​Różne odcienie zielonej energii

Świat opętała gorączka zielonej energii. Aby ją ugasić potrzeba dużo wody, której już teraz brakuje.

Widok z lotu ptaka na baseny solankowe i obszary przetwarzania zakładu litowego Rockwood na pustyni Atacama.
Widok z lotu ptaka na baseny solankowe i obszary przetwarzania zakładu litowego Rockwood na pustyni Atacama.REUTERS/Ivan AlvaradoAgencja FORUM

Szymon Opryszek

Kraina litu przypomina kawałek Marsa wciśnięty w skorupę Ziemi, pośrodku pustyni Atakama, na północy Chile tuż przy granicy z Argentyną. Jej północną granicę wyznacza Dolina Księżyca. Na wschodzie znajduje się narodowy rezerwat flamingów. Na południowym zachodzie kordyliera Domeyki, nazwana na cześć polskiego geologa i inżyniera górnictwa Ignacego Domeyko, który odkrył duże złoża miedzi w Chile - od połowy XIX w. to miedź napędzała gospodarkę tego kraju.

Znak z napisem „Zakaz wstępu” w pobliżu San Pedro de Atacama.REUTERS/Ivan AlvaradoAgencja FORUM

W środku trójkąta znajduje się równina Salar de Atacama - mineralne archiwum planety, które jest największym na świecie aktywnym źródłem litu. Badacze szacują, że znajduje się tutaj 27 proc. jego światowych zasobów. Wydobywa się je z basenów solankowych. Każdy taki basen ma rozmiar około 20 boisk piłkarskich. Z lotu ptaka wyglądają, jak ogromne turkusowe lustra.

Wysokie stężenie litu w solance, niezwykle suchy klimat, wyjątkowo niskie roczne opady (średnio ok. 15 mm rocznie) i mocne promieniowanie słoneczne, które przyśpiesza parowanie. To wszystko sprawia, że węglan litu jest łatwiejszy i tańszy w produkcji niż w innych częściach świata. Lit to metal lekki, kluczowy składnik produkcji baterii, które trafiają do telefonów, komputerów, samochodów elektrycznych i paneli solarnych, każdy z nas ma w domu cząstkę Atakamy.

Znikające kolory

- Wiesz, co mnie najbardziej denerwuje? - pyta aktywista, który walczy o czystą wodę dla społeczności zamieszkujących okolice San Pedro de Atacama, miasta, które leży godzinę drogi od basenów solankowych.

- Opowiedz - zachęcam.

- Te głupie slogany. Wszyscy w Europie podniecacie się zieloną rewolucją. Bez litu nie byłoby zielonej rewolucji. Ile razy to słyszałem.

- Z punktu widzenia Polaka wychowanego w kulcie węgla to rzeczywiście rewolucja - prowokuję. - Boom na panele solarne i auta elektryczne to w pewnym sensie odpowiedź na zmiany klimatu.

- No dobrze, a co w tej rewolucji zielonego? - denerwuje się aktywista. - Rozglądam się dookoła i widzę szarość. Wraz z boomem na lit kolory zaczęły znikać. Najpierw zieleń, bo nasza okolica jest coraz bardziej sucha, nieliczne drzewa i krzewy umierają na naszych oczach. Potem zniknął różowy. Flamingi, które niegdyś karmiły nasze społeczności, było ich tyle, że moglibyśmy bez wyrzutów sumienia jeść ich jajka, zaczęły opuszczać laguny. Dziś nasza rzeczywistość ma kolor jałowej ziemi.

Aktywista nie chce ujawniać imienia i nazwiska. Rozmawiamy przez telefon, w tle słyszę kury i dzieci.

Opowiada, jak na początku XXI w. w ich krainie zapanowała gorączka białego złota, jak nazywany jest lit. Co bardziej odważni nazywają Chile litową Arabią Saudyjską. Przyjechały wielkie korporacje, ludzie rzucili się na pracę, stać ich było na kupowanie telefonów i laptopów, ale nikt nie myślał, że wkrótce zabranie wody: w studniach, mokradłach, w niewielkich oazach.

fot. David MercadoReuters / Forum

- A będzie gorzej - ciągnie aktywista. - Sektor samochodów elektrycznych rozwija się, niedawno okolicę wizytowali przedstawiciele japońskiego producenta, który myśli o produkcji litu na własną rękę. Czytałem badania, że światowy popyt na lit wzrośnie ponad trzykrotnie do 2025 roku. A tymczasem wasza zielona rewolucja wysusza naszą ziemię i nasze krany!

Zrównoważony, czyli jaki?

Głównymi producentami litu w solniskach Salar de Atacama są dwie korporacje: chilijski SQM i amerykański Albemarle. Obie mają pozwolenia na wydobycie prawie ponad 2 tys. litrów solanki na sekundę (druga z nich wydobywa tylko około 460 litrów).

Nikt z pierwszej firmy nie odpowiada na moje pytania. W przypadku Albemarle umawiamy spotkanie, na którym obecni są Marcelo Valdebenito Astorga, kierownik ds. korporacyjnych i komunikacji w chilijskim oddziale i inżynier Ignacio Mehech. Ich przygotowanie robi wrażenie, mają gotowe prezentacje ze szczegółowymi wyliczeniami.

Baseny solankowe kopalni litu SQM na pustyni Atacama.REUTERS/Ivan AlvaradoAgencja FORUM

- Solanka nie jest wodą, ponieważ ma 10 razy więcej stężenia soli niż woda morska. W rzeczywistości nie nadaje się do spożycia przez ludzi lub zwierzęta, ponieważ zawiera 200 razy więcej rozpuszczonych ciał stałych niż woda pitna oraz 70 razy więcej niż najgorsza woda do nawadniania, więc nie można jej użyć do tego celu, oraz nie można jej również odsalać, jak sugerują niektórzy obrońcy wody - wylicza Marcelo.

Zauważam, że oprócz solanki wydobycie litu pochłania również znaczne ilości słodkiej wody, podobnie jak pobliskie kopalnie miedzi.

Wtedy Ignacio pokazuje wykresy, z których wynika, że firma zużywa zaledwie 9 litrów na sekundę słodkiej wody z 24 litrów na sekundę, do których ma prawo. Reszta, czyli niemal dwie trzecie, zostaje w warstwach podziemnych.

- W ogóle proces wydobycia litu przez naszą firmę jest odpowiedzialny. Inni producenci zużywają 450 litrów na sekundę, czyli pięćdziesiąt razy więcej - zauważa. - A producenci miedzi? Ponad 250 razy więcej. Dlatego uważamy, że oskarżanie nas o wysuszanie Atakamy jest niesłuszne.

Powołuję się jednak na badania Ingrid Garces, ekspertki z Uniwersytetu w Antofagasta, które twierdzi, że każda tona litu wymaga odparowania 2 tys. litrów wody. Według jej badań, już teraz gorączka litu powoduje nieodwracalne szkody dla delikatnego ekosystemu. "Konsekwencją tego jest ogólny wpływ na różnorodność biologiczną. A efekty są widoczne, ponieważ mokradła wysychają" - napisała w swoim badaniu Garces.

Robotnik w kopalni litu Rockwood.REUTERS/Ivan AlvaradoAgencja FORUM

- I z tą tezą się nie zgadzamy. Baseny solankowe są oddzielone od podziemnych warstw wody pitnej grubą skorupą soli. Mają różną gęstość i nie mieszają się - argumentuje Ignacio.

Badania w tej sprawie robiła CORFO. To agencja rządu Chile, zależna od Ministerstwa Gospodarki, Rozwoju i Turystyki, które wydaje licencje na wydobycie solanki. Wysłałem kilka pytań do jej biura prasowego, ale w odpowiedzi dostałem ładnie brzmiące ogólniki.  

"Zrównoważony rozwój Salar ma kluczowe znaczenie dla Corfo i stanu Chile, ponieważ pozwala promować wzrost, który szanuje środowisko i projektować branżę, która zapewnia miejsca pracy, generuje rozwój i lepsze możliwości dla obywateli oraz jest kluczem do zmiany w kierunku elektromobilności w kraju i na świecie" - odpisała mi Antonia Eyzaguirre Altamirano, wiceprezydent agencji.

W długiej odpowiedzi wielokrotnie pada przymiotnik "zrównoważony": zrównoważony rozwój, zrównoważony wzrost, zrównoważone zarządzanie solanką.

"W dzisiejszych czasach dialog ze społecznościami i troska o środowisko są niezbędne do prowadzenia zrównoważonej działalności, bo tego wymagają klienci na całym świecie. Jako państwo chcemy surowo traktować firmy, które nie dostosowują się do przepisów na terenie Salar de Atacama - dodała Altamirano.

Perspektywy

W tej części Atakamy ważna jest jeszcze jedna rzecz: suchość powietrza i zasolenie powierzchni sprawiają, że pole widzenia powiększa się i zmienia perspektywę. Podobnie, jak spojrzenie na zieloną rewolucję.

- To bardzo rozległy problem. Po pierwsze mamy do czynienia ze zmianami klimatu. Jest coraz goręcej. Susza sprawia, że poziomy wód w okolicy są o wiele mniejsze niż choćby dekadę temu - Matilde López, biolog i badacz z Wydziału Nauk Leśnych i Ochrony Przyrody Uniwersytetu Chile, która od ponad dwudziestu lat pracuje na Pustyni Atakama, dobiera wyważone słowa.

- A jak jest z zieloną rewolucją? Stawiając na baterie litowe wysuszamy Atakamę? - dopytuję.

- Moim zdaniem kopalnie litu stanowią zagrożenie dla bioróżnorodności. Najlepiej pokazuje to przykład flamingów. Im mniej wody, tym zasolenie jezior wzrasta, a liczba glonów, które są źródłem pożywienia tych ptaków, maleje. W ten sposób dochodzi do zerwania całego łańcucha pokarmowego - opowiada Matilde.

Flamingi na solnej równinie pustyni Atacama REUTERS/Ivan AlvaradoAgencja FORUM

Potwierdza to też raport amerykańskich badaczy z Uniwersytetu w Arizonie. Wynika z niego, że istnieje duży związek między działalnością wydobywczą, a zmniejszającym się stopniem wilgotności gleb Atakamy. W dużym uproszczeniu: wzrost suszy i spadek wegetacji przyśpieszyły w ostatnich dwudziestu latach, nie tylko ze względu na zmiany klimatu, a głównie za sprawą litowej gorączki.

Dlatego rdzenne społeczności Atacamy zaapelowały do władz Chile o ograniczenia związane z wydobyciem "białego złota". Miejscowi wykazali na konkretnych przykładach, że w ciągu dziesięciu lat zmniejszyła się liczba rzek, terenów podmokłych i łąk.

- Przede wszystkim zaczęły się problemy z wodą pitną - opowiada mi aktywista. - Oczywiście nigdy nie mieliśmy jej jakoś dużo, ale na potrzeby ludzi i rolnictwa starczało. Dziś toczymy codzienną walkę o wodę. Wszystko przez brak umiaru i kult pieniądza.

- Co można zrobić?

- Trzeba kontrolować firmy. Rząd tego nie robi. Pierwszeństwo w dostępie do wody powinni mieć ludzie, a prywatyzacja wody sprawiła, że majętne firmy są promowane w dostępie do zasobów wodnych. No i przede wszystkim, ktoś powinien wysłuchać naszego krzyku rozpaczy!

- A my, główni klienci zielonej rewolucji, coś możemy zmienić?

- Życie na pustyni uczy umiaru, którego wam w zachodniej Europie brakuje. Gdyby każdy człowiek na planecie miał jeden telefon, może zatrzymalibyśmy tendencję.

- Czyli mamy żyć w sposób zrównoważony, jak powtarzają to korporacje i agencje rządowe - odpowiadam z uśmiechem.

- To słowo przestało cokolwiek znaczyć. O wiele więcej niż PR-owe slogany zrobiłaby jakakolwiek refleksja na temat oszczędzania baterii, czy też używania energii z umiarem. Prawda jest taka, że współczesny człowiek żyje w poczuciu, że dzięki zielonej rewolucji nasza planeta zostanie uratowana. Zawdzięczacie to wodzie, która przestała płynąć w naszym kranach.

- Masz jakieś marzenia? - pytam na koniec.

- Żeby nasze dzieci i wnuki nie musiały się stąd wynieść jak flamingi. I może jeszcze jedno, żeby kolory wróciłyby do naszego życia.

Szymon Opryszek jest niezależnym reporterem, pracuje nad książką o kryzysie wodnym, która ukaże się w Wydawnictwie Poznańskie.

REUTERS/Ivan AlvaradoAgencja FORUM

 

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas