"Stark Trek" przewidział smartfony i rezonans. Nie przewidział wielorybów

Nie ma w dziejach kina filmu, który przewidywałby przyszłość tak skutecznie jak "Star Trek". To w nim pojawiło się po raz pierwszy wiele wynalazków, które później rzeczywiście wprowadzono w życie. W tym sensie "Star Trek" nie tylko przewiduje, ale i kreuje zmiany na świecie. W kwestii wielorybów kanon kina science-fiction się pomylił. A może raczej przyczynił się do wykreowania sytuację, która zmieniła los tych zwierząt.

Statek USS Enterprise ze Star Treka i płetwal błękitny (fot. FRANCO BANFI)
Statek USS Enterprise ze Star Treka i płetwal błękitny (fot. FRANCO BANFI)Mary Evans Picture LibraryEast News
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

"Star Trek IV. Powrót na Ziemię" to czwarty pełnometrażowy film z serii Star Trek, która w formie serialu jest emitowana od września 1966 roku. Polscy widzowie mogą go pamiętać, bowiem pod koniec lat osiemdziesiątych można go było oglądać w naszych kinach. To ten film, którego osią są wieloryby.

Przypomnijmy - mamy rok 2286 roku. Nad Ziemię dociera dziwny, cylindryczny statek kosmiczny, z którym nie ma żadnego kontaktu. Nie ląduje, nikt z niego nie wysiada, jakby stanowił jedynie wielką sondę. Obiekt zawieszony w przestrzeni emituje jednak tajemniczy dźwięk, którego nikt nie zna. Wysyła go metodycznie i regularnie, a gdy nie znajduje odpowiedzi, rozpoczyna destrukcję planety. Sygnał wyłącza globalną sieć energetyczną i generuje burze planetarne, tworząc katastrofalne zachmurzenie zasłaniające słońce.

Sytuacja robi się dramatyczna.

Dopiero paleontologowie i badacze wymarłych zwierząt wpadają na myśl, że sygnał ten jako żywo przypomina dźwięki wydawane przez humbaki - wieloryby żyjące niegdyś na Ziemi. Problem w tym, że te wielkie morskie ssaki dawno już wyginęły, więc teraz na sygnał nie ma kto odpowiedzieć. Zdaniem badaczy, niegdyś obce formy życia kontaktowały się z wielorybami, teraz nie znajdują odpowiedzi, co prowadzi do zagłady.

Wieloryby po zakończeniu swojego życia są pożywieniem dla morskiej fauny
Wieloryby po zakończeniu swojego życia są pożywieniem dla morskiej faunyZdjęcie ilustracyjne123RF/PICSEL

Ostatnie humbaki żyły na Ziemi pod koniec XX wieku, zapada zatem decyzja, by statek USS "Enterprise" wysłać w dziurę czasową i przerzucić do roku 1986, aby sprowadził czterysta lat w przyszłość jakieś egzemplarze wymarłych zwierząt i ocalił Ziemię.

To jest fabuła owej czwartej części Star Treka "Powrót na Ziemię". Fabuła groźna, bowiem film nakręcono właśnie w 1986 roku. Zakłada ona, że humbaki i inne wieloryby są nieuchronnie skazane na zagładę. Trafnie przewidywała, że bez nich życie na Ziemi może zostać poważnie naruszone. Dzisiaj wiemy, że może niekoniecznie za sprawą obcych form życia, które niejako w odwecie za zgładzenie istot - ich zdaniem - władających planetą zareagują destrukcją. Wieloryby są potrzebne do życia na Ziemi z wielu innych powodów.

To one odpowiadają za równowagę biologiczną oceanów, ale nie tylko, bowiem uważa się, że mają też ogromny wpływ na skład atmosfery. Wydalają substancje takie jak żelazo i azot na ogromną skalę, co stymuluje rozwój fitoplanktonu morskiego. A te nieduże organizmy odpowiadają za produkcję niemal połowy tlenu w atmosferze. Mało tego, przetwarzają także 40 procent światowej emisji dwutlenku węgla. To tyle, ile ponad miliard drzew.

