Bat na polskich rolników w Zielonym Ładzie. Kto na tym zyska?
Ziemia leżąca odłogiem, ugory bez upraw, wreszcie stojące pośrodku pola drzewa są postrzegane wyłącznie jako straty dla rolnictwa. Dla przyrody natomiast to czysty zysk i klucz do przetrwania. - Dlaczego mam przeznaczać część ziemi na ugory? - protestują tymczasem rolnicy blokujący drogi i stający okoniem wobec Zielonego Ładu, który takie elementy przewiduje.
Protesty przeciw Zielonemu Ładowi objęły Polskę i sporą część Europy. Wśród wznoszonych tam haseł pojawiają się nawet takie, które kontestują nakazy ugorowania czy płodozmianu. Utożsamiają je ze stratami, jakie rolnik ponosi na skutek podobnych działań.
Jak to jest z ugorowaniem - szkodzi czy pomaga rolnikom?
W serwisie Top Agrar można znaleźć zapis spotkania rolników z wiceministrem rolnictwa Adamem Nowakiem w Opolu. I na tym spotkaniu padła taka oto wypowiedź plantatora: "W Polsce mamy 322,5 tys. kilometrów kwadratowych powierzchni, z czego 58 proc. to są grunty rolne, a 14 mln hektarów to grunty orne. Jeśli wyłączymy z nich 4 proc., to stracimy produkcję z 560 tys. hektarów".
Te 4 proc. to właśnie obszary, które mają podlegać ugorowaniu. Rolnicy nie rozumieją, dlaczego, bo to czysta strata i pozostawienie ziemi odłogiem.
- To jest odwrót od tego, na czym nowoczesne polskie rolnictwo wyrosło jeszcze w XIX w. i co wprowadzał chociażby gen. Dezydery Chłapowski w eksperymentalnym majątku w Turwi. Wprowadzał jako innowację - przypomina prof. Piotr Tryjanowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, który doktoryzował się z przyrody w krajobrazie rolniczym. - Innowację w tym sensie, że miała podnieść wydajność upraw rolniczych, a płodozmian i ugorowanie były tego częścią.
Pola kukurydzy i soi aż po horyzont
Antropopresja i zmienianie krajobrazu przez człowieka kojarzy się nam bowiem głównie z miastami czy przemysłem. Drastyczne zmiany zachodzą jednak na wsi właśnie za sprawą rolnictwa. Europa nie doszła jeszcze do poziomu wielkich monokultur upraw na innych kontynentach. Pola kukurydzy w USA, soi w Brazylii czy palm olejowych w Indonezji ciągną się po horyzont i ziemia nie jest zostawiana odłogiem, ale brak płodozmianu czy ugorowania ma podobne skutki. To jest jak z każdym odpoczynkiem. Człowiek go potrzebuje, przyroda i ziemia również - uważają ekologowie.
Zdaniem przyrodników europejskie rolnictwo zaczyna przypominać to spoza kontynentu, czyli opierać się na jałowieniu ziemi i monokulturach. To sprawia także, że dzikie gatunki roślin i zwierząt muszą się dostosować do nowej sytuacji. Część z nich radzi sobie coraz lepiej, ale część wymiera.
Łączna biomasa organizmów, przynajmniej kręgowców, w krajobrazie rolniczym nie spada, nawet rośnie. Zanika jednak bioróżnorodność.
- Łączna biomasa organizmów, przynajmniej kręgowców, w krajobrazie rolniczym nie spada, nawet rośnie. Zanika jednak bioróżnorodność. W monokulturowym krajobrazie obszarów zmienionych przez rolnictwo zaczynają dominować wybrane gatunki, które sobie z taką sytuacją radzą kosztem innych - mówi prof. Piotr Tryjanowski.
Kraska, czajka, skowronek - wszystkie mają kłopoty
Do gatunków zwierząt, które radzą sobie w tak mocno zmienionym przez człowieka krajobrazie należą chociażby gęsi gęgawy, żurawie, a także kruki - niegdyś rzadkie, a dzisiaj coraz liczniejsze. Lepiej wygląda też sytuacja zająca szaraka, chociaż on akurat lubi tereny ugorowane.
Mamy jednak do czynienia z całą grupą zwierząt zanikających zapewne z powodu intensywnego rozwoju rolnictwa monokulturowego, stosowania chemii i środków ochrony roślin. Symbolem zagłady jest u nas kraska, a także czajka, niegdyś bardzo liczny ptak terenów podmokłych i łąk, zresztą nadal całkiem liczny w wielu miejscach na świecie. Nie u nas jednak. Spadek liczebności czajek w XXI w. to 6 proc. w skali rok do roku. Pospolite zwierzę zyskało już u nas status NT, czyli bliski zagrożenia.
