Zapora w Siarzewie: Ratunek czy katastrofa?
Rząd na przełomie 2023 i 2024 r. planuje rozpocząć budowę zapory na Wiśle w miejscowości Siarzewo. Według władz ma być to odpowiedź na przemianę terenów w step i zabezpieczenie przed powodziami. Jednak organizacje zajmujące się ochroną przyrody uważają, że nie spełni ona tych celów, dodatkowo degradując środowisko naturalne. Teraz projekt skrytykowała międzynarodowa organizacja World Sturgeon Conservation Society (WSCS).
Mateusz Czerniak, Zielona Interia: WSCS, organizacja, która zrzesza światowych ekspertów w dziedzinie ochrony ryb jesiotrowatych, z niepokojem wypowiedziała się o planach budowy zapory w Siarzewie. Ale dlaczego w ogóle tama jest problemem dla populacji jesiotra?
Dr Alicja Pawelec, specjalistka ds. ekosystemów wodnych WWF Polska: Zacznijmy w ogóle od tego, że jesiotr był dla polskich rzek symbolem, tak jak żubr jest symbolem Puszczy Białowieskiej. Był on kiedyś tak popularny, że w okresie międzywojennym był rybą, która najczęściej pojawiała się na polskich stołach. Od zawsze kluczowa dla tych ryb była Wisła, bo to największa rzeka w naszym kraju, która jest dość mało przekształcona.
Niestety w drugiej połowie XX w. gatunek ten wyginął ze względu m.in. przełowienie, regulację oraz zanieczyszczenie rzek. Od 1996 r. w Europie prowadzi się program reintrodukcji jesiotra ostronosego, czyli przywracanie gatunku, który wyginął na terenie całego Morza Bałtyckiego. Polska podpisała konwencję HELCOM o ochronie Morza Bałtyckiego, która obliguje nas do tego, żeby przywracać ten gatunek jesiotra. My i Niemcy byliśmy zresztą pionierami, jeśli chodzi o reintrodukcję jesiotra, a dopiero potem dołączyły do tego procesu inne kraje. Dodatkowo dwa lata temu państwa konwencji HELCOM, w tym Polska, przyjęły plan działań ochrony i przywrócenia jesiotra, który mówi, jakie działania należy podjąć, żeby reintrodukcja była skuteczna. Nie jest to dokument formalny, ale jest elementem konwencji HELCOM.
No i teraz z jednej strony mamy przywracać ten gatunek, a z drugiej chcemy budować zaporę na najważniejszej dla niego rzece, Wiśle, mimo że w planie działań ochronnych, który przyjęliśmy, jest napisane, że na kluczowych rzekach dla jesiotra nie będziemy stawiać kolejnych zapór. Jednocześnie z badań zleconych przez nas wynika, że pomimo zapory na Włocławku, poniżej jej są jeszcze miejsca, w których jesiotry mogłyby się rozmnażać. Ale dokładnie w miejscach, gdzie mogłyby się to dziać, chcemy postawić tamę.
Nie da się tym rybom zapewnić jakiegoś przejścia przez tę tamę?
Robi się tzw. przepławki, czyli konstrukcje mające za zadanie umożliwienie pokonania sztucznej bariery w rzece przez migrujące ryby. Ale one nigdy nie działają w 100 proc. Przede wszystkim, o ile są przepławki, które kierują ryby w górę rzeki, to nie ma takich, które kierują je w odwrotną stronę. Na zaporze w Siarzewie inwestor zaproponował dodatkowo budowę kanału obejścia, czyli takiej "małej rzeki", która odchodziłaby od Wisły jeszcze przed zaporą, i łączyłaby ją ze zbiornikiem włocławskim. Ale to tak jakby tysiące aut jechało szeroką, wielopasmową autostradą i nagle pokazałby się znak skrętu w prawo. Nie wszyscy zauważą, nie wszyscy zdążą skręcić i nie wszyscy się zmieszczą. Podobnie jest z rybami.
