Zagrożone gatunki ruszają ku zwierzętom domowym. Hodowcy bezradni
Przewaga liczebna zwierząt hodowlanych nad dzikimi jest tak duża, że pod wpływem tej dysproporcji dochodzi do niecodziennych zjawisk. Opisują je naukowcy z Wildlife Conservation Society pod wpływem meldunków z wielu stron świata, zwłaszcza ze środkowej Azji. Dzicy przodkowie obecnych zwierząt udomowionych coraz częściej organizują wyprawy, podczas których szukają w zagrodach potencjalnych partnerów.
Profesor Joel Berger z Uniwersytetu Kolorado i członek Wildlife Conservation Society opisuje to dość plastycznie. "Wyobraźmy sobie pasterzy stad na stepach środkowej Azji, którzy nie mierzą się z wilkami czy innymi drapieżnikami, ale atakami przodków zwierząt, które hodują. Ważący kilkaset kilogramów albo tonę dziki wielbłąd albo dziki jak nagle pędzi w ich stronę, rozwścieczony buzującymi hormonami". To efekt coraz częstszego zjawiska, w ramach którego dzicy przodkowie udomowionych zwierząt szukają partnerów w hodowlanych stadach.
W naturze ich bowiem brakuje albo trudniej ich znaleźć. Weźmy jaki - potężnych krewniaków naszych żubrów, którzy zostali udomowieni w rejonach środkowej Azji, w Himalajach, Tybecie, sąsiednich górach Ałtaj, Tineszan, Pamir czy w Chinach i Mongolii. Takich dzikich jaków na wolności zostało już mniej niż 10 tysięcy sztuk, trzymają się w dość odludnych rejonach Azji. Tymczasem liczba jaków udomowionych przekracza 10 milionów. To ogromna dysproporcja.
Podobną sytuację mamy z wielbłądem dwugarbnym, czyli baktrianem. Ostatni tysiąc dzikich baktrianów żyje jeszcze w Mongolii i Chinach, za to liczba domowych wielbłądów o dwóch garbach sięga 2 milionów sztuk. Zresztą o podobnych dysproporcjach można by mówić także w wypadku bawołów wodnych i wielu innych zwierząt.
Na całym świecie zwierzęta domowe są atakowane
Zjawisko obserwowane w środkowej Azji zostało przedstawione w badaniach opublikowanych w "Global Ecology and Conservation". Czytamy w nich co następuje: "Tybetańczycy, Ujgurowie, Czangpasi, Nepalczycy, Bhutańczycy i Brokpa w środkowej Azji, a także Mongołowie na pustyni Gobi muszą mierzyć się z tą rzeczywistością, w której dzicy przodkowie ich zwierząt gospodarskich próbują przywłaszczyć sobie spokrewnione genetycznie samice z ich domowych stad w celu rozmnażania. Do tej grupy przodków zwierząt gospodarskich, u których stwierdzono takie praktyki, należą dzikie wielbłądy, dzikie jaki, banteng i gaur. Poza Azją pewne podobne sytuacje nękają pasterzy z Afryki oraz Ameryki Południowej i Północnej i dotyczą gatunków od karibu i bydła po dzikie owce i kozy oraz lamy.".
Słowem, to zjawisko powszechne i wiąże się z rosnącymi dysproporcjami między zwierzętami dzikimi a domowymi. Dzikich jest coraz mniej, przepełnione testosteronem samce mają coraz większy kłopot ze znalezieniem partnerki, więc kierują się ku stadom hodowlanych zwierząt na wypasie. Tak powstają hybrydy zwierząt dzikich i hodowlanych.
Badacze w opisie tego zjawiska zastosowali nawet cytat z "Księgi dżungli" Rudyarda Kiplinga, w którym słoń Toomai mówi "Zapomnę kolczyka na kostce i złamię kołek. Odwiedzę ponownie utracone miłości". Wyraża swe pragnienie zjednoczenia się z dzikimi krewniakami w dżungli.
Sprawa nie jest błaha, gdyż takie sytuacje wiążą się niekiedy z agresywnym zachowaniem dużych, ważących sporo zwierząt, które w walce o samice są gotowe przełamać opór pasterzy. Dochodzi nawet do wypadków śmiertelnych. Giną ludzie, giną zwierzęta. "Zmieniliśmy ich środowisko naturalne i warunki, w których żyją do tego stopnia, że w naturze występuje może 1 procent zwierząt z całej puli genetycznej. Reszta jest w hodowli" zwraca uwagę Joel Berger.