Jest sposób na to, by rekiny nie atakowały ludzi. Trzeba się zdać na ich pamięć
Rekiny mają bardzo dobrą pamięć i to okazuje się orężem ludzi, którzy chcą zapobiegać zbliżaniu się tych morskich drapieżników do wybrzeży i kąpielisk pełnych ludzi. Australijczycy wpadli na znakomity pomysł, jak sprawić, by rekiny tam nie zaglądały, a ludzie czuli się bezpiecznie. I już stosują go w praktyce. Efekty są zadziwiające.
Żarłacze białe są dość często widywane w wodach Australii, zwłaszcza tych obmywających południowe i zachodnie wybrzeża kraju. Ten gatunek rekina szczególnie lubi wody o takiej temperaturze. To właśnie ataki tych żarłaczy, które mają miejsce na wodach Australii, Nowej Zelandii, Afryki Południowej oraz wybrzeży Ameryki Południowej i w Morzu Czerwonym sprawiają, że gatunek ten uważany jest za najbardziej niebezpieczny i nazywany ludojadem. Spotęgował to wrażenie film "Szczęki" Stevena Spielberga.
To niekoniecznie musi być prawda. Wiele ataków rekinów idzie właśnie na konto żarłaczy białych, podczas gdy w oceanach świata pływają gatunki prawdopodobnie bardziej niebezpieczne od nich np. żarłacz tępogłowy (zwany żarłaczem byczym), żarłacz tygrysi czy duże żarłacze błękitne.
Nie zmienia to faktu, że żarłacz biały może zaatakować i zabić człowieka, zwłaszcza gdy pomyli go ze swoją standardowa zdobyczą - morskimi ssakami takimi jak uchatki, foki, słonie morskie, względnie delfiny i nieduże walenie. Pod koniec zeszłego roku u brzegów Australii Południowej niedaleko Adelajdy zginął w paszczy ryby nastoletni surfer. Obwiniany jest właśnie żarłacz biały.
Żarłacze świetnie pamiętają miejsca
Australijczycy postanowili coś z tym zrobić i uciekli się do... pamięci rekinów. Jest ona bardzo dobra i dotyczy zwłaszcza miejsc, w których wydarzyło się coś dla nich niemiłego. Chociażby miejsc, gdzie wpadły w tarapaty i zostały złowione. Paul Butcher z władz Nowej Południowej Walii w Australii przeprowadził ze swym zespołem eksperyment polegający na chwytaniu i odławianiu żarłaczy z wód australijskich. Odłowy wyznaczono w pobliżu 20 popularnych kąpielisk Nowej Południowej Walii, a dokonano ich w odległości 500 metrów od brzegu za pomocą kilkuset linek z przynętami. Linki były bezpieczne, bo wyposażone w czujniki, które natychmiast informowały ludzi o złapaniu ryby. Nie groziło jej zatem zaplątanie się, uszkodzenie czy śmierć - zaznaczają Australijczycy.
Rekiny były mierzone, fotografowane, sprawdzano stan ich zdrowia, a następnie wywożono ją w inne miejsca i tam wypuszczano. Dotyczyło to niebezpiecznych gatunków - żarłacza białego, żarłacza tygrysiego i żarłacza byczego. Pozostałe rekiny czyli głowomłoty, wąsatki i inne wypuszczano w tym samym miejscu. Okazało się, że rekiny wypuszczone kilkaset metrów od miejsca złowienia już tam nie wracały. Unikały jak ognia punktu, w którym trafiły w ręce ludzi, jakby źle się on im kojarzył - z pułapką i kłopotami.
To nasuwa wniosek, że rekiny odłowione w pobliżu kąpielisk i wypuszczone nawet kilkaset metrów dalej, ale na innych wodach, nie powinny już niepokoić ludzi. Nie będą wracały w miejsce, które kojarzy im się z tym, że stały się tam ofiarą, a nie myśliwym. Nie płyną tam nawet przypadkiem, jako że orientacja przestrzenna rekinów w morzu jest znakomita. Ich wewnętrzna mapa nie pozwala im obrać kursu na miejsce, którego odtąd chcą unikać.