Słowem, wieloryby są niezbędne do procesów zachodzących między nimi, oceanami a składem powietrza atmosferycznego. Nie wszystko jeszcze o tych procesach wiemy, ale ich znaczenie jest już oczywiste.

Pod tym względem "Star Trek" nie pomylił się - bez wielorybów życie na całej planecie zostanie zagrożone.

Naukowcy sądzili, że wieloryby przepompowują ogromne ilości CO2. Okazało się jednak, że prawda jest nieco inna
Naukowcy sądzili, że wieloryby przepompowują ogromne ilości CO2. Okazało się jednak, że prawda jest nieco innapixabay.commateriały prasowe

"Star Trek" przewidywał i kreował przyszłość

Zresztą "Star Trek" słynął z tego, że przyszłość potrafił przewidywać bardzo dobrze. A nawet ją kreować. Najsłynniejszym przykładem jest telefon komórkowy.

Oto bowiem pod koniec lat 60. niejaki Martin Cooper, inżynier firmy Motorola, oglądał "Star Treka". Wtedy zadzwonił telefon. Stacjonarny, rzecz jasna. Martin Cooper lubił swój serial, więc był zły, iż ktoś do niego dzwoni w porze jego emisji. Zbyt gwałtownie ruszył, by odebrać telefon i stracić na to jak najmniej czasu i fabuły gwiezdnej sagi. Potknął się o telefoniczny kabel i wyłożył jak długi. Nie na tyle jednak, by nie zerknąć ukradkiem na ulubiony film.

A na ekranie kapitan gwiezdnego krążownika USS "Enterprise", kapitan James Kirk, akurat rozmawiał ze swoją załogą przez interkom - bezprzewodowe urządzenie wymyślone przez twórców filmu. - Rozmowa przez telefon bez kabla! - pomysł przeleciał przez głowę Martina Coopera z prędkością warp. 3 kwietnia 1973 roku ważąca półtora kilograma pierwsza komórka była gotowa.

Na tej samej zasadzie "Star Trek" zainspirował powstanie tabletów, ekranów dotykowych, technologię przesyłu danych typu Bluetooth, biometrię, a nawet rezonans magnetyczny i skanery. Zresztą takich przykładów można by mnożyć.

To robi ogromne wrażenie, więc skoro trafnie rozpoznał kolosalne znaczenie wielorybów dla przyrody i środowiska, to zawarta w "Star Trek IV" wizja nieuchronnego wymarcia tych ssaków i zarazem naruszenia równowagi w przyrodzie wydawała się tym bardziej przerażająca. Bo zapewne też trafna.

Wieloryby śpiewają: Nadal żyjemy

Można mieć tylko poczucie ulgi, że pod tym względem twórcy "Star Trek" się pomylili. Ani humbaki, ani wiele innych gatunków wielorybów nie wymarły pod koniec XX wieku. Istnieją do dzisiaj, a ich populacje odradzają się dzięki wprowadzeniu programów ochronnych. Biorąc jednak pod uwagę, że seria Star Trek nie tylko przewidywała przyszłość, ale na dodatek dzięki swemu ogromnemu wpływowi na popkulturę również ją kreowała, może tezę należałoby jednak sformułować inaczej. Wizja brzemiennej w skutki zagłady wielorybów zawarta w "Star Trek IV" nie jest błędna. Po prostu film stymulował to, by do niej nie doszło i przyczynił się do zatrzymania pewnych procesów związanych z ich zabijaniem.

Ogon płetwala błękitnego
Ogon płetwala błękitnego Franco BanfiAFP

Międzynarodowa konwencja o uregulowaniu połowów wielorybów powstała bowiem w Waszyngtonie w 1946 roku, ale moratorium na połowy wprowadzono właśnie w 1986 roku. To wtedy wielorybnictwo zostało ograniczone w sposób, który dawał szansę na odtworzenie populacji morskich ssaków. Akurat w tym czasie, gdy "Star Trek IV" wchodził na ekrany.

