Co nas gryzie? Nie tylko komary i kleszcze. Krew to przysmak
"To komar? Nie, to bąk!" - ktoś zawoła. "Nie, to jest giez" - doda inny. ' To przecież końska mucha" - da się słyszeć. Gdy drapiemy się ukąszeni, rozcierając swędzące miejsca, nie do końca możemy być świadomi, co nas dziabnęło. Pijących krew bezkręgowców jest bowiem tak wiele, że nie jest łatwo to ustalić. Jedno jest jasne - nasza krew to przysmak i chcąc nie chcąc, musimy się nią podzielić.
Nie ma na świecie zwierząt o większej różnorodności niż owady. Ostrożne szacunki mówią o ponad milionie gatunków, ale równie dobrze może być ich kilka, kilkanaście, może i kilkadziesiąt milionów gatunków. Dla porównania - ssaków mamy na świecie około 6 tysięcy gatunków. Nic dziwnego, że wśród owadów wytworzyło się wiele form od zwierząt roślinożernych aż po drapieżniki, a także pasożyty, czemu sprzyjają nieduże rozmiary. Są także krwiopijcy.
Po co właściwie bezkręgowcom krew? Jak można się nią żywić, o ile nie jest się Drakulą? Ano można, jako że krew zawiera mnóstwo substancji odżywczych, zwłaszcza białkowych. Nie na darmo mówi się o niej, że stanowi życie.
90 procent składu krwi to woda. Reszta to elementy organiczne jak białka, cukry (glukoza), kwasy tłuszczowe, witaminy i hormony, cholesterol oraz produkty przemiany materii. Są również elementy nieorganiczne jak jony sodowe, chlorkowe, potasowe. Wszystko to przyda się amatorom krwi, która w wielu przypadkach stanowi uzupełnienie diety, w innych jest potrzebna jedynie do wychowu jaj (jak u komarów), ale są też zwierzęta żywiące się wyłącznie krwią.
Jest ich tak wiele, że niekiedy nie sposób ustalić, co faktycznie nas dziabnęło. Co więcej, pomyłki skutkują też tym, że zabijane są owady i bezkręgowce jedynie podobne do krwiopijców, które w istocie rzeczy należałoby uwolnić o zarzutu do tej skłonności. Najlepszym przykładem są komary.
Co nas gryzie w letnie wieczory?
Mamy w Polsce sporo szczęścia. Te owady, które dokuczają podczas letnich wieczorów, gryząc i pijąc krew, by pozostawić w rewanżu bąble, guzki i strupki po drapaniu, w większości nie są niebezpieczne. Nie roznoszą tak śmiertelnych chorób jak krwiopijne owady w innych regionach świata, gdzie wiele tropikalnych chorób opiera się na ich ukąszeniach i przenoszonej w ten sposób krwi z ciała do ciała.
Przykładem takiego owada jest osławiona przez Henryka Sienkiewicza mucha tse-tse. Nasz noblista w "W pustyni i w puszczy" opisał całe wioski afrykańskie w Sudanie wymarłe z powodu straszliwej śpiączki. Ta choroba to trypanosomatoza afrykańska, przenoszona przez wiciowce należące do kilku gatunków takich jak świdrowiec gambijski czy świdrowiec rodezyjski. Choroba bardzo groźna, często śmiertelna.
Przenosi ją właśnie owad, który nie doczekał się oficjalnej polskiej nazwy. Nieoficjalna mucha tse-tse oczywiście się uchowa, gdy przyjdzie do nadawania nazw uporządkowanych jak u ssaków. Te owady to około 20 gatunków muchówek z rodzaju Glossina, które wyglądem bardzo przypominają nasze muchy domowe. Przenoszą nie tylko trypanosomatozę, ale i inną groźną chorobę zwaną naganą, której rezerwuarem są antylopy, gazele i żyrafy.
Na całe szczęście muchy tse-tse nie występują w Polsce, natomiast komary przenoszące malarię - już tak. Pierwotniaki wywołujące tę groźną chorobę przenoszą komary z rodzaju widliszek (Anopheles), które kojarzą się z Afryką, gdzie malarią (obok Nowej Gwinei) jest największym problemem. Jednakże większość gatunków widliszków to gatunki azjatyckie, Zresztą owady te żyją na całym świecie, także w Ameryce czy Australii, a w Polsce mieszka pięć gatunków. Jednym z nich jest widliszek plamistoskrzydły i - może to zaskoczenie - komar ten jest w Polsce całkiem pospolity. Jeszcze 20 lat temu Polska stanowiła wschodni i północy kres jego zasięgu, ale wraz ze zmianami klimatu dotarł on już w głąb Rosji i do Skandynawii.
Corocznie w Polsce notuje się kilkadziesiąt przypadków malarii, w większości przywiezionej z tropików. Warto jednak pamiętać, że np. w Poznaniu ostatnią epidemię malarii mieliśmy w 1898 roku. Po niej zasypano tutejsze mokradła i stojące odnogi rzeki.
Komary - nasze utrapienie, ale dla roślin zbawienne
To, że nie mamy problemów z malarią i innymi groźnymi chorobami przenoszonymi przez moskity, nie znaczy że nie mamy kłopotów z samymi komarami. Niektóre z naszych rodzimych gatunków są niezwykle agresywne i dokuczliwe, a listę otwiera chyba doskwier pastwiskowy. Już jego sama nazwa rodzajowa wskazuje na to, że nie odpuszcza w walce o krew, ale warto pamiętać, że także w jego wypadku krwi poszukują samice w celu złożenia jaj. Natomiast samce są ważnymi w przyrodzie zapylaczami roślin. Panowie żywią się nektarem i przy okazji przydają się roślinom do tworzenia nowych pokoleń.
Tak jest w wypadku prawie wszystkich komarów, także tych z bardzo agresywnymi samicami. U doskwiera potrafią one przebyć nawet 20 km w jeden wieczór, by znaleźć żywiciela. Podobnie jak w wypadku komara brzęczącego, który jest najpospolitszym z naszych 47 gatunków komarów. Niektóre jego podgatunku zaczynają się nawet mocno specjalizować pokarmowo, tzn. nadal piją krew, ale określonych gatunków.
Niektóre z polskich komarów, jak doskwier pastwiskowy wlatują do ludzkich mieszkań, ale inne tego stanowczo unikają. Doskwier leśny na przykład tego nie robi. On czatuje na ofiary w lesie, zgodnie z nazwą. Z kolei doskwier łąkowy lubi pobliże zbiorników zasolonych.
Meszki - co to takiego? Nie są komarami
Meszki potrafią atakować całymi rojami, a ponieważ to owady dość drobne, łatwo mylone są z komarami. Nie są jednak z nimi spokrewnione. Ich łacińska nazwa to Simulium, stąd substancję wykrytą w ślinie tych owadów nazwano simulidyną. Ma ona właściwości wstrzymujące krzepnięcie krwi, więc nie trzeba dodawać, jakie znaczenie może mieć ta substancja w medycynie, w walce z miażdżycą i chorobami układu krążenia.
Same meszki to owady absolutnie kluczowe w ekosystemie, zwłaszcza dla rozkładu materii organicznej. Żywią się nią larwy tych zwierząt. Samce - jak u komarów - piją nektar, a jedynie samice piją krew z myślą o swoich jajach. To zbliża je do komarów. Meszki także mogą przenosić wiele chorób, np. ślepotę rzeczną. A ich ugryzienia są znacznie boleśniejsze i bardziej swędzące niż w wypadku komarów.
Muchówki to owady szczególnie chętnie korzystające z ludzkiej krwi, a wśród tych kąsających nas lotników szczególnie dobrze znane są tzw. muchy końskie. Ich ukąszenie bywa bardzo bolesne, kończy się solidnym bąblem. Przy czym pod pojęciem "mucha końska" często rozumiemy różne zwierzęta, nader często ze sobą mylone.
Mucha końska i inni krwiopijcy
Najczęściej krzycząc "mucha końska" czy wręcz bardziej potocznie "koniówa" mamy na myśli jusznicę deszczową. Widywano ją w pobliżu koni i na pastwiskach, stąd taka nazwa. Określenie "deszczowa" wskazuje na to, że jusznica jest w zasadzie lepszym wskaźnikiem nadchodzącego deszczu niż nisko latające jaskółki, które latają nad powierzchnią ziemi właśnie dlatego, że polują także na te owady. Z nieznanych nam jeszcze przyczyn jusznice stają się aktywne i kąsają zwłaszcza przed nadchodzącą burzą.
Cykl rozwojowy tych muchówek trwa ponad rok i wygląda na to, że niezbędny do jego pełnego przejścia jest mróz. Stąd na jusznice kiepsko działa ocieplenie klimatu.
Za "muchę końską" uchodzi czasem także bydleń, zwany gzem bydlęcym dużym. Te owady wyspecjalizowały się w atakach na bydło, konie, owce, osły, a także dzikie kopytne. Często składają jaja na ich skórze lub pod nią. Powszechnie myli się je z innymi owadami i nazywa "bąkami", chociaż bąk bydlęcy to zupełnie inny owad, z innego rodzaju. Jego ukąszenia są ekstremalnie bolesne, na szczęście zarówno bąk bydlęcy, jak i bąk brunatny atakuje ludzi bardzo rzadko. Woli zwierzęta kopytne.
Do bąków podobne są spokrewnione z nimi ślepaki - spore owady, które nazwę zawdzięczają przesądom, jakoby ich ukąszenie powodowało ślepotę. Ślepota rzeczna to choroba przenoszona przez owady, ale w Polsce raczej nie występuje.
Zupełnie odmienne od dużych gzów i bąków są mało znane kuczmany - owady o pierzastych czułkach. Służą im one za narządy słuchu, wychwytujące ton uderzeń skrzydeł samic. Te żywią się krwią przed złożeniem jaj, ale tylko niektóre. Część gatunków tego nie potrzebuje i ich pokarmem jest nektar. Jednym z bardziej dokuczliwych gatunków jest nieduży komarniczek pchłowaty.
Wreszcie jedną z najbardziej osobliwych grup pijących krew owadów są strzyżaki, zwane "latającymi kleszczami". Nazwa to niezwykle myląca i budząca przerażenie, bo jeszcze tego by brakowało, żeby kleszcze nam latały. W rzeczywistości strzyżaki nie są spokrewnione z kleszczami. To owady z rodziny narzępikowatych, która należy do muchówek i wyspecjalizowała się już nie w doraźnym kłuciu innych zwierząt, by wyssać ich krew, ale kompleksowym pasożytnictwie.
Strzyżaki - jak to owady - mają skrzydła i potrafią latać, ale gdy znajdą odpowiednią ofiarę, często je odrzucają. Wtedy rzeczywiście nieco przypominają kleszcze, mocno związane ze skórą, piórami i sierścią żywicieli, którymi często są sarny, jelenie, łosie (jak u strzyżaka sarniego), owce (u wpleszcza owczego), koni (u narzępika końskiego) czy ptaki takie jaskółki czy jerzyki (u kurcinki), Na skórze ludzi, z uwagi na zbyt skąpe owłosienie, się nie rozmnażają, ale potrafią nas boleśnie ukąsić.
Jeśli dodamy do tego krwiopijne pluskwiaki, z pluskwą na czele, a także wszy, pchły, wreszcie należące już nie do owadów, ale do pajęczaków kleszcze, okaże się, że wybór wampirzych gatunków wśród bezkręgowców jest ogromny.