Zablokowane koło pociągu doprowadziło do tragedii. Zginęły wszystkie wilki
Sąd Najwyższy w wyroku z 1997 roku opisywał: "Po odjeździe pociągu ze stacji Miały spod kół osi jednego z wagonów zaczęły się wydobywać iskry z powodu zablokowania hamulcami osi wagonu. Iskry te padały na rosnącą przy torze trawę, chwasty, powodując zapalenie na przestrzeni kilku kilometrów wzdłuż torowiska. Ogień przeniósł się na sąsiedni młody las, który się zapalił, ogień w postaci tzw. burzy ogniowej ponad wierzchołkami drzew rozprzestrzenił się na znaczne obszary lasu”. Tak spłonęła jedna z najważniejszych polskich puszcz.
Pociąg ruszył ze stacji Poznań Główny w poniedziałek 10 sierpnia 1992 roku kilka minut po godzinie 15. Wtedy, ponad 30 lat temu niewielu jeszcze mówiło o globalnym ociepleniu, zmianach klimatycznych, ale lato 1992 roku było bardzo gorące. Pasażerowie szukali przedziałów z oknami, które da się otworzyć i w którym mimo skwaru nie pracuje ogrzewanie. Chłodzili się czym popadło.
Żar zaczął lać się z nieba jeszcze w czerwcu. I już wtedy, 2 czerwca doszło w Puszczy Noteckiej doszło do pożaru. Ogień objął zasięgiem 575 ha w nadleśnictwach Potrzebowice, Wronki i Krucz między Poznaniem, Piłą a Gorzowem. Sto jednostek straży pożarnej, sześć samolotów i jeden śmigłowiec opanowały go do wieczora, ale dogaszanie ognia w ściółce i złożach torfu trwało do końca czerwca. Później patrole przechadzały się po puszczy, by pilnować, aby do powtórki.
Nie upilnowały. Tego, co się stało w sierpniu nie zdołały przewidzieć.
W sierpniu temperatura w Polsce osiągnęła jeszcze wyższe wskaźniki już na początku lata. Dawno nie mieliśmy takich upałów. Po bardzo ciepłych zimach, bez śniegu i mrozu, bez sanek i typowych dla lat osiemdziesiątych łyżew na naturalnych lodowiskach, z temperaturami sięgającymi niewyobrażalnych 20 stopni, przyszły upalne lata. 9 sierpnia 1992 roku w Wielkopolsce mieliśmy ponad 36 stopni, nazajutrz podobnie. Media donosiły, że są to najwyższe temperatury o tej porze od 1811 roku. Nie padało od 50 dni. Lasy wyschły na wiór.
Pociąg z pootwieranymi oknami ruszył w tym skwarze z Poznania w podróż do stacji Krzyż. Niedługo po opuszczeniu Poznania droga stała się bardzo malownicza, bo wiodła przez lasy, wśród drzew. Widoki były przepiękne, co zrozumiałe - skład wjechał do Puszczy Noteckiej, porastającej całą północną Wielkopolskę, w dawnym województwie pilskim po jego granice z województwami szczecińskim, koszalińskim, gorzowskim (wedle podziału administracyjnego z tamtego czasu), czyli dzisiejszymi Zachodniopomorskiem i Lubuskiem. Chociaż jechało się lasem, bynajmniej nie robiło się chłodniej. Puszcza także była rozgrzana, sucha i zamarła w żarze.
O godz. 16.16 pociąg wjechał na stację Miały przy nadleśnictwie Potrzebowice, po czym ruszył w stronę Drawskiego Młyna. O godz. 16.27 nieco wyhamował. To był moment, w którym doszło do tragedii. Nie pociągu i jego pasażerów, ale lasu.
Puszcza cała z sosny spłonęła jak zapałka
Dalsze wydarzenia, jakie miały miejsce od chwili wciśnięcia hamulca o godzinie 16.27 opisał w sentencji wyroku 1 997 roku Sąd Najwyższy. Opis brzmiał: "Bezpośrednio po odjeździe pociągu ze stacji Miały spod kół osi jednego z wagonów zaczęły się wydobywać iskry z powodu zablokowania hamulcami osi wagonu. Iskry te padały na rosnącą przy torze trawę, chwasty, powodując zapalenie na przestrzeni kilku kilometrów wzdłuż torowiska. Ogień przeniósł się na sąsiedni młody las, który się zapalił, ogień w postaci tzw. burzy ogniowej ponad wierzchołkami drzew rozprzestrzenił się na znaczne obszary lasu".
Od jednej czy może kilku iskier spod kół pociągu przez zaczyn padający na wysuszoną na wiór trawę wokół torowiska przeszliśmy do jednego z największych pożarów, jakie kiedykolwiek wybuchły w polskich lasach. To katastrofy, która odbiła się i na Puszczy Noteckiej, i całej polskiej przyrodzie. Kataklizm, jaki się wtedy rozpętał, przeszedł wszelkie wyobrażenie. Burza ogniowa opisana przez sąd znana była dotąd raczej z bombardowanych miast. Tutaj las płonął niczym podlany benzyną - tak działała susza, takie skutki miał brak wody.
Ponad 35 stopni gorąca, wilgotność ściółki na poziomie 5 procent, najwyższy stopień zagrożenia pożarowego. Ogień buchnął momentalnie. - Kto żyw ruszył z łopatą - wspominał Piotr Kępa, zastępca nadleśniczego nadleśnictwa Potrzebowice, wspominał na pila.lasy.gov.pl. Łopaty jednak niewiele dały, bo nie płonęła jedynie ściółka. Kataklizm szybko przekształcił się w tzw. pożar wierzchołkowy, czyli całościowy pożar lasu przemieszczający się wśród koron drzew, pomiędzy gałęziami. Jak podaje straż pożarna w definicji takiego zjawiska: "Podczas pożarów wierzchołkowych prądy powietrzne oraz wybuchy substancji eterycznych rozrzucają płonące żagwie na odległość nawet ponad 200 m".
Kataklizm, jaki się wtedy rozpętał, przeszedł wszelkie wyobrażenie. Burza ogniowa opisana przez sąd znana była dotąd raczej z bombardowanych miast. Tutaj las płonął niczym podlany benzyną
To była katastrofa. Spadające gałęzie podpalały ściółkę, a różnica ciśnień formowała kule ogniowe, znane głównie z czasów wojny i bombardowań miast. A ponieważ Puszcza Notecka stworzona głównie z sosny, olejki eteryczne zawarte w igliwiu podpalały go coraz bardziej i bardziej. Rozżarzone drzewa eksplodowały niemal z hukiem. Miały, Mężyk, Bęglowo trzeba było ewakuować, a ludzie opisywali dantejskie sceny. Zwierzęta płonęły żywcem, a ocalałe uciekały ramię w ramię. Roślinożercy z drapieżnikami, jelenie i sarny obok wilków.
Z wilkiem oko w oko. Co wiesz o naszym drapieżniku [QUIZ O WILKACH]
Ostatnia wataha wilków przestała istnieć
Dzisiaj w Polsce żyje około 2 tysięcy wilków, wtedy była ich garstka. Na początku lat dziewięćdziesiątych gatunek był na skraju całkowitej zagłady i w Poznaniu trwały właśnie prace nad kontrowersyjną wtedy ustawą o jego ochronie gatunkowej jako jedynej szansie. Wilk zachował się we wschodniej Polsce i miał swoją małą enklawę właśnie w Puszczy Noteckiej. Ostatnia wataha, tropiona zresztą zawzięcie przez ludzi (ochrony jeszcze wtedy nie było) przemieszczała się między Wronkami a Sierakowem. Ogień prawdopodobnie doprowadził do jej zagłady i zabił ostatnie wilki w zachodniej Polsce. Musiało minąć wiele lat nim tu wróciły.
Straty wśród saren były najwyższe, sięgnęły 40 sztuk. Strażacy i leśnicy znaleźli kilkanaście zwęglonych jeleni, danieli i dzików, ale nie było jasne, czy to wszystko. Część zwierząt po prostu zniknęła w pożodze, a strat wśród mniejszych ssaków, ptaków, bezkręgowców nie sposób wręcz oszacować.
Płomienie jednak nie odpuszczały. Trawiły dalej, więc straż pożarna zaapelowała do mieszkańców o pomoc. O kopanie rowów wypełnionych wodą i ustawianie worów z piaskiem. Trwało szykowanie się na odparcie żywiołu w trakcie nadchodzącej nocy. Wtedy przyroda sama postanowiła zająć się sprawą i ocalić to, co ocalić się jeszcze dało. Wraz ze zmrokiem huknęły pioruny i spadł deszcz. Rozpętała się ulewa, która zdusiła większość jęzorów ognia.
Po długim i opisywanym mocno w prasie procesie w 1997 roku Sąd Najwyższy utrzymał wtedy wyrok nakazujący Zachodniej Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych zapłacić 23 mln zł odszkodowania za niesprawne hamulce pociągu. Odbudowa lasu trwała kilka lat, a użyto do tego 80 mln sadzonek drzew, ale już nie takich jak poprzednio. Jednym z powodów szybkiego rozprzestrzeniania się ognia był fakt, że w zasadzie cała puszcza składała się z sośniny. Sosny stanowiły ponad 90 procent drzew tego sztucznego lasu. Nowe sadzonki należały już do rozmaitych gatunków, także liściastych. Pogorzeliska obsadzano także dębami, bukami, zwłaszcza brzozą, która przed pożarem stanowiła może 1 procent Puszczy Noteckiej. Teraz to prawie 20 procent, a wymieszanie gatunków sprawiło, że i różnorodność tego lasu wzrosła.