Horror jak u Stephena Kinga. Wielki Smog w Londynie zebrał tragiczne żniwa
U Stephena Kinga, w noweli "Mgła" i jej ekranizacji, gdy nad miasto nadciąga gęsty tuman, wyłaniają się z niego zagrażające życiu ludzi istoty z innego wymiaru. W Londynie w 1952 r. było w zasadzie podobnie. Wielki Smog otworzył wtedy wrota innego wymiaru, w którym kończył się czas niewinności ludzkości, a zaczynał się jej koszmar. Na dzień dobry zginęło co najmniej 4 tys. ludzi i nic już nie było takie samo, jak wcześniej.
Stephen King umieścił swoją nowelę o morderczej mgle w zbiorze "Szkieletowa załoga" z 1985 r., a zatem ponad 30 lat po wydarzeniach w Londynie. Nie wiemy, czy go inspirowały, niemniej mgła zawsze była zjawiskiem działającym na ludzką wyobraźnię.
Wielki Smog londyński w 1952 r., czyli koszmar rodem z horrorów
Ograniczona widoczność i gęsta zawiesina, z której wyłonić się mogą koszmary to świetna pożywka dla literatury i kina grozy, dla horrorów i thrillerów. Mało kto jednak chyba spodziewał się aż takiego koszmaru, jaki nadciągnął wraz z mgłą nad Londyn w grudniu 1952 r.
W piątek, 5 grudnia 1952 r. wraz z mgłą w Londynie przyszło poważne ochłodzenie. To był początek katastrofy.
Początkowo nikogo to nie ruszało. Ot, mgła w grudniu - cóż w tym dziwnego? Zwłaszcza w Londynie, gdzie mgła o tej porze roku, na przełomie jesieni i zimy, to zjawisko najzupełniej normalne. Anglia i Londyn wręcz się z nią nierozerwalnie kojarzą.
Nie z taką jednak. W tym wypadku kluczowe okazało się ochłodzenie, które nadeszło 5 grudnia. Kiedy bowiem z dnia na dzień zrobiło się znacznie zimniej, londyńczycy zaczęli się dogrzewać. Uruchomili swoje piecyki węglowe i kominki, a kominy buchnęły dymem z pełną mocą. Od razu zrobiło się cieplej.
Problem w tym, że, po latach reglamentacji oraz przy potężnym zużyciu węgla w czasie drugiej wojny światowej, jego zapasy bardzo się skurczyły. Został węgiel gorszej jakości, który spalany na dużą skalę, dał porażające efekty. Mgła nad Londynem gęstniała, ale nie koniec na tym. Zaskoczeni mieszkańcy dostrzegli, że zaczyna zmieniać kolor. Nie była już biała, stała się żółta, wreszcie wręcz brunatna z odcieniami czerwieni.
Nie jest do końca jasne, kiedy pojawił się pierwszy smog na świecie. Niewykluczone, że już wypalanie węgla w średniowieczu mogło wywoływać takie zjawisko, zapewne także w Londynie mogło się ono pojawiać podczas rewolucji przemysłowej. Takiej mgły jednak mieszkańcy brytyjskiej stolicy nie widzieli nigdy.
Zobacz także: Oto miasta z największym smogiem w Polsce
Mgła w Londynie otworzyła wrota piekieł
W noweli "Mgła" Stephena Kinga ów tuman zachowywał się przedziwnie. Nie rozrzedzał się, a gęstniał, zdobywając kolejne przyczółki okolicy. Wreszcie zaczęły z niego wyłazić demony i stwory z innego, morderczego wymiaru. W grudniu 1952 r. było podobnie. Wielki Smog Londyński, jak się go dzisiaj nazywa, także otworzył wrota innego wymiaru, kończąc tym samym okres niewinności i beztroski ludzkości.
To był wymiar zanieczyszczenia powietrza, jakie go nie było. Świat czystego, nieskazitelnego powietrza nad wielkim europejskim miastem odchodził w niepamięć.
Demony w Londynie były tym straszniejsze, że wciąż w umysłach ludzi znajdowały się wspomnienia i traumy wojenne. Druga wojna światowa skończyła się całkiem niedawno, a wraz z nią alarmy przewlotnicze ostrzegające przed zagrożeniem w postaci bombowców czy rakiet V. Teraz zagrożeniem okazał się najwierniejszy towarzysz miejskiego życia w Londynie - sama mgła.
Jej kolor, niesiony przez nią smród, idący za tym kaszel, ból gardła, zawroty głowy - to wszystko wywoływało dodatkowo fatalne skojarzenia Anglików związane ze wspomnieniami z pierwszej wojny światowej. To wtedy na frontach wojennych użyte zostały śmiercionośne substancje - przerażające i zabójcze gazy bojowe. Chmury tych gazów bojowych miały właśnie kolory żółte, brunatne, niekiedy nawet budyniowe czy pomarańczowe albo różowe. Gdy więc teraz mgła zaczęła zmieniać odcień, ludzie jęli szukać w pośpiechu i panice masek gazowych.
To jednak nie był ani iperyt, ani chlor, ani żaden ze środków pustoszących okopy poprzedniej wojny. Okazał się jednak mimo tego równie groźny i zabójczy.
Zobacz także: Walka ze smogiem pójdzie w Polsce w odstawkę?
Skąd wziął się wielki smog w Londynie?
Kumulacja smogowa w pierwszej połowie grudnia 1952 r. została wywołana w Londynie zjawiskiem zwanym inwersją termiczną. To blokada przemieszczania się mas powietrza o różnej temperaturze, co jest zwyczajową podstawą cyrkulacji w atmosferze, gdy cieplejsze powietrze unosi się, a chłodniejsze opada.
W wypadku Londynu wysokie ciśnienie warstwa ciepłego powietrza uwięziła stojące, zimne powietrze na poziomie gruntu. Cyrkulacja ustała. Inwersja temperatur powstrzymała unoszenie się i tym samym ulatnianie szkodliwych związków węgla i siarki w Londynie, a przy braku wiatru nie było nic, co zdołałoby rozproszyć wypełniony sadzą zabójczy smog.
Jak opisywano, zdradliwa masa powietrza miała szerokość ponad 40 kilometrów, była pełna gryzących cząstek siarki, cuchnęła jak zgniłe jaja - a z każdym dniem było coraz gorzej.
Mgła zrobiła się tak gęsta, że niewiele było widać na kilka metrów. Za jej zasłoną zniknęły Big Ben, katedra św. Pawła, London Bridge - w zasadzie wszystko. Ulice przestały być charakterystyczne, do tego stopnia, że ludzie mylili drogę.
"Zatrzymajcie dzieci w domach" - zaczęła rozpaczliwie apelować prasa, gdy okazało się, że część z nich po prostu się zagubiła w drodze do szkoły i do domu. Rodzice w rozpaczy szukali swoich dzieci we mgle, jednocześnie sami gubili drogę. Mapy nie pomagały, kompasy nie rozwiązywały sprawy, rzecz jasna żadnej innej nawigacji nie było.
Nie ma samolotów, samochodów, nie ma piłki nożnej
Londyn wstrzymał wszystkie loty. Brytyjskie linie lotnicze BOAC nie latały z miasta, a do Londynu nie były w stanie dotrzeć maszyny spoza list. Stanęły pociągi, gdyż maszyniści nie widzieli ani sygnalizacji, ani czegokolwiek na torach. Ustał ruch rzeczny na Tamizie, a kierowcy samochodów używali świateł przeciwmgielnych.
I to jednak nie pomagało, zatem wielu z nich wystawiało głowy przez boczne szyby, by widzieć cokolwiek. Dochodziło do kolizji, więc zanim władze miasta wydały zakaz ruchu samochodowego, kierowcy sami pozostawili swe auta pod domami i w garażach.
Przez jakiś czas funkcjonowały londyńskie autobusy, ale ich ruch tylko spotęgował problem. Napędzane słabej jakości olejem napędowym zwiększały zanieczyszczenie. Typowym dla tych dni w Londynie był obrazek krztuszącego się smogiem człowieka idącego przed autobusem z latarką i czerwoną chorągiewką, by wskazać kierowcy drogę.
"Pea souper" - tak nazywali tę śmierdzącą mgłę londyńczycy. "Grochówka", bo tak była gęsta.
Przez smog nie było piłki nożnej
Mgła zadała też cios temu, co dla Anglików bardzo ważne - futbolowi. Mecze londyńskich klubów Chelsea (z Liverpool FC), Arsenalu (z Preston North End, a zatem hitowy mecz na szczycie późniejszego mistrza z wicemistrzem), a nawet Charlton Athletic (z Burnley FC), położonego w nieco bardziej odległej od centrum, południowo-wschodniej dzielnicy Charlton, zostały w grudniu odwołane i odbyły się dopiero w marcu.
Podczas kolejki 6 grudnia zagrał jedynie londyński Tottenham Hotspur, ale to dlatego, że miał wyjazdowy mecz z Wolverhapton Wanderers w środkowej Anglii, przy granicy walijskiej. Co ciekawe, odbyły się tradycyjne zawody biegackie między uczelniami Oxford i Cambridge. Odbyły się w trudnych warunkach, a biegaczy ratowali wolontariusze, pokazujący drogę.
Wraz z mgłą wyszły na powierzchnię najgorsze cechy ludzkiego charakteru. Mnożyły się napady, napaści, grabieże i włamania. Policja była bezradna. Ujęcie sprawców w tych warunkach graniczyło z cudem. Scotland Yard został sparaliżowany.
Jak poważna jest sprawa, Londyn zorientował się w niedzielę, 7 grudnia, gdy okazało się, że w mieście... brakuje trumien, a zakłady pogrzebowe nie wyrabiają. Zaczęło się wtedy mrożące krew w żyłach liczenie ofiar. Szpitale i kostnice informowały o licznych ciałach, a ich oszacowanie nie było łatwe.
Wtedy po katastrofie ostrożne szacunki mówiły o 4 tysiącach zmarłych z powodu powikłań wywołanych gryzącym, trującym smogiem. Dzisiaj szacuje się, że smog mógł zabić nawet 12 tysięcy osób, wiele z nich zmarło po wielu miesiącach na skutek paniki.
I wiele zwierząt, dodajmy, bo padały też psy, koty, a konie dorożkarzy czy policjantów miały zakładane na łby specjalne maski w postaci nasączonych czym się dało worków. Wykorzystywano nawet whisky. Trudna do szacowania jest liczba zabitych ptaków, ale oblicza się, że populacja pierzastych mieszkańców Londynu została wtedy zdziesiątkowana.
9 grudnia 1952 r. wreszcie silniejszy wiatr zdołał się przebić przez zawiesinę i przepchnąć smog nad Morze Północne.
Frank Darabont, który w 2007 r. przeniósł na ekran nowelę swego przyjaciela Stephena Kinga, namówił go do zmiany zakończenia na mniej optymistyczne. Na zakończenie, w którym bohaterowie nie mogą uwierzyć w skutki mgły.
W wypadku Londynu w 1956 r. powstała brytyjska ustawa o czystym powietrzu, pierwszy Clean Air Act. Wprowadzała ona rewolucyjne rozwiązania np. dawała władzom możliwość mierzenia skali zanieczyszczeń, zastosowano skalę Ringelmanna do mierzenia barwy dymu, podwyższono kominy przemysłowo i zwiększono ich liczbę, wreszcie Londyn zabezpieczył środki na walkę ze smogiem i utworzenie stref wolnych o dymu. Nade wszystko ustawa wprowadziła konsekwencje i odpowiedzialność za trucie powietrza.