Dramat belgijskiego Pepinster

We wschodniej Belgii rozpoczęły się prace porządkowe po powodziach. Przewodniczący Komisji Europejskiej i premier Belgii odwiedzili miasto Pepinster. Zniszczenia są dramatyczne.

W belgijskim mieście Pepinster wielu mieszkańców straciło dorobek całego życia
W belgijskim mieście Pepinster wielu mieszkańców straciło dorobek całego życiaBruno FahyAFP

Sterty śmieci jak okiem sięgnąć, przewrócone samochody, połamane mury, zawalone ściany domów. Po ustąpieniu powodzi we wschodniej Belgii, małe miasteczko Pepinster przedstawia obraz zniszczeń. Z około 30 ofiar śmiertelnych w całym kraju 27 pochodzi z tego obszaru, a 90 osób jest nadal zaginionych. Ekipy poszukiwawcze z psami przeczesują zawalone domy.

Porwani przez wodę

Paul Brasseur ma łzy w oczach, gdy opowiada o tym, co przeżył w nocy 14 lipca. "Widzieliśmy, że woda się podnosi i początkowo myśleliśmy, że jesteśmy bezpieczni. Potem jeszcze się podniosła i poszliśmy na drugie piętro". Ale i to nie wystarczyło. W końcu rodzina wspięła się na dach swojego domu, a stamtąd na dachy sąsiednich budynków, które wydawały się bezpieczne. Byli tam już inni mieszkańcy, w tym sąsiedzi z dzieckiem.

To była długa, rozpaczliwa noc. "Spojrzałem na drugą stronę rzeki i zobaczyłem kobietę składającą ręce do modlitwy. Wtedy zawaliły się mury i wszyscy zostali zmieceni z powierzchni ziemi". Rodzina Brasseur została uratowana przez lokalnych ratowników dopiero po dziewięciu godzinach. Mieszkają teraz w hotelu, ich dom, w którym mieszkali od dwudziestu lat, został zniszczony. Paul nie wie, co będzie dalej.

Gdy belgijski premier Alexander de Croo odwiedza w sobotę (17.07.) miejsce katastrofy, poświęca czas na rozmowę z rodziną Brasseur, która wciąż jest w szoku po przeżyciach. Przewodnicząca Komisji Ursula von der Leyen również zapewnia o swoim współczuciu i obiecuje pomoc z Funduszu Solidarności UE utworzonego dla ofiar powodzi.

Nie było ostrzeżenia

Pepinster leży w dolinie, w której spotykają się dwa dopływy Mozy. Normalnie niegroźne cieki wodne, stały się szalejącymi rzekami z powodu mas wody, które z przepełnionych tam napływały także w górę rzeki. Na ich brzegach nie ma już nic, ani drzewa, ani muru, ani kraty. A wszystko jest zaśmiecone błotem i śmieciami. Tam, gdzie woda jest wypompowywana z bocznych ulic, jest oleista i śmierdzi ropą naftową.

Mieszkańcy skarżą się, że nie otrzymali żadnego ostrzeżenia od władz: "Mieli prognozy pogody, dlaczego nas nie ewakuowali?". Ale władzom w tym rejonie też chyba zabrakło wyobraźni, aby przewidzieć taką katastrofę. Chociaż zapowiadano ulewne deszcze, nie było tu jeszcze żadnej powodzi. "To jest wydarzenie dwustulecia" - mówi belgijski premier. Nigdy niczego podobnego nie odnotowano w historii kraju.

Nic, tylko błoto i góry śmieci

Na głównej ulicy młoda kobieta stoi przed pozostałościami po swoim salonie optycznym. Przed drzwiami wciąż leży kilka zabłoconych szklanek. "Woda podeszła pod sufit, nie ma już nic, po prostu nic" - skarży się. Fryzjerka obok niej również próbuje wyrzucić błoto ze swojego salonu za pomocą zbyt małej łopaty. Krzesła, lustra, suszarki do włosów, wszystko leży w brudnej stercie przed drzwiami.

W domu na rogu, cała rodzina jest dobrze wyposażona do wygarniania błota. "Co mamy robić, najpierw wszystko musi się wydostać. Meble - wszystko trzeba wyrzucić, potem potrzebujemy wody do sprzątania, a potem wszystko musi wyschnąć. Ale nie wiemy jeszcze, czy dom w ogóle uda się uratować". Stare budynki będą prawdopodobnie musiały zostać całkowicie odbudowane. Ale panuje tu silny duch solidarności. Pomocnicy przyjechali z całej okolicy z łopatami, termosami pełnymi kawy i kanapkami.

Mają ciężki sprzęt do karczowania, który w końcu dotarł na miejsce w piątek. Ogromne pompy, które wciąż muszą osuszać część miasta, koparki spychające śmieci w wybrane miejsca, pomocnicy z piłami łańcuchowymi wycinający podmyte drzewa. Pośród tego chaosu, na pierwszym piętrze domu Luigiego nadal wesoło powiewa włoska flaga: - W zeszłym tygodniu mogliśmy się naprawdę cieszyć, z piłki nożnej - opowiada Włoch, uśmiechając się szeroko. - Ale teraz to wszystko jest do wyrzucenia - mówi, wskazując na górę krzeseł, garnków, zasłon i innych sprzętów domowych, które piętrzą się pokryte błotem przed jego drzwiami wejściowymi.

Wszyscy mieszkańcy tego miejsca są zakwaterowani w schroniskach w regionie. W Pepinster nie ma elektryczności, wody pitnej, gazu i prawie nie ma zasięgu telefonii komórkowej. Podobna sytuacja jest w pobliskich miastach Chaudfontaine, Theux, Verviers, Spa. Władze uważają, że normalne dostawy towarów zostaną przywrócone dopiero w sierpniu. Od piątku działa również europejska solidarność - ekipy ratunkowe z Włoch, Francji i Austrii przybyły, aby pomóc przeciążonym belgijskim pracownikom organizacji pomocowych.

"Za mało, za późno" - to werdykt wielu mieszkańców na temat krajowych służb ratunkowych. Ale polityczny rachunek przyjdzie później, najpierw trzeba sprzątać, opłakiwać i uporać się z szokiem. Premier ogłosił przyszłotygodniowe święto narodowe dniem pamięci, a zamiast wesołych imprez w publicznych będą przemówienia.

Czy to wina zmian klimatycznych?

Akurat w minionym tygodniu Komisja Europejska przedstawiła swój ambitny pakiet środków, za pomocą których Europa chce przeciwdziałać skutkom zmian klimatycznych. Jest tam wszystko to, co być może powinno było się wydarzyć dekadę wcześniej: Od pojazdów elektrycznych po przekształcenie rolnictwa i neutralną dla klimatu produkcję przemysłową. Diederich Samson, starszy urzędnik Komisji, postrzega wydarzenia tego tygodnia jako ostrzeżenie. - Kilka lat temu rozmawialiśmy o zmianach klimatycznych w przyszłości lub gdzieś na świecie. A to się dzieje tu i teraz - powiedział.

W Pepinster, Simone wychyla się z drugiego piętra swojego domu i obserwuje pracę i katastrofę na swoim podwórku. Na parterze wszystko jest brudne i mokre, ale ona siedzi tam sucha. Współczuje jednak swojej sąsiadce, która miała gorzej: "Nie chcę sobie wyobrażać, jak to jest, gdy w wieku 84 lat trzeba zaczynać wszystko od nowa".

AFP
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas