Światowe potęgi w Glasgow. Wielkie oczekiwania, małe nadzieje
Pierwszy dzień szczytu przywódców na COP26 zakończył się bez wielkiego przełomu. Nie obyło się za to bez powtórzenia zapowiadanych już wcześniej obietnic.
Zamiast bardziej ambitnych zobowiązań redukcji emisji gazów cieplarnianych, mieliśmy zapowiedzi porażki i redukcję oczekiwań. Jeszcze przed rozpoczęciem szczytu o tym, że może on nie zakończyć się sukcesem, informowali jego gospodarz premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson, a także sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres. Wiele zależało od tego, co postanowią przywódcy grupy G20 na zorganizowanym w miniony weekend w Rzymie szczycie. Jego konkluzje, choć ostrzejsze od Postanowień paryskich, nie zawierały wiele konkretów. Szczyt w Glasgow rozpoczął się zatem od ostrzeżeń i gróźb.
- Kopiemy sobie swój własny grób - powiedział sekretarz generalny ONZ. Nawiązał w tej sposób do trwającej eksploatacji paliw kopalnych na świecie, których nie tylko spalanie, ale i samo wydobycie, są główną przyczyną powstania kryzysu klimatycznego.
Z kolei premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson podczas ceremonii otwarcia mówił o "zegarze zagłady", którego wskazówki wskazują minutę do północy. Już przed szczytem Johnson podkreślał, że może on zakończyć się porażką. Kluczem jest "podtrzymanie celu 1,5 st. Celsjusza przy życiu".
Klimatyczna gra
Do gry, po kilkuletniej przerwie, wróciły także Stany Zjednoczone. Za prezydentury Donalda Trumpa opuściły USA Porozumienie paryskie. Pierwszą decyzją Joe Bidena był do niego powrót. Amerykański prezydent potwierdził, że Stany chcą być przykładem dla innych, a także zostać liderem globalnej polityki klimatycznej. W tym celu sami zainwestują setki miliardów dolarów w zielone inwestycje. Oprócz tego zamierzają przekazać miliardy na kraje rozwijające się, co jest kością niezgody wspólnoty międzynarodowej.
Uwagę komentatorów przykuło wystąpienie Franka Bainimarama, premiera Fidżi. Polityk zwrócił uwagę na to, że światowe zobowiązania klimatyczne sprawią, że do końca dekady "przelecimy" obok celu 1,5 st. Zdaniem premiera, "przegramy wyścig do neutralności klimatycznej przez kolizję z uzależnionymi od węgla, którzy wolą walczyć za węgiel, niż przyszłość z dobrymi pracami i innowacyjnymi przedsiębiorstwami". Bainimarama dodał, że "puste obietnice i ambicje na połowę wieku nie wystarczą".
Głos zabrał także premier Mateusz Morawiecki. Prezes rady ministrów mówił m.in. o sprawiedliwej transformacji i walce ze smogiem. Wystąpienie polskiego premiera skrytykowała część ekspertów i aktywistów klimatycznych.
Kolejne obietnice
Na szczycie Kenia zobowiązała się do osiągnięcia 100 proc. energii odnawialnej w swoim miksie do 2030 r. Nie będzie to trudne zadanie, bo już teraz OZE stanowią 90 proc. ich źródła prądu. Z kolei Wietnam ogłosił, że zerowe emisje netto osiągnie w 2050 r.
Swój cel klimatyczny wyznaczyły też Indie, choć jest on znacznie bardziej odległy od tego, jaki mają Unia Europejska, czy Stany Zjednoczone. Premier tego kraju Narendra Modi przekazał, że Indie osiągną zerowe emisje netto dwutlenku węgla do 2070 r. Modi dodał, że odnawialne źródła energii będą stanowiły 50 proc. krajowego miksu energetycznego do 2030 r.
Scott Morrison, premier Australii zapowiedział, że jego kraj osiągnie zerową emisję netto gazów cieplarnianych do 2050 r. Morrison wskazał, że kluczem do osiągnięcia celu jest redukcja kosztów technologii i metod niskoemisyjnych. - Spełnią go ci, których, szczerze mówiąc, w dużej mierze nie są w tej sali. To nasi naukowcy, nasi technolodzy, nasi inżynierowie, nasi przedsiębiorcy, nasi przemysłowcy i nasi finansiści, faktycznie wytyczający drogę do zera netto - mówił Morrison.
Australia pozostaje jednak niechętna odejściu od węgla. Jej zdaniem emisję można ograniczać poprzez rozwój niskoemisyjnych technologii, oraz wychwytując dwutlenek węgla z atmosfery.
Jednym z głównych problemów szczytu pozostaje kwestia zbierania 100 mld dol. rocznie na kraje rozwijające się. Środki te miałyby im pomóc nie tylko w przejściu na odnawialne źródła energii, ale także w lepszej adaptacji do zmian klimatu. Choć prezydent USA Joe Biden przyznał, że jest to problem, nad którym należy się pochylić, to przeciwne temu są Chiny, których lider Xi Jinping nie pojawił się na szczycie. Zamiast tego, przysłał swoją przemowę.
Na szczycie pojawić się za to chciała, choć jej tego nie umożliwiono, Greta Thunberg. Szwedzka aktywistka klimatyczna wzięła udział w protestach przed centrum, w którym odbywa się COP26.
Źródło: Reuters, PAP, Zielona Interia
ppg