Dodatkowo te ryby, którym uda się wpłynąć w to obejście, są tam narażone na wyjadanie przez wydry, ptaki i łowienie przez kłusowników. Ale to nie koniec, bo te ryby, które przejdą przez kanał i dostaną się do zbiornika Włocławek, są zupełnie nieprzygotowane na warunki jeziorne, charakterystyczne dla tego typu zbiorników, czyli płytka, cieplejsza niż w rzece i szybko nagrzewająca się woda o znikomym ruchu, obfita w pasożyty i zakwity toksycznych sinic. Ryba w takim zbiorniku doznaje szoku ze względu na różnicę temperatur, gubi się, bo nie ma prądu wody, który kierowałby ją “do wyjścia", traci masę czasu i energii na wyrównanie temperatury ciała i odnalezienie drogi. W efekcie już na zawsze zostaje w zbiorniku i się nie rozmnoży. Czasem nielicznym rybom uda się dotrzeć na tarliska, ale po pierwsze, wykończone opóźnioną przez zbiornik wędrówką nie przystąpią do tarła, lub, nawet jeśli przystąpią, ikra i mlecz “trzymane zbyt długo" zepsują się, uniemożliwiając rozród. Te wszystkie zmiany zmniejszają skrajnie szansę na rozmnożenie się jesiotra i odbudowanie populacji. To uderzy nie tylko w jesiotra, ale także w inne ryby, takie jak certa, troć, łosoś czy węgorz, których populacje są skrajnie nieliczne w Wiśle, a w końcu zanikną całkiem i zostaną zastąpione przez dużo mniej wartościowe wędkarsko gatunki, jak np. karp czy karaś i gatunki inwazyjne.
A inne zalety budowy zapory, o których mówi rząd? Zapobieganie suszy?
Opracowania naukowe pokazują, że tamy nie chronią w żaden sposób przed suszą. Woda, która przelewa się przez tamę, drąży dno, powodując jego obniżenie, więc obniża się poziom wody w rzece. Skutkiem tego obniża się też poziom wód gruntowych zależnych od rzeki i poniżej zbiornika powoduje to suszę. Powyżej zbiornika faktycznie ten poziom wody jest podniesiony, ale w przypadku zbiornika Siarzewo będzie to jedynie w odległości 3 do maksymalnie 6 km od brzegu zbiornika. Zbiornik Siarzewo w żaden sposób więc nie nawodni i nie uratuje Kujaw przed suszą.
Ochroni przed powodzią?
Też nie. Taka tama może wręcz spowodować tzw. powódź zatorową w czasie zimy z powodu zatorów lodowych. Zresztą widzieliśmy to tego roku we Włocławku i w Płocku. Żeby zbiornik mógł faktycznie chronić przed powodzią, to powinien być... pusty. Inaczej nie jest w stanie przyjąć odpowiedniej ilości wody.
Zobacz również:
Dobrze, a co z energią wodną, która ma być tam produkowana? W końcu potrzebujemy zwiększenia udziału OZE.
Hydroenergetyka jest odnawialna, ale zdecydowanie nie jest "zielona". Zbiorniki zaporowe emitują dwutlenek węgla i metan. Odpowiadają nawet za 7 proc. emisji metanu na całym świecie. Emisje te są wynikiem rozkładającej się pod wodą roślinności lądowej, zalanej wskutek utworzenia zbiornika zaporowego w dolinie rzeki. Polskie badania pokazują, że najwyższe tempo uwalniania metanu wśród zbiorników zaporowych w naszym kraju ma zbiornik Włocławek. A teraz chcemy koło niego wybudować zbiornik o podobnej wielkości, czyli jeszcze bardziej spotęgujemy ten efekt. Trudno zresztą nazywać energię zieloną, jeśli do jej uzyskania trzeba zdegradować środowisko naturalne.
A transport śródlądowy?
To przeżytek. W Polsce ma on poniżej jednego proc. udziału w transporcie towarów. Dla porównania kolej ma 15 proc. Społeczeństwa wymagają teraz dostaw "door to door". Z Gdańska do Warszawy (450 km) taka barka płynęłaby 9 dni, wyłącznie pod warunkiem, że nie trafiłaby na okresy suszy i “niżówki" na rzekach, które są teraz naszą nową rzeczywistością. Dla handlu to absurdalny czas. Klienci wymagają dzisiaj transportu do 48 godzin.
To może przynajmniej będzie to impuls do rozwoju dla lokalnej społeczności?
Inwestor podaje w projekcie, że liczba miejsc pracy w związku z budową i działalnością tamy zwiększy się o... kilka etatów.
Konsekwencje dla lokalnych społeczności mogą być za to inne. W okolicach Włocławka, gdzie jest już tama, mieszkańcy mają ogromne problemy z ochotkami - muchówkami, dla których larw warunki rozwoju w takim zbiorniku są idealne. Każdego roku latem wylęgają się tam masami, co istotnie utrudnia życie mieszkańców. Muchówek jest tak dużo, że mieszkańcy muszą odgarniać je łopatami z podjazdów i nie mogą otwierać okien w domach. Ponadto w takim zbiorniku co roku zakwitają masowo toksyczne dla ludzi i zwierząt sinice, co wyłącza go z użytkowania i zagraża zdrowiu ludzi. O tym nikt tym ludziom nie powiedział, nikt ich nie ostrzegł i nikt nie próbuje temu zapobiegać. Ludzie są pozostawieni sami sobie. Na projektowanym zbiorniku Siarzewo sytuacja będzie taka sama.