Wszyscy ludzie wymarli i już ich nie ma. Co dalej z Ziemią?
Wydawać by się mogło, że gdyby osiem miliardów ludzi nagle zniknęło z powierzchni Ziemi, planeta tylko by zyskała. Odetchnęła wręcz z ulgą i wróciła do normalności. Nie tak prędko. Zniknięcie ludzi mogłoby wywołać jeszcze większą katastrofę niż ich obecność, bo oni by odeszli, ale antropocen by pozostał.
Nieważne, co się stało z ludźmi. Załóżmy przez chwilę, że wymarli co do jednego z jakiegoś powodu - to zresztą wizje, które pojawiły się w postapokaliptycznym kinie, literaturze czy gamingu chociażby w związku z ostatnią pandemią COVID. Przecież "Last of Us" i inne historie są tego pokłosiem (chociaż akurat ten serial i gra dotyczyły zniszczenia ludzkości przez grzyby, nie wirusy). Wyobraźmy sobie zatem Ziemię bez żadnego człowieka, nawet Willa Smitha w "Jestem legendą". Co dalej? Ziemia jest uratowana?
Zobacz również:
Szukać daleko nie musimy, bo przecież takie wymarłe miasta jak z postapokaliptycznego filmu istnieją. Najbardziej spektakularnym przykładem jest Prypeć, która pozostała pusta po katastrofie czarnobylskiej w 1986 r. Dzisiaj leżące na terenie Ukrainy miasto jest świetnym miejscem do obserwacji zmian zachodzących w ekosystemie pozbawionym ludzi. Miasto zostało przejęte we władanie przez zwierzęta jak wilki, lisy, niedźwiedzie, sarny i jelenie, ale także konie Przewalskiego. Ich obecność tutaj to szczególna osobliwość.
Prypeć jako żywo przypomina miasto, które znamy chociażby z "Jestem legendą" albo z filmu "12 małp" z Brucem Willisem, w którym ludzkość w ucieczce przez zabójczymi patogenami wyniosła się pod ziemię, pozostawiając przyrodzie wszystko, co na powierzchni.
Prypeć nie jest jednak jedyna. Takim opuszczonym, wymarłym miastem jest przecież Agdam w Azerbejdżanie. Chociaż azerski klub Karabach Agdam jest niezwykle znany w europejskich pucharach piłkarskich i grał z kilkoma klubami polskimi, to jednak nie w Agdamie. To ostrzelane i splądrowane w czasie walk o Górny Karabach miasto jest dzisiaj miejscem-widmo. Podobnie jak wiele miast w Syrii.
Do wyludnienia miast nie potrzeba jednak wojny. Podobne skutki mają też klęski żywiołowe czy też zmiana koniunktury. W Stanach Zjednoczonych zobaczymy wiele pustych miast z czasów Dzikiego Zachodu czy też leżących przy dawnej, zamkniętej Route 66. Na bazie takich miejsc powstała np. Chłodnica Górska z kreskówki "Auta".
To przypadki partykularne, na bazie których można zaobserwować wiele ciekawych zjawisk przyrodniczych, ale nie sposób formułować szerszych tez na temat tego, jak mogłoby wyglądać życie na Ziemi po zniknięciu wszystkich ludzi i wymarciu wszystkich miast. W wypadku zjawiska globalnego trzeba by wziąć jednak pod uwagę inne czynniki, jak chociażby zaniknięcie wszelkiej antropopresji i kontroli człowieka nad środowiskiem, ekosystemami i funkcjonowaniem większości miejsc na świecie.
Człowiek bowiem by zniknął, ale to nie znaczy, że zniknąłby antropocen. To znaczy nie zniknąłby wpływ człowieka i wpływ wprowadzonych przez niego zmian na Ziemię.
Woda zaleje rozległe tereny. To przez pompy
Jeżeli zniknięcie człowieka rzeczywiście byłoby nagłe, wtedy przestałaby działać większość elektrowni, może poza atomowymi. Stanęłyby pompy i systemy kontroli wody chociażby na zaporach. Doszłoby nieuchronnie do zalań i powodzi, może także pożarów z powodu niedrożności sieci przesyłowych prądu. Miasta z czasem zaczęłyby zarastać, ale to nie znaczy, że zmieniłyby się w piękne lasy i po 100-200 latach mielibyśmy puszcze w Nowym Jorku, Warszawie czy Tokio.
To one dokonały inwazji na Polskę. Rozpoznajesz? [QUIZ]
Do głosu najszybciej doszłyby najmocniej rosnące rośliny. Topola czy wierzba rosną znacznie szybciej niż cis czy świerk, a trzeba pamiętać, że wielkie połacie Ziemi porastają monokultury roślinne. I to nie tylko uprawy soi, palmy olejowej czy kukurydzy, ale również monokulturowe lasy. W Polsce sosny zajmują 67 proc. powierzchni naszych lasów.
Botanicy przyjmują, że szybkopienne rośliny obrosłyby budowle, słupy, mosty w ciągu kilku lat i, po około dekadzie, pod kobiercem zieleni zaczęłyby znikać drogi i chodniki. O tym, jak rośliny przejmują we władanie ludzkie budowle można przekonać się w kompleksie Angkor Wat w Kambodży, gdzie wielkie figowce wrastają w sakralne budynki dawnej stolicy khmerskiej.
Rośliny znajdą sposób na sforsowanie krat, ogrodzeń i kłódek. Znacznie trudniejsza byłaby sytuacja ze zwierzętami. Wydawać się może, że zniknięcie człowieka to wreszcie koniec polowań, myślistwa, kłusownictwa i tępienia zwierząt, a także zmieniania ich środowisk.
Jak podaje Uniwersytet Jagielloński, aż 60 proc. współczesnej biomasy obejmują jednak zwierzęta hodowlane, których liczbę szacuje się na 92 mld. Samych kręgowców. To ponad dziesięć razy więcej niż liczba ludzi. Z tej grupy największą grupę stanowią ptaki, zwłaszcza kury. Hodowlany drób to 70 proc. wszystkich ptaków świata.
Uwolnienie wszystkich zwierząt hodowlanych zachwiałoby ekosystemami w jeszcze większym stopniu niż trzymanie ich pod kontrolą. Wyobraźmy sobie świat ptaków, w którym ponad połowę stanowi jeden gatunek. Jego dominacja mogłaby się pogłębiać, o ile kury czy krowy albo owce szybko dostosowałyby się do życia bez człowieka.
Część z nich zostałaby na pewno szybko zlikwidowana przez drapieżniki, ale tylko część. Ta dominacja to potężne zachwianie równowagi przyrodniczej. Pogłowie bydła na świecie to 1,5 mld sztuk (z czego ponad 300 mln w Indiach i ponad 200 mln w Brazylii), a owiec - niewiele mniej, bo 1,2 mld sztuk.
Miliony martwych ciał zwierząt hodowlanych
A nie wzięliśmy pod uwagę faktu, że wiele tych hodowlanych zwierząt po prostu nie wydostałaby się na wolność z hodowli i umarłaby z głodu. Sterty ciał padłych zwierząt istotnie zmieniłyby sytuację epidemiologiczną na Ziemi. Nie ma tu tak wielu padlinożerców, którzy zdołaliby przetworzyć taką masę martwych ciał.
Wśród zwierząt hodowlanych mamy także psy i koty. Zdaniem kynologów, wiele ras psów trzymanych w domach nie poradziłaby sobie na wolności, ale te, które przetrwają, stworzyć mogą ogromne wręcz hordy zdziczałych zwierząt. Takie watahy dzikich psów mogłyby z powodzeniem odsunąć od źródeł pokarmu wiele dzikich drapieżników. Podobne zjawiska obserwujemy w wielu miastach świata - grupy zdziczałych psów są problemem chociażby w Indiach, gdzie w Bombaju zaczęły na nie polować lamparty.
Te psy zmieniłyby mocno ekosystem, prowadząc do eksterminacji wielu dzikich zwierząt roślinożernych. Dzieła zniszczenia dokonałyby zdziczałe koty. O tym, jak wielkim problemem są wolno żyjące koty już dzisiaj, nie trzeba nikogo przekonywać. Oblicza się, że dzisiaj żyje na świecie ponad 600 milionów kotów domowych, z czego tylko 220 milionów trzymanych jest w domach. Reszta to zwierzęta bezdomne, największa populacja żyjących na wolności drapieżnych ssaków w dziejach planety.
Koty mogłyby się swobodnie rozmnażać, zwłaszcza że pozostawione przez ludzie potężne zapasy żywności doprowadziłyby do szybkiego rozwoju gryzoni. Opuszczonym miastom groziłaby inwazja szczurów, myszy na niebotyczną wręcz skalę. Dzisiejsze miejskie synantropy opanowałyby te pozostawione pokłady, a współcześnie dziko żyjące gatunki o słabszym przystosowaniu byłyby z jeszcze trudniejszej sytuacji.
Pozorne eldorado dla przyrody jakim byłoby zniknięcie ludzi zostałoby zakłócone także w jeszcze inny sposób. Wydaje się, że skoro nie ma człowieka, nie ma też mowy o gatunkach inwazyjnych. Warto jednak pamiętać, jak wiele zwierząt znajduje się w niewoli, ogrodach zoologicznych, zwierzyńcach, laboratoriach i podobnych miejscach na zupełnie innych kontynentach niż te, które zamieszkują. W filmie "Jestem legendą" bohater jest świadkiem polowania lwów na mulaki w samym centrum Nowego Jorku. Lwów zbiegłych zapewne z ogrodu zoologicznego. Brak ludzi oznaczałby spore wymieszanie gatunków i przedstawicieli ekosystemów na większą skalę niż obecnie. Zatarłyby się klasyczne granice między krainami zoogeograficznymi i ich fauną.
Przyroda szybko nie odzyska równowagi
Czy to znaczy, że przyroda nie miałaby szans wrócić do równowagi? Cóż, wszystko jest kwestia skali, także skali czasu. W pierwszej fazie na pewno bylibyśmy świadkami kompletnego rozregulowania ekosystemów, przytłoczonych zwierzętami i roślinami z hodowli i upraw, bez harmonii międzygatunkowej i z ruiną piramid troficznych. To może rzutować na procesy biologiczne, także procesy ewolucyjne. Z czasem jednak przyroda znajdzie wyjście.
Oblicza się, że po kilkunastu tysiącach lat większość ludzkich budowli by się zawaliła, zostałyby nieliczne o mocnej konstrukcji. Erozja wiatru i wody, ekspansja roślin i brak konserwacji zrobiłyby jednak swoje. Cywilizacja ludzi zawalałby się z gruzy, paradoksalnie najdłużej przetrwałyby budowle wzniesione w czasach przedindustrialnych. Możemy sobie łatwo wyobrazić przetrwanie egipskich piramid dłużej niż współczesnych blokowisk.
Antropocen pozostałby jednak długo. Nic nie byłoby w stanie przetworzyć i zlikwidować w jakikolwiek sposób ogromnej masy śmieci i odpadków, które pozostałyby już na tysiące lat. Wiele tworzy sztucznych rozpada się po kilkuset, a nawet kilku tysiącach lat. Co jednak oznacza taki rozpad? Ano to, że wyludniona już Ziemia zapełniłaby się gigantyczną masę mikroplastiku wdzierającego się w każdy jej zakamarek i do wszelkich komórek. Cząsteczki mikroplastiku byłyby wszędzie. Tego nie jesteśmy już w stanie łatwo cofnąć ani my, ani świat, który nastanie po nas.