Szopy opanowują polskie miasta, pojawiły się w kolejnym. Idą z zachodu
Miasta leżące najdalej na zachodzie Polski już powoli przywykły do obecności szopów. Kiedyś stanowiły tu sensację, dzisiaj już nie. Szczecin, Gorzów, Zielona Góra - tam widuje się je co jakiś czas. Teraz szopy pracze anektują Poznań. Kolejny siedział na dachu szpitala miejskiego, interweniował ekopatrol.
Szop pracz pojawił się w Poznaniu na dachu Wielkopolskiego Centrum Onkologii przy ulicy Garbary. To samo centrum miasta, stąd jest kilka kroków chociażby na Stary Rynek i w drugą stronę, na osiedla mieszkaniowe na poznańskich Ratajach. Garbary są blisko Warty, a szopy lubią pobliże rzek i wód.
Ludzie zawiadomili straż miejską i ekopatrol. Szop został schwytany i przekazany do ośrodka dla dzikich zwierząt. Jego obecność w Poznaniu wywołała poruszenie, ale to już nie jest żadna anomalia. Przeciwnie, poznaniacy powinni się przyzwyczajać do tego, że szopy będą pojawiały się w mieście jak lisy czy kuny kamionki.
To już kolejny przypadek wizyty szopa pracza na terenie Poznania. Stolica Wielkopolski stanowi zapewne kolejny etap podboju Polski przez ten inwazyjny i bardzo niebezpieczny dla naszej przyrody gatunek.
Szop pracz to zmora polskiej przyrody
Jest u nas bezkarny i plądruje wszystko, co się da. Nie oszczędza nikogo - małych i całkiem sporych ptaków, łącznie ze szponiastymi czy bocianami. Potrafi zniszczyć gniazdo myszołowa, jastrzębia, cennego rybołowa. Kolonia rybitw pod Kiszkowem została wybita w jedną noc, prawdopodobnie właśnie przez szopa czy ich zgraję. Łapie małe ssaki, łowi ryby, wyciąga skorupiaki z płytkich wód, jest zmorą dla płazów. Ten ssak jest oportunistycznym wszystkożercą, który na dodatek nauczył się korzystać z dobrodziejstw miast. Pojawia się w śmietnikach - tak, jak w Ameryce.
Zniszczenia powodowane przez szopy są dotkliwe, a na dodatek wciąż bagatelizowane. To zwierzę ma dobra opinię, ukształtowaną przez bajki, Disneya i sam ich wygląd, z charakterystyczną maską na twarzy. Ludzie lubią szopy, uważają je za przyjacielskie i sympatyczne. Nie znają ich mrocznej strony.
Zwierzęta te licznie występują w Zachodniopomorskiem, Lubuskiem i Wielkopolsce, ale spotkać je można już na całym terytorium kraju. W zachodniej części Polski występują już jednak metodycznie i widać jak inwazja szopów postępuje właśnie od zachodu. To tam właśnie, głównie w Niemczech znajduje się centrum występowania szopów praczy w Europie. Już w 1927 r. Niemcy podjęli pierwszą próbę wypuszczenia szopów na wolność, w okolicach Frankenburgu w Hesji - wtedy jeszcze nieudaną. W kwietniu 1934 r. na posesji leśnej Rolfa Haaga wypuszczono kolejne siedem osobników. Po co? Jak to ujął Rolf Haag w swoim wniosku do hitlerowskiego już wtedy związku łowieckiego Hesji, chodziło o "wzbogacenie fauny łowieckiej Niemiec". Wzbogacenie o inwazyjny i szalenie groźny gatunek.
Dzisiaj wiele niemieckich miast jest zajętych przez szopy bardziej niż przez kuny czy lisy. Kassel uchodzi za "szopią stolicę Europy", ma równie wiele tych zwierząt jak amerykańskie miasta takie jak Chicago, San Francisco czy Seattle.
- Ich liczebność będzie rosła, bo niewiele im przeszkadza w mnożeniu się - mówi prof. Tadeusz Mizera z poznańskiego Uniwersytetu Przyrodniczego. Szop nie ma u nas naturalnych wrogów, bo poza wilkiem, czy wciąż bardzo nielicznym rysiem, nikt inny na niego nie poluje. Nie nękają go też myśliwi, chociaż można na niego swobodnie i zgodnie z prawem polować przez cały rok.
Pewną nadzieją jest to, że może postępy szopów i podbój przez nie Polski jakoś wyhamują, ale szanse na to są znikome. Jest nadal duża dysproporcja między Polską wschodnią a zachodnią, gdzie tych amerykańskich ssaków jest bezdyskusyjnie najwięcej, ale może się to wyrównywać. W swej ojczyźnie za oceanem szopy świetnie radzą sobie nie tylko w lasach, ale właśnie w miastach. Są idealnym przykładem synantropów miejskich.
Musimy przygotować się na to, że w Polsce będzie z czasem widywać je tak samo, jak mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, Kanady, Meksyku czy Kassel.