Słynne zwierzęta były blisko wymarcia. Dramatyczny moment w historii Polski
To był prawdopodobnie najbardziej dramatyczny moment w dziejach polskiej przyrody. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku w II Rzeczpospolitej na krawędzi zagłady znalazło się wiele polskich gatunków. Żubr, wilk, łoś, świstak, a nawet pospolite dzisiaj bóbr czy dzik były niemalże wymarłe albo bardzo rzadkie. Nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, że zwierzęta te zawróciły znad przepaści.
Wyobraźmy sobie polską przyrodę bez łosia, żubra, wilka, rysia, świstaka, kozicy, bobra... Można by tak długo wymieniać, ale taka perspektywa była całkiem realna przed II wojną światową. Wówczas to mnóstwo polskich gatunków zwierząt znalazło się na krawędzi zagłady. Tuż przed wybuchem II wojny światowej ich sytuacja w Polsce była wręcz dramatyczna.
Ilustrującym to dobrze przykładem niech będą polskie okręty podwodne budowane dla naszej floty przed wojną. To właśnie te jednostki nosiły zwyczajowo nazwy zwierząt. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych do polskiej marynarki dotarły ORP Ryś, ORP Wilk i ORP Żbik, a przed wojną jeszcze znalazły się w niej ORP Orzeł i ORP Sokół. W trakcie wojny te zwierzęta pod polską banderą uzupełniły jeszcze ORP Sokół, ORP Dzik i ORP Jastrząb.
Z tego grona zwierząt liczne w 1939 roku były jedynie jastrząb i paradoksalnie sokół oraz orzeł. Reszta zwierząt była ginąca albo bliska wymarcia i dotyczy to także dzika.
Dzik rzadkim zwierzęciem w Polsce? Tak było
To może zaskakiwać, bowiem dziki są dzisiaj niezwykle pospolite i spotykane nawet w miastach, gdzie ludzie narzekają na to, że plądrują śmietniki, ryją trawniki i stwarzają zagrożenie albo dyskomfort dla mieszkańców. Przed wojną nie było w zasadzie o tym mowy. Dzik nie zaglądał do miast albo robił to niezwykle rzadko, a na dodatek liczba tych zwierząt w przedwojennej Polsce spadła do zaledwie 16 tys. sztuk. Tyle dzików żyło w Polsce na początku lat 30.
Dla porównania - liczba dzików w Polsce na początku tego stulecia była szacowana na 118 tys. sztuk, a dzisiaj sięga ćwierć miliona. To kilkanaście razy więcej niż przed wojną! Wtedy spotkanie dzika nie było tak proste, a warto pamiętać, że terytorium II Rzeczpospolitej było większe niż obecnej o 76 tys. kilometrów kwadratowych, czyli mówiąc obrazowo - o Belgię, Holandię i Luksemburg razem wzięte. Polska przedwojenna obejmowała zalesione tereny Kresów, a jednak dzików było niewiele.
Sytuacja dzika nie była jednak tak zła jak innych polskich zwierząt, chociażby łosia. Dzisiaj zwierzęta te spotyka się na sporym obszarze Polski, zwłaszcza na Podlasiu, Warmii i Mazurach, Mazowszu czy Lubelszczyźnie, a ich liczbę szacuje się na od 16 do 30 tys. sztuk. Przed wojną było ich także 16 do 30, ale bez tysiąca. Łoś był skrajnie nieliczny, pojedyncze osobniki pojawiały się koło Białegostoku. Polska była na dobrej drodze do dołączenia do krajów Europy Zachodniej, gdzie łosie wymarły całkowicie w XVIII i XIX wieku.
Żubr - symbol zagłady i ocalenia
Jeszcze dramatyczniejsza była sytuacja z żubrami, które na wolności wymarły zupełnie do 1921 roku. Katastrofalna okazała się dla nich zwłaszcza I wojna światowa. Wkroczenie wojsk niemieckich do Puszczy Białowieskiej w sierpniu 1915 roku oznaczało zupełny rabunek lasu i zabijanie zwierząt. Tuż przed wybuchem wojny w Puszczy Białowieskiej żyło 500 żubrów. Po wojnie nie został żaden.
Remigiusz Kasprzycki z Instytutu Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie w tekście "Kłusownictwo w Drugiej Rzeczpospolitej" przytacza wspomnienie prof. Władysława Szafera, który wraz z prof. Eugeniuszem Kiernkiem i inż. leśnictwa Janem Kloską próbowali w ramach komisji rządowej dostać się do puszczy, by oszacować pogłowia żubra.
Pisał tak: "Od świtu do nocy słychać było strzały, nie gęste wprawdzie, lecz stałe. To bandy żołnierzy rozkładającej się armii wybijały w puszczy zwierzynę do nogi. Ustawili się oni na liniach oddziałowych i strzelali z karabinów w las na wysokości brzucha, na ślepo, po czym szli ławą i podnosili wszystką ubitą zwierzynę. Tak wybito niemal zupełnie łosie, jelenie, daniele i żubry - z grubej zwierzyny ocalały tylko dziki".
Żubra - jak pamiętamy - udało się odtworzyć dzięki osobnikom trzymanym w niewoli. W celu ratowania gatunku w roku 1923 z inicjatywy prof. Jana Sztolcmana (słynnego badacza zwierząt w Ameryce Południowej) założono Międzynarodowe Towarzystwo Ochrony Żubra. Doliczyło się ono 54 żyjących w tamtym czasie osobników czystej krwi. Dwa pierwsze żubry ponownie znalazły się na wolności w Puszczy Białowieskiej jesienią 1929 roku. W roku 1939 w puszczy było już 16 zwierząt, które szczęśliwie przetrwały II wojnę światową.
Bóbr i wilk na krawędzi wymarcia
Żubr to symbol zagłady i następnie odtworzenia polskiej fauny, ale równie dobrze przykładem mógłby być bóbr. Dzisiaj powszechnie spotykany w Polsce nasz największy gryzoń przed wojną wymarł. Już w 1840 roku Jerzy Łoziński w monografii o bobrach pisał, że "Zdaje się, że należy do zwierząt zupełnie wytępionych, nigdzie bowiem o nim wzmianki nie znajdujemy". Dopiero w 1944 roku udało się odnaleźć pojedyncze osobniki na Suwalszczyźnie. Zaraz po wojnie żyło tam kilka rodzin i od nich zaczął się proces ich ratowania. Prof. Wirgiliusz Żurowski w Popielnie na Mazurach oraz prof. Ryszard Graczyk z Akademii Rolniczej w Poznaniu zaczęli je osiedlać w innych częściach Polski. Bobra udało się uratować.
Podobnie jak wilka, o którym jest dzisiaj tak głośno i mało kto pamięta, że przed II wojną światową był to w zasadzie gatunek w Polsce niemal wymarły. Przed drugą wojną światową wilków było tak mało, że pojawił się pomysł objęcia go ochroną. Protesty ludności, zwłaszcza kresowej, szybko doprowadziły do zmiany tej sytuacji, a mocno zaangażowany w ochronę żubra prezydent Ignacy Mościcki nie podpisał rozporządzenie o wyłączeniu wilka z katalogu zwierząt łownych w Polsce. Mało tego, na wilki wciąż urządzało się polowania, chociaż przed wojną był on skrajnie nieliczny. Na polowanie na wilki przyjeżdżał do Polski np. nazistowski minister Hermann Göring, miłośnik łowiectwa. Pupilek Hitlera strzelał w Polsce do drapieżników, których niemal już nie było w naszych lasach.
Na krawędzi wymarcia znalazły się także rysie, żbiki, kozice, dramatycznie wyglądała sytuacja świstaków w Tatrach. Słowem, polska przyroda przedwojenna miała się bardzo źle. Paradoksalnie licznie były jeszcze ptaki szponiaste jak jastrząb, orzeł przedni (przed wojną gniazdował także na Warmii i Mazurach, w Lasach Iławskich, Puszczy Piskiej) czy nawet sokół wędrowny. One zostały zdemolowane dopiero po II wojnie światowej przez masowe użycie środka chemicznego DDT.
Powodów takiego stanu rzeczy było wiele. I wojna światowa, która przetoczyła się przez Polskę, odegrała wielką rolę. Po niej ciężko było dźwignąć wyniszczoną przyrodę, zwłaszcza że brakowało jeszcze narzędzi prawnych. Przed wojną ochrona gatunkowa (czyli całościowa) zwierząt była nowum, na które się jeszcze rzadko decydowano. Pojedyncze zwierzęta były nią obejmowane i to w przeróżnych aktach prawnych. Np. żółw błotny, już wtedy ginący, został objęty taką całościową ochroną na podstawie rozporządzenia... ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego (w porozumieniu z ministrem rolnictwa i reform rolnych) z 1935 roku. Żubr został objęty taką ochroną dopiero w 1938 roku.
Myśliwi, kłusownicy, mróz szkodziły przyrodzie
Rozporządzenia wydano na podstawie ustawy o ochronie przyrody, która powstała z problemami dopiero w 1934 roku. Państwowa Komisja Ochrony Przyrody pracowała nad nią przez kilkanaście lat. Już w 1921 roku przygotowała projekt ustawy ścisłej ochrony rzadkich gatunków zwierząt (żubra, bobra, kozicy i świstaka). Przewidywano, że za zabicie tych zwierząt będą kary do 200 tysięcy marek polskich (to za zabicie żubra) a nawet więzienie do 1 roku. A jednak nie tak łatwo było ją uchwalić.
Dopiero 3 grudnia 1927 roku prezydent ustanowił prawo łowieckie, a dopiero w 1923 roku powołany został Naczelny Związek Polskiego Łowiectwa i Centralny Związek Polskich Stowarzyszeń Łowieckich. Wcześniej mieliśmy zupełny chaos prawny. Prawo łowieckie uzależniało myślistwo od prawa własności do gruntu, ale wymagało aby właściciele gruntów łączyli je ze sobą i tworzyli spółki łowieckie, a do wykonywania polowania niezbędna była karta łowiecka. Zabroniono polowań na żubry, bobry, kozice, samice i cielęta łosia, daniela, jelenia, sarny kozy i koźlęta, niedźwiedzia z przychówkiem.
Niedźwiedzia, którego bez powodzenia próbowano reintrodukować w Puszczy Białowieskiej,
Poza tym polowania w przedwojennej Polsce były niezwykle reprezentatywne. Standardem było zapraszanie gości zagranicznych, dyplomatów czy nawet głów państw na polowania pieczętujące ustalenia polityczne. Do Polski przyjeżdżali na polowania Hermann Göring czy Miklós Horthy z Wegier, a polowali z nimi Ignacy Mościcki, Edward Rydz-Śmigły, Kazimierz Sosnkowski.
Dodajmy do tego masowe kłusownictwo, które w przedwojennej Polsce łączyło się nierzadko nawet z zabójstwami gajowych i innych osób próbujących mu zapobiegać. Wreszcie surowe zimy tego okresu, zwłaszcza przełomu lat dwudziestych i trzydziestych sprawiły razem, że przedwojenna Polska przyroda była w złym stanie.
To, że wiele gatunków zwierząt takich jak żubr, łoś, wilk, ryś, bóbr, kozica udało się jednak ocalić, możemy uznać za cud.