Zakaz mięsa to bzdura. Zresztą Polacy i tak już od niego odchodzą
Polska prawica od ponad tygodnia straszy Polki i Polaków rzekomym zakazem jedzenia mięsa i nakazem jedzenia owadów. Według polityków niewiadoma siła będzie chciała nam też zabrać ubrania, samochody, a nawet ograniczyć loty. To oczywiście wyssane z palca bzdury bazujące na pojedynczym raporcie. Ale jest w nich ziarno prawdy - nadmierna konsumpcja mięsa jest rzeczywiście szkodliwa dla zdrowia i planety. Nie trzeba nam jednak o tym przypominać, bo coraz więcej osób w Polsce świadomie rezygnuje z typowego kotleta na rzecz roślinnych alternatyw.
Prawdziwą burzę w mediach, internecie i polityce wywołała zeszłotygodniowa publikacja "Dziennika Gazety Prawnej" na temat raportu zrzeszenia C40 Cities zawierającego rekomendacje dla miast odnośnie zmian klimatu. "Trzeba jeść mniej mięsa i pozbyć się aut" - straszyli dziennikarze "DGP".
Cele z raportu C40 Cities to tylko rekomendacje
Artykuł uderzał przede wszystkim w Warszawę, która w stowarzyszeniu jest, ale w związku z raportem do niczego się nie zobowiązała. Zresztą trudno wyobrazić sobie, że którekolwiek z polskich miast mogłoby zakazać mieszkańcom jeść mięso czy zabronić kupować samochody.
Dziennikarze zarzucili jednak władzom Warszawy, że szykują "klimatyczne zaciskanie pasa". W żaden sposób jednak tego nie uzasadniają, a jedynie zestawiają politykę klimatyczną miasta z raportem. Stolica chce m.in. promować dietę wegańską i ograniczać jazdę prywatnymi samochodami na rzecz komunikacji miejskiej. To dużo mniej radykalne środki niż zakłada opracowanie.
Stolica co prawda zobowiązała się do redukcji emisji o 40 proc. do 2030 r., ale jest to niezwiązane z sugestiami C40. W raporcie organizacji nie ma zresztą mowy o żadnych nakazach czy zakazach. Raport, który w 2019 r. opracowali naukowcy z uniwersytetu w Leeds nie sugeruje tak drastycznych środków, a jedynie podaje pewne rekomendacje.
Autorzy niesławnego opracowania podkreślają ponadto, że same działania włodarzy miast nie wystarczą, aby uchronić nas przed katastrofą klimatyczną. Konieczne są rozwiązania systemowe, takie jak np. odejście od węgla. To mogą postanowić tylko rządy państw, czyli - w przypadku Polski - klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości.
Prawo i Sprawiedliwość straszy zakazem mięsa
Na polskiej prawicy jednak zawrzało. Od tygodnia można zaobserwować istny wysyp tweetów i tiktoków o rzekomym zakazie jedzenia mięsa, który chce wprowadzić Rafał Trzaskowski. Przy okazji dorzucono do tego nakaz jedzenia robaków, bo akurat Unia Europejska zatwierdziła niedawno do sprzedaży dwa nowe jadalne insekty.
Swoją dezaprobatę na temat rzekomych zakazów i nakazów wyrazili m.in. wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski oraz wiceminister klimatu Jacek Ozdoba z Solidarnej Polski. Do sprawy odnieśli się też prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński i Piotr Muller, rzecznik rządu.
"Od nas Polacy nigdy nie usłyszą, że mają ograniczyć jedzenie mięsa, picie mleka, że mają obowiązek zmienić samochód na elektryczny. My jesteśmy za wolnością" - powiedział w wywiadzie dla tygodnika "Sieci" Jarosław Kaczyński. Z kolei Piotr Müller podkreślił, że rząd jest "przeciwko ograniczeniu produkcji mięsa, nabiału czy innego rodzaju produktów przetworzonych pochodzących od zwierząt".
Na temat teoretycznego zakazu spożywania mięsa wypowiedziała się też na Twitterze minister klimatu Anna Moskwa. Przyznała, że "nie je mięsa od 20 lat, bo woli ryby", ale nie zmusza nikogo do wegetarianizmu. Zaznaczyła też, że gdyby ktoś zakazał jej jedzenia mięsa, "natychmiast wróciłaby do konsumpcji".
Polacy odchodzą od mięsa. Czy to się komuś podoba, czy nie
Podkreślę to jeszcze raz - ani Unia Europejska, ani tym bardziej Rafał Trzaskowski nie chcą zakazywać sprzedaży mięsa czy nakazywać jedzenia robaków. Natomiast jeśli już rozmawiamy o celach klimatycznych, to faktem jest, że hodowla zwierząt przyczynia się do globalnego ocieplenia. Odpowiada ona za ponad 8 proc. wszystkich emisji w krajach Unii Europejskiej.
Na szczęście wygląda na to, że Europejczycy nie będą potrzebowali nad sobą bata w postaci zakazów czy nakazów, abyśmy ograniczyli spożycie mięsa. Już teraz w krajach UE obserwowany jest spadek konsumpcji wieprzowiny, wołowiny i drobiu, a prognozy mówią o dalszym pogłębianiu się tej tendencji. Ostatnio zmniejszenie proporcji sprzedaży mięsa zapowiedziała nawet sieć Lidl.
W Polsce na diecie wegetariańskiej jest już ponad 10 proc. osób. Furorę robią też cały czas roślinne zamienniki, które są coraz chętniej wybierane przez Polki i Polaków. Statystyki mówią, że w naszym kraju już co trzeci konsument świadomie ogranicza spożycie mięsa. Sprzedaż produktów mięsnych w ostatnich latach spadła, a zamiast niej gigantyczne wzrosty odnotowują zamienniki mięsa i nabiału na bazie roślin.
Wygląda więc na to, że do ograniczenia spożycia mięsa w Polsce nie będziemy potrzebować specjalnych wytycznych od Rafała Trzaskowskiego i doskonale poradzimy sobie sami. Miejmy jednak nadzieję, że burza w szklance wody wywołana przez polityków stanie się kołem zamachowym dla dyskusji o polskiej polityce klimatycznej z prawdziwego zdarzenia i o systemowym zasięgu. Takiej, która będzie miała znacznie szersze skutki niż niezjedzony kotlet czy zjedzony robak.