Miały być idealnym sposobem na węże. Japończycy popełnili ogromny błąd
Prawie pół wieku temu mieszkańcy wyspy Amami skarżyli się na to, że wielkie zagrożenie stwarza tam jadowity wąż zwany trwożnicą habu. Władze Japonii wpadły zatem na pomysł, jak się zagrożenia pozbyć - wprowadzili do ekosystemu mangusty. Gorzko tego pomysłu pożałowali.
Historia walki z jadowitymi wężami na wyspie Amami jest świetnym przykładem na to, jak kończą się ludzkie pomysły na tępienie zwierząt uznawanych przez nich za szkodniki, a stanowiących naturalną część miejscowego ekosystemu. Takim zwierzęciem jest trwożnica habu - wąż należący do grzechotników.
Grzechotniki kojarzą się nam głównie z Ameryką, zwłaszcza Północną, ale sporo ich występuje także w Azji. Trwożnice należą do wyjątkowo groźnych, dysponują dość silnym jadem. Na dodatek trwożnica habu jest największą z nich, osiąga niemal dwa i pół metra długości. Jej jad może spowodować wymioty, kłopoty z ciśnieniem, wreszcie nawet śmierć.
Ten wąż zamieszkuje tereny ograniczone jedynie do japońskich wysp Riukiu, na których leży słynna Okinawa - miejsce walk w 1945 r., pod koniec II wojny światowej. Amami znajduje się na północ od Okinawy i tutaj liczba ukąszeń przez trwożnicę osiągnęła najwyższą w świecie częstotliwość. Wynosiła ona dwa ataki na tysiąc osób.
Zaczęło się od jadowitej trwożnicy habu
Mieszkańcy zwrócili się więc do władz o podjęcie środków, by ograniczyć liczbę węży i związanych z nimi wypadków. Decyzja zapadła w 1979 r. i była kuriozalna. Władze tokijskie postanowiły zastosować rozwiązanie znane już z wyspy Okinawa, gdzie w 1910 r. wprowadziły drapieżniki do walki z wężami. W 1979 r. na Amami wylądowały więc pierwsze mangusty złociste sprowadzone z Indii.
Każdy, kto czytał "Księgę dżungli" Rudyarda Kiplinga, ten zapewne pamięta opowiadanie o Rikki-Tikki-Tavim, czyli wojowniczej manguście strzegącej indyjskiego domu przed kobrami. Istotnie, mangusty są wrogami węży i chętnie na nie polują, a jad stosowany przez gady niespecjalnie je przeraża. W obezwładnianiu, i w konsekwencji zabijaniu węży, takich jak chociażby trwożnice, te małe ssaki drapieżne są niezrównane. Wydawały się zatem świetnym rozwiązaniem nadmiaru węży.
Mangusty złociste nie występują ani na Amami, ani w Japonii. To gatunek subktontynentu indyjskiego, który poza Indiami mieszka także w Birmie, Bangladeszu, ale także dalej na zachód - w Pakistanie, Iranie, a nawet w Iraku, w dawnej Mezopotamii. Już w czasach babilońskich zwierzęta te były mile widziane w Mezopotamii jako wrogowie węży.
Z czasem ta umiejętność polowania na gady oraz gryzonie sprawiła, że mangusty złociste znalazły się w wielu nowych, nietypowych dla siebie miejscach świata. To chociażby wiele wysp karaibskich, gdzie mangusty miały bronić plantacji ryżu i trzciny cukrowej przed szczurami i myszami.
Już w XIX w. wprowadzono je na Jamajce, Haiti, Kubie, Portoryko, Wyspach Dziewiczych i wielu mniejszych wyspach. Wprowadzono je także na Hawajach, na Fidżi.
Co ciekawe, w 1910 r. władze austro-węgierskie nakazały wypuszczenie tych mangust także u siebie, w Dalmacji. To dzisiejsza Chorwacja, gdzie zwierzę miało zwalczać żmiję nosorogą.
Wreszcie po mangustę sięgnęła też Japonia. Dzisiaj tego żałuje, jak zresztą każdy, kto wpadł na podobny pomysł. Mangusta złocista okazała się groźnym gatunkiem inwazyjnym.
Mangusty zaatakowały nadrzewne króliki
Na dodatek władze japońskie nie wzięły pod uwagę tego, że na wyspie Amami żyje niezwykle rzadki i oryginalny przedstawiciel zajęczaków. To pięciozębik leśny, krewny królików spotykany tylko tutaj i na wyspie Tokunoshima. Absolutny unikat, bo to królik nadrzewny!
Żyje w coraz rzadszych lasach, a schronienia szuka w dziuplach. Wspina się doskonale i część życia spędzają na drzewach. Amami to ich najważniejsza ostoja, bowiem wyspa ta wciąż w 85 proc. pokryta jest wilgotnym lasem subtropikalnym.
I właśnie pięciozębiki, zamiast węży, stały się celem mangust złocistych. Już były rzadkie, a zostały przetrzebione przez napastnika z Indii. Klęska była straszna, a to nie koniec, bowiem mangusty zaatakowały także inny bardzo rzadki i endemiczny gatunek wysp Riuku.
Tym razem był to gryzoń, ale nie szczur czy mysz, które ludzie chcą tępić. Tym gryzoniem okazał się bardzo rzadki i skryty długowłosek okinawski,zwierzę o charakterystycznie sterczących na lewo i prawo włosach.
Katastrofa, jaka spadła na długowłoski była dwufalowa. Pierwszą linia ataku były zdziczałe koty plądrujące życie na Amami i wyspach Riukiu, a drugą - mangusty złociste. Po prostu ktoś nie wziął pod uwagę, że takie wyspy mają własną, oryginalną i rzadką faunę, którą warto chronić.
Japończycy pod koniec lat 90. zlecili badania, które miały wykazać, jak duża jest populacja przywiezionych tu mangust złocistych i jakie szkody czynią. Wyniki były porażające. W 2000 r. liczba tych drapieżników osiągnęła 10 tys. Z taką armią szans nie miały nie tylko węże, ale żadne małe zwierzęta wyspy.
W akcie desperacji Tokio zleciło odstrzał mangust. Nie było to łatwe, bowiem trafienie tych małych, zwinnych zwierząt stanowi problem dla myśliwych. Odstrzał był jednak tak zmasowany, że w 2007 r. liczba mangust spadła do 1 tys. To była jedna z większych eksterminacji tego typu na świecie.
1000 osobników to było jednak dostatecznie dużo, by populacja znowu się odrodziła, więc likwidacja mangust trwała dalej. O ile jednak wystrzelanie pierwszych kilku tysięcy było proste, o tyle zniszczenie reszty zajęło kolejnych kilkanaście lat. Teraz dopiero Japonia ogłosiła, że Amami jest wolna od mangust. Po 45 latach od ich wprowadzenia.
Jeżeli to prawda, przyroda Amami będzie mogła się odrodzić. Może rozmnożą się pięciozębiki leśne, może ocaleją długowłoski okinawskie i inne zwierzęta. Wreszcie mieszkańcy naucza się żyć w trwożnicami habu.