Kassenberg o KPO: Gaz to pułapka, tak jak kiedyś węgiel
Posłowie debatują nad tym, czy ratyfikować plan odbudowy Europy, w ramach którego do Komisji Europejskiej złożymy Krajowy Plan Odbudowy. Unia, zaciągając wielką pożyczkę, stwarza równie wielką okazję do transformacji energetycznej. Zdaniem eksperta Koalicji Klimatycznej dr Andrzeja Kassenberga, Polska nie korzysta z tej szansy.
Zielona Interia: Co sądzi Pan o klimatycznym aspekcie Krajowego Planu Odbudowy?
Dr Andrzej Kassenberg, Instytut na rzecz Ekorozwoju, ekspert Koalicji Klimatycznej: Krajowy Plan Odbudowy (KPO) można rozpatrywać w dwóch wymiarach. Pierwszy to, w jaki sposób został przygotowany i jak to wygląda z punktu widzenia unijnych wymogów. Tak naprawdę nie wiemy, czy zapisane projekty nie szkodzą znacząco środowisku, co jest zapisanym wymogiem ich wykorzystywania. Przede wszystkim brak strategicznej oceny oddziaływania na środowisko, które jest wymagane polskim i unijnym prawem, co pozwoliłoby odpowiedzieć na te kwestie. W procesie przygotowania nie brała udział strona społeczna pozarządowa, samorządowa i biznesowa. Drugi aspekt to ograniczenie o 55 proc. emisji gazów cieplarnianych do 2030 r. Poza kilkoma elementami, całość projektu nie jest temu podporządkowana, a wymogiem jest przeznaczenie 37 proc. środków na kwestie klimatu. W ocenie Green Recovery Tracker jedynie 18 proc. środków idzie na Zieloną Obudowę. Szkoda, bo pieniądze powiązane z tym dokumentem dawałyby na to szansę na zapewnienie godziwych warunków do życia w niedalekiej przyszłości, czego domaga się Młodzieżowy Strajk Klimatyczny.
Czy KPO zawiera jakieś rewolucyjne zmiany w kwestiach klimatycznych?
- W planie bazuje się na przestarzałym modelu energetyki z połowy XX w. To duże obiekty energetyczne, które są powiązane z sieciami wysokich napięć. Polityka Energetyczna Polski 2040 (PEP2040) zakłada wybudowanie kilku elektrowni jądrowych w kilkanaście lat. Zamiast węgla, mamy mieć atom oraz morskie elektrownie wiatrowe. W PEP2040 pominięto jednak zmianę modelu energetycznego i budowanie go od dołu, czyli elektrownie wirtualne, lokalne zarządzanie i bilansowanie. Rządowa strategia wspomina o prosumentach, czyli wytwarzaniu prądu z przydomowych instalacji, ale tylko w ograniczonym stopniu. Tymczasem bezpieczeństwo energetyczne trzeba budować właśnie od dołu - to trend światowy. Przykładowo zaczynamy od wysoce efektywnego domu z fotowoltaiką i pompami ciepła, który praktycznie nie korzysta z energii z zewnątrz. Chodzi o niezależność na poziomie osiedla, miejscowości czy firmy. Ogólnokrajowa sieć powinna być do tego, by zabezpieczyć się w sytuacjach awaryjnych, na przykład takich, jak ostatnio w Teksasie. Takiego modelu w ogóle w PEP2040 nie ma.
W rządowej strategii założono, że w ciągu 10 lat będziemy używać prawie cztery razy więcej gazu niż teraz. Gaz ma być paliwem przejściowym. To słuszna droga?
- Nie. Mamy porozumienie paryskie z 2015 r. i zobowiązanie do ograniczenia wzrostu średniej temperatury do 1,5 st. Celsjusza. Już teraz mamy wzrost na poziomie 1,2 st. Do tego, jeżeli chcemy osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 r., a według wielu naukowców powinniśmy to zrobić co najmniej dekadę wcześniej, to gaz jest taką pułapką, jaką jest obecnie węgiel. To przecież też jest paliwo kopalne.
Teraz dzięki unijnemu programowi mamy szansę na dokonanie naprawdę zasadniczych zmian. Do tego mamy do dyspozycji energetykę wiatrową, słoneczną, biogaz oraz wodór i efektywność energetyczną. Dzisiaj najbardziej progresywne firmy, jak Siemens, budują farmy wiatrowe na morzu z jednoczesną technologią produkowania zielonego wodoru. Z Krajowego Planu Odbudowy nie wynika nawet, jakiego mamy używać wodoru - zielonego, czy brudnego. Już dzisiaj każdy nowy dom powinien wysoce efektywny i mieć obowiązkowo zainstalowaną fotowoltaikę oraz pompy ciepła. Oczywiście, to nie są tanie inwestycje. Jednak lepiej przeznaczyć pieniądze na takie rzeczy niż na gaz, który za 10-15 lat będzie postrzegany dokładnie tak, jak dzisiaj węgiel.
Co, jeśli nasz krajowy plan odbudowy nie spełni unijnych wymagań?
- Formalnie plan musimy wysłać do końca kwietnia. Komisja Europejska go ocenia, ale nie zmienia. Właściwie dokumentu nie można poprawiać. Jeżeli KE będzie bardzo krytyczna wobec niego, być może będziemy musieli napisać plan od początku. W takiej sytuacji stracilibyśmy pół roku. Plan jest akceptowany na zgromadzeniu ministrów finansów UE. Projekt każdego kraju jest głosowany. Jeżeli główne kraje unii, jak Francja i Niemcy, uznają nasz projekt za niestarczająco przyjazny klimatowi, to możemy po prostu nie dostać tych pieniędzy. To gra na bardzo wysokim poziomie. Trzeba uważać, żeby nie wylać dziecka z kąpielą.
Mamy obecnie spór z KE ws. praworządności i Puszczy Białowieskiej. Zdaniem think-tanku Ember, Polska może przeszkodzić UE nie tylko w planowanej redukcji emisji gazów cieplarnianych o 55 proc. do 2030 r., ale i w osiągnięciu neutralności klimatycznej do roku 2050. Czy klimat może stać się osią kolejnego sporu z Brukselą?
- Uważam, że tak. Presja młodych ludzi jest bardzo duża. Wszelkie strajki klimatyczne, Extinction Rebellion, Greenpeace, Climate Action Network, Friends of the Earth czy think-tanki mogą mieć taki wpływ na wyborców, że ta sprawa będzie dla partii politycznych coraz bardziej istotna. One będą dążyć do tego, żeby pokazać, że bardzo dużo się w tym temacie robi. To może być elementem znacznie szerszego niż dotychczas konfliktu i klimat może faktycznie stać się kolejnym ważkim punktem spornym w relacjach na linii Warszawa - Bruksela.
Polska, jak do tej pory, nie zadeklarowała w sposób przejrzysty, że popiera uzyskanie neutralność klimatycznej w 2050 r. W grudniu 2019 r. minął termin przedłożenia krajowych długofalowych strategii do 2050 r. pokazujących, jak zamierza się osiągnąć neutralności. Polska, jako jeden z dziewięciu krajów, tego nie zrobiła.