Moratorium nie przyjęły Norwegia i Islandia, a Japonia zastosowała pewien wytrych. Podpisała układ, ale wykorzystała tkwiącą w nim lukę, która zezwala na odłów waleni do celów naukowych. Japońskie statki wielorybnicze stosowały właśnie tę wymówkę. Dodajmy do tego także ograniczone połowy stosowane przez miejscową ludność niektórych rejonów świata, chociażby mieszkańców Czukotki, Kamczatki i Sachalina, polujących od setek lat na pływacze szare. Niestety, Rosja także wykorzystuje tę lukę.

Wstrzymanie połowów wielorybów w 1986 roku to fundamentalna zmiana i bez niej prawdopodobnie wizja zawarta w "Star Trek" by się ziściła. Rzeczywiście, do 2000 roku moglibyśmy już nie mieć tych zwierząt.

Tymczasem dzisiaj wciąż żyje około 200-300 tys. kaszalotów, a liczba humbaków osiągnęła 100 tys. Kiedy kręcono "Star Trek" była szczątkowa. Na około 10-25 tys. zatrzymała się liczba ocalałych płetwali błękitnych, czyli tych największych spośród zwierząt, o długości 35 metrów (u  samic) i wadze nawet przeszło 150 ton. Najwyższy wzrost liczebności widzimy o pływaczy szarych, które w 1986 roku były na krawędzi wymarcia, a dzisiaj w kilku populacjach żyje ich około 25 tys. nadal jednak mamy wiele gatunków wielorybów bardzo nielicznych np. drugi co do wielkości na świecie finwal ogranicza się do 15, może 20 tys. sztuk, a waleni biskajskich jest jeszcze mniej.

Wieloryby zagrożone będą już zawsze

Zanim więc odtrąbimy sukces moratorium, programów ochronnych i może filmu "Star Trek", uświadommy sobie, że liczebność płetwali błękitnych, jakie żyją na świecie w 2023 roku szacuje się na zaledwie 3-10 procent ich liczebności w XIX wieku, gdy łowy wielorybnicze osiągnęły swą kulminację. Wtedy mordowano nawet ponad 200 tys. wielorybów rocznie na wodach całego świata! Mało tego, jeszcze przed II wojną światową liczba tych ssaków przekraczała 130 tys. sztuk - dzisiaj nie mamy nawet jednej piątej z tego. A liczbę kaszalotów z XVIII wieku, czyli przed epoką masowego wielorybnictwa szacuje się (bo tylko szacunki są możliwe) nawet na milion osobników. Tworzyły one wtedy spore stada.

Rycina pokazująca kaszalota na mieliźnie
Rycina pokazująca kaszalota na mieliźnieCOLL.JAIME ABECASISAFP

Rok 1986 naznaczony ostrzeżeniem z kosmosu i filmowego ekranu to zatem istotny przełom, który powstrzymał nieuchronną - jak się wydawało - zagładę. Nie można jednak jeszcze ogłosić, że wieloryby zostały ocalone. Prawdopodobnie zagrożone będą już zawsze, także z nowych powodów jak zanieczyszczenie środowiska i wód, nadmiar plastiku, zmiany w atmosferze i podniesienie temperatury oceanów, wreszcie chociażby nadmiar dźwięków w morskich otchłaniach, bowiem niewykluczone, że to one odpowiadają za kłopoty wielorybów i ich łamiące serca wchodzenie na mieliznę plaż całego świata.

Czy dotrwamy więc z wielorybami do 2286 roku, nie wiadomo. A bez nich proroctwa kina s-f mogą się ziścić.

Sam przeciw kłusownikom. Włoski rybak walczy o przyrodęDeutsche Welle
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas