Ludzie z krzykiem uciekali. Tak małpy zaczęły nas przerażać
Co wrażliwsi widzowie krzyczeli albo opuszczali kino. Inni zarzucali twórcom szarganie prawideł naukowych i darwinowskiej wizji rozwoju życia na Ziemi. "King Kong" i "Planeta małp" to filmy, które wryły się mocno zarówno w historię kina, jak i ludzką świadomość. Na wyobraźnię działały tym, że w ich wypadku to nie ludzie, a małpy są w centrum uwagi. To uderzenie w największe tabu, którym jest dominacja człowieka i zastrzeżenie dla niego wszelkiej emocjonalności. Kino pokazało nam w ten sposób, że małpy mogą przerażać właśnie tym, że są nam tak bliskie.
Możliwe, że to w wypadku dużych, agresywnych małp, z którymi muszą się zmierzyć bohaterowie takich filmów jak "King Kong" czy "Planeta małp" wcale nie chodzi o ich gabaryty, ale o odwrócenie ewolucji. Małpy są tu bardziej ludzkie niż ludzie, a alternatywna wizja ewolucji świata, w której to nie człowiek jest gatunkiem nadrzędnym i dominującym, wywołuje większe przerażenie niż jakiekolwiek inne strachy. To uderzenie w nasze najbardziej miękkie podbrzusze jakim jest duma z zajmowania szczytowej pozycji.
Kiedy bowiem już ludzkość (chociaż i tak nie cała) zaakceptowała zasady ewolucji i darwinowskiej koncepcji rozwoju życia na Ziemi, kiedy uznaliśmy małpy za naszych najbliższych krewnych, ale stojących jednak ewolucyjnie niżej, zjawiło się kino, które za pomocą tych małp wywróciło wszystko do góry nogami. "King Kong" i "Planeta małp" to przykłady dwóch filmów, które zaatakowały widzów naruszeniem ewolucyjnego tabu. Wywołały przerażenie tym, że pokazały istoty takie jak my, które jednak nami nie są.
Ludzie mają 98 proc. genów wspólnych z małpami
To filmy, w których dochodzi do niezwykłego fikołka ewolucji z jednoczesnym zderzeniem niesamowitych podobieństw. Wszak szympans ma ponad 98 procent genów zbieżnych z człowiekiem. Niemal wszystkie, a jednak te dwa procent sprawiają, że jest tylko zwierzęciem. Goryl jest niedaleko za nim, ma około 98 procent genów tożsamych z ludzkimi. W tym kontekście "King Kong" był filmem bazujących na niezwykłych podobieństwach wielkiego zwierzęcia do człowieka, z wrażliwością i uczuciami łącznie z substytutem miłości w zderzeniu z okrucieństwem i bezwzględnością, które tu tożsame są ludziom, nie istocie stojącej ewolucyjnie niżej. Nie bestii.
"Planeta małp" szła jeszcze o krok dalej. Pokazała nie tylko zbieżność małp człekokształtnych z ludźmi, ale ich wyraźną wyższość. To już zupełne odwrócenie ewolucji, które samo w sobie było przerażające najpierw dla czytelników książki napisanej w 1963 roku przez francuskiego pisarza Pierre'a Boulle (autora także "Mostu na rzece Kwai"), a następnie filmu i serialu. W jej wypadku małpy człekokształtne to znakomita alternatywa ludzi i człowieczeństwa. Istoty uosabiające od zawsze zwierzęcość, także tę ludzką. Wyglądają niemal jak ludzie, mają większość naszych genów, a jednak nie są nami, ale ludzkim lustrzanym odbiciem. Krzywym odbiciem. To coś w rodzaju pokazania, co stałoby się, gdyby zabrakło owych 2 procent.
Relacje z premiery filmu w USA mówiły o krzykach przerażenia, o piskach, o ucieczkach widzów z kina i głosach oburzenia na to, że aż tak straszyć widzów nie wolno.
Dzieła, które w centralnym miejscu postawiły małpy człekokształtne jako alternatywę człowieka znakomicie też wykazały, co stało w sporej mierze za takim oporem przeciwko przyjęciu teorii ewolucji Darwina. To strach, że moglibyśmy być albo może i byliśmy tacy jak małpy. Że jesteśmy tożsami, a podstawy do wyższości to mrzonka.
King Kong - olbrzym o gołębim sercu
"King Kong" powstał w 1933 roku, wymyślony przez amerykańskiego twórcę Meriana Coopera, który wpadł na ten pomysł podczas swoich podróży po Azji. Tam słyszał o wielkich małpach, o gigantopitekach, tam wyobraził sobie tajemniczą, alternatywną wyspę z alternatywnym życiem i konsekwencje sprowadzenia tego życia do naszej cywilizacji. Kiedy powołał do życia filmowego olbrzymiego goryla i pokazał go widzom w kinie, ci dostali dawkę wspaniałej przygody po latach wielkiego kryzysu gospodarczego lat trzydziestych, ale dostali też dawkę strachu. Relacje z premiery filmu w USA mówiły o krzykach przerażenia, o piskach, o ucieczkach widzów z kina i głosach oburzenia na to, że aż tak straszyć widzów nie wolno. Podobnie było też w Polsce, gdzie film miał premierę w październiku 1933 roku. Czegoś podobnego widzowie jeszcze nie widzieli.
"Planeta małp" weszła na ekrany kinowe po raz pierwszy w 1968 roku. Przedstawiona przez nią wizja odwróconej ewolucji, w której to ludzie są podporządkowani zwierzętom nie była nowa. Przed ogłoszeniem teorii ewolucji, w XVIII wieku taką koncepcję zawarł w swym przełomowym dziele "Podróże Guliwera" irlandzki pisarz Jonathan Swift. W 1726 roku stworzył tę kluczową dla Oświecenia powieść, która kojarzy się z wyprawą do krainy Liliputów, w której tytułówy Guliwer był olbrzymem. Podróży było jednak więcej. Ta do kraju Houyhnhnmów to wyprawa w miejsce, w którym ludzie zdegradowani są do roli bezrozumnych Yahoosów, a rządy sprawują inteligentne zwierzęta. Jonathan Swift posłużył się końmi, więc efekt nie był aż tak piorunujący.
Rządy małp w miejsce rządów ludzi
Małpy z "Planety małp" budziły znacznie większe przerażenie. Jonathan Swift nie odważył się jeszcze zestawić człowieka z istotami najbardziej do niego podobnymi, ale Pierre Boulle - już tak. Nic dziwnego, że to właśnie z filmów o małpach pochodzą jedne z najbardziej pamiętnych scen w dziejach kina. "King Kong" z 1933 roku dał światu wielką małpę na dachu Empire State Building, wspaniałe metaforyczne zestawienie przyrody z nawałnicą ludzkiej technologii i bezwzględności. Pokazu tego, co człowiek robi z przyrodą i tym, co nieznane - odkrywa, zdobywa, czyni sensację, zmienia zanim pozna i wreszcie niszczy.
Z kolei "Planecie małp" zawdzięczamy scenę równie mocno bijącą w wyobraźnię. Oto ludzie odkrywają, że planeta, na której się znaleźli i odkryli odwrócenie ewolucji, gdzie to małpy są najwyżej rozwiniętymi istotami to nie kosmiczny wymysł, ale Ziemia. Ziemia w przyszłości, w której ludzie stracili swa pozycję na skutek katastrofy, a zaświadczają o tym resztki Statuy Wolności odkryte w piasku na plaży - ostatnia pozostałość ludzkiej cywilizacji.
To efektowna i przerażająca scena, symbolizująca zagładę, ale i tymczasowość ery człowieka, która też się kiedyś kończy. I tak jak ssaki zajęły miejsce zwolnione przez dinozaury, tak małpy zajmują niszę uwolnioną przez człowieka. Są w stanie stworzyć to samo co my, co znaczy że nie jesteśmy w świecie przyrody ani wyjątkowi, ani wieczni.
Koniec człowieka nie oznacza bowiem końca świata. Nie byliśmy tu pierwsi i nie będziemy ostatni.
To jest istota "Planety małp", to jest istota tego typu apokaliptycznej wizji świata, w której nieszczęście ludzie przynoszą sobie sami. Małpy nie są żadnym demiurgiem, ani aniołami śmierci czy też jeźdźcami apokalipsy. Są jedynie spadkobiercami zniszczenia istniejącego porządku. Koniec człowieka nie oznacza bowiem końca świata. Nie byliśmy tu pierwsi i nie będziemy ostatni.
Obecna seria "Planety małp", której zwieńczeniem jest "Królestwo Planety Małp" z premierą 10 maja, poszła tu jeszcze dalej. W jej wypadku nie mamy do czynienia z podróżami w Kosmosie i przybyciem na zmienioną Ziemię w roku 3978 jak w wypadku oryginału, zatem za dwa tysiące lat. Ta historia rozgrywa się w aż nie tak dalekiej przyszłości, w której ludzie sami gotują sobie zgubę. Wojna i epidemia małpiej grypy sprawiają, że tracą planetę na rzecz człekokształtnych.
A propos, kiedy Tim Burton jako pierwszy nakręcił nową wersję "Planety małp" w 2001 roku, twórcy polskich napisów do tego filmu mieli ogromny problem. W języku angielskim mamy bowiem rozróżnienie na "monkeys" i "apes". To drugie określenie odnosi się do małp człekokształtnych, obsługiwane u nas w wypadku każdego małpy jednym określeniem. "Apes" z tego filmu irytowały się nawet na określenie "monkeys".
Bo też to małpy człekokształtne są tymi, które twórców filmowych intrygują i przerażają najbardziej. Goryle, szympansy i orangutany stały się ludzką alternatywą władztwa nad Ziemią, póki co jedynie w kinie, ale przypominają, że wszyscy wywodzimy się z jednego pnia.