od niej zależne.