Zagadkowa katastrofa ekologiczna. Choroba z Minamaty zabiła ponad 2265 osób

W latach 50. i 60. ubiegłego wieku w Japonii ludzi zabijała choroba o nieznanym podłożu. Drgawki, drętwienie kończyn, utrata czucia, zesztywnienie ciała, a potem powolna agonia, trwająca czasami 2 tygodnie. Po przeprowadzeniu szeregu szczegółowych badań okazało się, że Japończycy umierali wskutek katastrofy ekologicznej.

W poł. XX w. Japonia musiała zmierzyć się z chorobą z Minamaty wywołaną przez katastrofę ekologiczną.
W poł. XX w. Japonia musiała zmierzyć się z chorobą z Minamaty wywołaną przez katastrofę ekologiczną.123RF/PICSEL

Japonia była pierwszym dalekowschodnim krajem, który w połowie XX w. wdrożył zdobycze drugiej rewolucji przemysłowej i inwestował w rozwój przemysłu chemicznego. Jedną z głównych firm chemicznych w kraju była Nichitsu, (później Chisso), która zajmowała się na początku produkcją nawozów sztucznych.

W 1908 r. firma otworzyła fabrykę w położonym nad zatoką miasteczku Minamata. Zakład Chisso w Minamacie był jednym z najnowocześniejszych w Japonii i zajmował się produkcją chemikaliów takich jak acetylen, oktanol, chlorek winylu czy kwas octowy. Zakłady pozbywały się chemicznych odpadów, wlewając je do zatoki. Doprowadziło to między innymi do zmniejszenia populacji ryb, ale na tym nie koniec. Zarząd Chisso w Minamacie kontynuował zrzut nieczystości ze względu na bardzo niską świadomość ekologiczną społeczeństwa. Panowało też pewnego rodzaju przyzwolenie na ten proceder, bo fabryka przynosiła miastu korzyści finansowe.

Choroba tańczących kotów

Do przełomu doszło w 1956 r., gdy do szpitala trafiła 5-letnia dziewczynka. Miała problemy z mówieniem, poruszaniem się i wiła się w konwulsjach. Potem do lecznicy zaczęli trafiać inni mieszkańcy Minamaty, jednak lekarze nie potrafili im pomóc.

Okazało się, że na zagadkową chorobę cierpią też zwierzęta - ptaki oraz liczne koty, dlatego zespół objawów nazwano gorączką tańczących kotów i uznano za chorobę zakaźną. Mieszkańcy musieli spalić większość rzeczy, ubrań i przeszli dezynfekcję. Jednak chorzy nadal umierali, a zrzut chemikaliów w Minamacie trwał w najlepsze.

Po przeprowadzeniu długich, trwających prawie rok badań i śledztwie, medycy uznali, że jest to choroba wywołana zatruciem metalami ciężkimi, które znajdują się w rybach i owocach morza. Te z kolei stanowiły podstawę diety większości mieszkańców Minamaty. Chisso jednak zamiotła sprawę pod dywan i nie zrobiła nic.

Na portalu nauka.tvp.pl czytamy, że “pod presją władz centralnych w 1959 r. zarząd Chisso zainstalował ostatecznie z wielką pompą specjalny filtr do oczyszczania wody z rtęci. Prezes firmy osobiście wypił szklankę przefiltrowanej wody, by udowodnić, że problem został rozwiązany. Jak się później okazało, skażona woda nie przechodziła przez filtr, całkowicie zresztą nieskuteczny, ale trafiała bezpośrednio do morza Yatsushiro (połączonego z morzem wschodniochińskim).”

Na ratunek przychodzi Johnny Depp

Sprawa Minamaty trafiła do świadomości szerszej opinii publicznej za sprawą charyzmatycznego fotoreportera.

Był nim W. Eugene Smith, fotograf wojenny, który za namową postanowił przyjrzeć się chorobie szerzącej się na Minamacie. Historię jego heroicznej pracy i walki z Chisso opowiada film “Minamata” z 2020 r. W główną rolę wcielił się Johnny Depp.

Reportaż przedstawia życie mieszkańców Minamaty - ubogich, kalekich i porzuconych. Jak się okazało - na początku lat 60. ubiegłego wieku w mieści i jego okolicach zaczęło przychodzić na świat coraz więcej dzieci z porażeniem mózgowym. Skażenie rtęcią jest także katastrofalne dla ludzkiego płodu.

Wykrzywiona dłoń cierpiącej na chorobę z MinamatyW. Eugene SmithWikimedia Commons

Jedna z największych katastrof ekologicznych w Japonii

Pod wpływem nacisku międzynarodowej opinii publicznej Chisso zaczęło wypłacać poszkodowanym rodzinom odszkodowania. Niedługo po tym okazało się, że w innej części Japonii ludzie również umierają wskutek zakażenia rtęcią. Pacjenci zaczęli grozić pozwami zbiorowymi. Po długich walkach weszły w życie nowe regulacje i linię produkcyjną Chisso zamknięto.

Teraz już wiemy, jaka choroba targała mieszkańcami Minamaty - rtęcica wywołana przez skażenie środowiska metylortęcią i rtęcią. Małe stężenia nie dają żadnych objawów. Ale dłuższe i regularne spożywanie metylortęci, którą ludzki organizm wchłania bez problemu, kończy się rtęcicą. Objawia się ona pobudzeniem, poczuciem zagubienia, coraz bardziej słabnącymi mięśniami, problemami ze wzrokiem i słuchem. Jest to choroba układu nerwowego, w której chorzy tracą kontrolę nad ciałem. Kolejne pokolenia cierpiały zaś na porażenie mózgowe.

Ta śmiercionośna katastrofa ekologiczna zdemokratyzowała Japonię, przyczyniła się do powstania wielu ruchów ekologicznych oraz prozdrowotnych. Pokazała, że ekologia i zdrowie idą w parze z demokracją i polityką.

Firma Chisso zamknęła linię produkcyjną oraz zaprzestała zrzucać chemikalia do zatoki w Minamacie po naciskach społeczeństwa i rządu.123RF/PICSEL

Katastrofa na Odrze drugą Minamatą?

Nie da się oprzeć wrażeniu, że sytuacja śniętych ryb na Odrze przypomina katastrofę ekologiczną w japońskiej Minamacie. Z tym że mieszkańcy znad Odry nie są zatruci chemikaliami.

Co roku latem w Odrze pływają śnięte ryby. Jednak nikt nic nie robi, a kryzys nadal trwa.

Od dwóch lat mamy rozpoznane przyczyny katastrofy - wiemy, że nienaturalnie słona woda umożliwia zakwity złotej algi. Mamy też receptę na skuteczne działania, które mogą zażegnać takie kryzysowe sytuacje, zanim zaczną zbierać śmiertelne żniwo. Tymczasem słone ścieki z kopalń nadal płyną, ryby nadal umierają.
podkreśla Mikołaj Gumulski z Greenpeace Polska.

Katastrofa ekologiczna na Odrze, której przyczyną był zakwit tzw. złotych alg, skończyła się śmiercią milionów ryb i innych organizmów wodnych. Oficjalne dane mówiły o 350 tonach, jednak szacunki naukowców tę liczbę zwielokrotniły. Mowa nawet o 1650 tonach.

Jak informowaliśmy niedawno na łamach Interii, ministerstwo klimatu nadzoruje eksperyment, który ma za zadanie niwelować skutki, jakie złote algi wyrządzają wodnym ekosystemom. Do rzeki Kłodnicy, która zasila Dzierżno Duże i jednocześnie wpada do Odry, wlewany jest perhydrol (zawierający nadtlenek wodoru) - środek silnie utleniający.

Pierwsze dni eksperymentu pokazały, że roztwór osiąga skuteczność na poziomie 95-99 proc. w walce ze złotą algą Prymnesium parvum - przekazała minister klimatu Paulina Hennig-Kloska. Dzięki temu alga nie trafia ze zbiornika Dzierżno Duże do Odry - zapewniła w rozmowie z "Rzeczpospolitą". Jak dodała, środek ten jest też bezpieczny dla ryb i życia w rzece.

Tylko w Interii. Gościem podkastu Przemysława Białkowskiego jest Jacek Karczewski. Przyrodnik i działacz opowiada między innymi o ulubionych ptakach Polaków - bocianach.Przemysław BiałkowskiINTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas