Bobry w Polsce wchodzą tam, gdzie wcześniej ich nie było. Co się dzieje?
Bóbr przechodzący przez ulicę w mieście. Bóbr w miejskiej rzece. Wreszcie – jak ostatnio w Poznaniu – bóbr w miejskim Parku Sołackim, gdzie dotąd go nie widziano. Największy polski gryzoń pojawia się w miastach, coraz bliżej ludzi. Ma ku temu powody.
Kilkadziesiąt lat temu bobrów nie można było uświadczyć nie tylko w polskich miastach, ale niemal nigdzie w Polsce. To był ssak, który niemal wyginął. Jego sytuacja w Polsce po II wojnie światowej była fatalna.
Bobry w Polsce prawie wymarły, ale wracają
– Ale nigdy nie wymarł w Polsce zupełnie – precyzuje prof. Tadeusz Mizera z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, który bada te zwierzęta od lat. – Na powojennych ziemiach polskich zachował się w rejonie rzeki Marycha i to była podstawa odbudowania polskiej populacji.
Rzeka Marycha płynie niedaleko dzisiejszej granicy Polski i Litwy. Przed wojną bobry liczniejsze były właśnie na Wileńszczyźnie, co nie znaczy, że liczne. Dzisiaj aż trudno nam pojąć, jak bliski wymarcia był bóbr, którego teraz uważamy za zwierzę liczne i widujemy nawet w miastach. Wtedy sytuacja była zła. I to od stuleci.
Jagienka płynie nago po bobra - to raczej niemożliwe
Taka scena jak w „Krzyżakach”, gdy Jagienka płynie po ustrzelonego bobra, niemal nie wchodziła w grę. – To zależy, gdzie by tego bobra ustrzeliła. W niektórych miejscach kraju zwierzę przetrwało, ale rzeczywiście było rzadkie – mówi prof. Mizera. Już Bolesław Chrobry objął bobra ochroną w XI w., jako pierwsze polskie zwierzę w historii.
Po II wojnie światowej Polska straciła Wileńszczyznę. Udało się jednak doprowadzić do wymiany z ZSRR, który (nie za darmo) przekazał nam nieco tych zwierząt. – Pierwsza próba osiedlenia ich pod Gdańskiem jednak nie wyszła – mówi poznański badacz.
– Próby były jednak ponawiane, m.in. w rejonie twierdzy Osowiec nad Biebrzą. Biebrza i jej okolice okazały się idealne dla tych zwierząt, zresztą nazwa Biebrza w języku białoruskim znaczy właśnie "bobrowa rzeka" – przypomina naukowiec.
W latach siedemdziesiątych reintrodukcją bobra w Polsce kierował prof. Wirgiliusz Żurawski. – Różne wytrychy były wtedy stosowane – mówi prof. Tadeusz Mizera. – Choćby taki, że przekonywał władze PRL, iż hodowla bobrów to przyszłość przemysłu futrzarskiego i szansa na dewizy. Oczywiście, tak naprawdę chodziło nie o ich futro, ale o to, by dostać środki na odtworzenie gatunku.
To moment, gdy losy bobra w Polsce się ważyły. Mogliśmy go już w naszej faunie nie mieć. Na szczęście reintrodukcja się udała, a do prof. Żurawskiego dołączył też poznański prof. Ryszard Graczyk z Akademii Rolniczej w Poznaniu. Wzorem Żurowskiego chwytał żywcem bobry i osiedlał je na nowych terenach, ale mądrze. Nie pojedyncze sztuki, lecz całe rodziny.
Podziałało, dzisiaj bobry spotykane są w całym kraju. Do tego stopnia, że nawet premier Donald Tusk podczas wrześniowej powodzi zagalopował się i obarczył je odpowiedzialnością za niszczenie wałów. Potem wycofywał się z nagonki przeciw bobrom słynnymi słowami "będzie dobrze, panie bobrze".
Niechlujstwo wałów przeciwpowodziowych przyciąga bobry
- Z bobrami i wałami jest tak, że zwierzęta te kopią nory i robią to najczęściej na skarpach. Bóbr musi mieć bowiem w norze sucho. Tworzy żeremie, stawia tamy, by zalać je wodą, bo wejście do nory musi być pod wodą. W samej kryjówce jednak wody nie ma – wyjaśnia prof. Tadeusz Mizera.
– Wał się do tego nadaje, a jest on tak mocny jak jego najsłabszy punkt. Gdy bóbr go podkopie, może pęknąć i taką sytuację mieliśmy chociażby podczas powodzi w 1977 r. Nora bobra to nie jamka nornicy czy ryjówki, to coś znacznie większego - podkreśla naukowiec.
- Dlatego podstawą ochrony wałów przez podkopaniem jest odpowiednia ich konstrukcja i nadzór. Konstrukcja, bo powinny mieć w środku siatki przysypane ziemią. One uniemożliwią bobrom, borsukom, lisom i innym zwierzętom kopanie w takim miejscu. A nadzór jest niezbędny, by wiedzieć co się z wałami dzieje. Powinny być zadbane, obkoszone - wyjaśnia prof. Mizera.
Tymczasem u nas obserwatorów wałów zlikwidowano, więc te porastają roślinami, w tym bobrzym przysmakiem, jakim jest osika. Osika rosnąca w takim miejscu zdatnym do stworzenia nory przyciągnie bobry jak magnes. One są w stanie po osikę pójść nawet lądem. Niechlujstwo na wałach przyciąga te zwierzęta.
W czasach suszy i niedoboru wody to ten wielki gryzoń pozostaje naszym głównym sprzymierzeńcem w jej zatrzymywaniu. Żadne inne zwierzę nie potrafi regulować poziomu wody i zatrzymywać jej. Pod tym względem jest bezcenny.
Bóbr został w Polsce ocalony i przy odrobinie naszej uwagi i staranności przy pielęgnacji wałów, nie będzie im zagrażał. Zwłaszcza, że sytuacja bobrów w Polsce zaczyna się ostatnio mocno zmieniać. Fakt, że pojawiają się w miejscach, w których ich dotąd nie widywano, o tym świadczy.
Tu bobrów nie powinno być. "To już przesada"
Sensacją ostatnich dni był widok bobra w Parku Sołackim, jednym z najbardziej reprezentatywnych parków miejskich w Poznaniu. – To już nieco przesada. Tam bobrów nie powinno być – przyznaje prof. Mizera i dodaje, że akurat Poznań to miasto specyficzne i dobre dla tych gryzoni.
Ma bowiem kliny zieleni i sporo wody. Przepływa przez niego duża rzeka Warta, ale ważniejsze są jej mniejsze dopływy, takie jak Główna, Bogdanka, Cybina. Płaskie tereny porośnięte wierzbami, osikami są nie zawsze atrakcyjne dla ludzi, ale dla bobrów to raj.
– Coś, co w gwarze poznańskiej nazywa się "chęchami", czyli chaszcze – mówi. I dodaje, że rzeki i rzeczki to dla bobrów szlaki komunikacyjne. Bóbr potrafi poruszać się lądem i to nawet na spore odległości (w Puszczy Noteckiej bobry przemierzają lądem nawet kilka kilometrów), ale woli kierować się rzekami i wzdłuż rzek.
To istotne, bowiem bobry są terytorialne. Prof. Mizera wyjaśnia, że klasyczna bobrza rodzina to para alfa i dwa pokolenia młodych. Gdy pojawi się trzecie, wówczas starsze pokolenie dzieci musi opuścić stary dom. Szuka nowych przestrzeni. Bobry pojawiają się więc nawet w miastach. To częściowa synantropizacja, na co Poznań jest dobrym przykładem.
Wilk to jedyny naturalny wróg bobra
Po latach ochrony liczba bobrów w Polsce wzrosła, ale teraz znów spada. To efekt oddziaływania wilków, których na terenie naszego kraju jest znacznie więcej niż jeszcze 20 lat temu.
– A wilk to największy i jedyny wróg bobra – przyznaje prof. Mizera. – Gdy wilków była garstka, nikt na niego nie polował. Teraz presja wilka jest odczuwalna i pcha bobra w nowe miejsca.
W miastach wilków nie ma. Niektóre wilcze watahy są wręcz wyspecjalizowane w łowach na bobry i ograniczają ich liczbę w naturalny sposób. Lubuskie czy Wielkopolska wyraźnie odczuwają spadek liczby bobrów pod wpływem wilków. – To jednak 30 kg masy. To atrakcyjna ofiara dla drapieżników – zauważa przyrodnik.
30 kilogramów wagi u bobra to więcej niż lis, borsuk czy szop. Zderzenie z takim zwierzęciem dla małego samochodu może być odczuwalne i istotnie coraz więcej bobrów ginie pod kołami samochodów. Drogi poprzecinały ich terytoria, więc zwierzęta są narażone także i na takie wypadki.