Wielu ludzi chce pomóc karpiom. To może mieć fatalne skutki
Miejscem dla hodowlanego karpia jest talerz, a nie osiedlowe oczko wodne - mówią ichtiologowie i apelują o nie wypuszczanie tych ryb na wolność. O tym jak bardzo naturalnemu środowisku może zaszkodzić ryba uratowana od świątecznej konsumpcji sprawdził Marcin Szumowski w programie Czysta Polska w Polsat News.
Hodowane są po to aby trafić na świąteczny stół. Jednak nie zawsze się tak dzieje. Niektóre karpie lądują po świętach w stawach czy jeziorach. To może mieć fatalne skutki. - To nie są ryby, które dobrze się odnajdą w środowisku - mówi dr inż. Rafał Maciaszek z Instytutu Nauk o Zwierzętach SGGW.
Bo choć - może zabrzmi to brutalnie - miejscem docelowym karpia jest talerz, a nie oczko wodne. Każdego roku znajdują się jednak osoby, które próbują ratować wigilijne karpie. I wypuszczają je.
- Taka próba ratowania ryby jest tak naprawdę znęcaniem się nad nią - twierdzi Rafał Macaszek. Bo karp hodowlany nie przeżyje w osiedlowym jeziorku ani w rzece. Zmęczona transportem ryba zwykle kona w nim przez długi czas.
Karp to wciąż ryba u nas obca
Jak mówi dr Andrzej Kapusta, ichtiolog z Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie, transport jest dla wszystkich ryb sytuacją stresującą. Zwierzęta niekiedy źle to znoszą. Ponadto wypuszczanie ich do wody jest także nielegalne.
Bo choć karp w Polsce hodowany jest od XIII wieku, wciąż jest traktowany jako gatunek obcy. Poza złamaniem prawa, wypuszczenie ryby do parkowego czy osiedlowego stawu może zainfekować go także wirusem czy larwami szczeżui chińskiej.
Karp jest gatunkiem, który mocno przekształca ekosystemy, w których żyje. Obecność karpi może poważnie zaszkodzić polskiej ichtiofaunie Bo większość krajowych ryb związana jest z wodnymi roślinami. Na nich składa ikrę, poszukują pokarmu czy chowa się przed drapieżnikami. Karp ją likwiduje.