Pliszka żółta czy skowronek to także ptaki, o których nie powiedzielibyśmy, że radzą sobie słabo. A jednak populacja skowronka - najliczniejszego niegdyś polskiego ptaka - spada. Źle wyglądają też notowania przepięknego polskiego ptaka jakim jest pokląskwa. Co ciekawe, ten ptak najlepiej radził sobie u nas w latach dziewięćdziesiątych, gdy upadła gospodarka planowa i wielkie gospodarstwa typu PGR. Sporo ziemi stało wtedy odłogiem, ugory były częste. Dla tego ptaka i wielu innych mu podobnych był wtedy raj. Zajęcie ugorów i sukcesja - zarastanie samosiewami sosny i brzozy - sprawiły, że znowu się wycofała.
Podobnie rzecz ma się z wieloma naszymi owadami, chociażby motylami. Sztandarowy przykład to niepylak apollo - ginący owad i motyl, który stał się przykładem zanikającej polskiej przyrody. Jego gąsienice bytują np. na oście, a w wypadku jego krewniaka niepylaka mnemozyny to kilka gatunków rozchodnika - roślin rosnących często na ugorach.
Czasami zamiast ugoru wystarczy miedza, ale takie miejsce jest bazą różnorodności przyrodniczej, a nie zmarnowanym kawałkiem gruntu
Czasami zamiast ugoru wystarczy miedza, ale takie miejsce jest bazą różnorodności przyrodniczej, a nie zmarnowanym kawałkiem gruntu - przypominają przyrodnicy.
- Wprowadzenie każdej nowej odmiany zbóż czy roślin uprawnych ma swoje dalekosiężne skutki. To, że lepiej radzą sobie ptaki o dużej masie może świadczyć o tym, że nowe odmiany zbóż stały się sztywniejsze i odporniejsze na przygniecenia. Dla małych zwierząt to katastrofa, nie mają tyle siły, by sprawnie odsłaniać łodygi i wśród nich uwić gniazdo - wyjaśnia prof. Piotr Tryjanowski.
Co kumasz o żabach? Sprawdź się w quizie
Drzewo na polu - problem rolnika, cud natury
Wystarczy przejść się po polach albo przejechać obok nich, aby przekonać się, ile z nich ma rosnące pośrodku drzewa. Zadrzewienia śródpolne są we współczesnym rolnictwie uważane za problem, bowiem siłą rzeczy utrudniają zbiory. Blokują przejazd kombajnów i innych maszyn rolniczych. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jaką rolę odgrywają takie zadrzewienia. - Zające, sarny, polne kuraki, ale także drobne ptaki jak ortolany czy trznadle korzystają z takich miejsc - mówi prof. Tryjanowski.
To właśnie Dezydery Chłapowski w latach dwudziestych XIX w. wprowadził w swym eksperymentalnym gospodarstwie w Turwi rozwiązania, które dostrzegł za granicą, najpierw w Meklemburgii i Holsztynie w Niemczech, a potem w Anglii. Ta od neolitu pozbawiona była wielkich lasów i bazowała na krajobrazie opartym na zadrzewieniach i żywopłotach. Chłapowski zorientował się, że te drobne detale, na które mało kto zwraca uwagę i często traktuje je jako problem na polu, mogą stanowić o efektywności rolnictwa.
Tak pisał w swej książce "O rolnictwie" z 1854 r.: "Każdy z tych oddziałów żywym płotem cierniowym otoczony, jest opatrzony wrotami tak, że w dzień i w nocy bydło, owce i konie pasterzy nie potrzebują. Nareszcie kliny, które się po oznaczeniu regularnem oddziałów tworzą lub powstają, zasadzają się różnemi drzewami, a to porządkiem takim, żeby pola od szkodliwych wiatrów zasłonionemi były, a jednak przewiew powietrza, tam gdzie jest potrzebnym, działać mógł z tem większą siłą, że jest ściśniętym pomiędzy gaikami".
To wyraźne wskazanie przed przeszło 100 laty, że zadrzewienia mają znaczenie nie tylko dla zwierząt żyjących na polach, ale i samych zbiorów. Ochraniają je od wiatru, decydują o gospodarce wodnej. Chłapowski wprowadził je do Wielkopolski. Sadził głównie lipy i dęby, a południowa część każdego pola stanowiła rodzaj otwartego portalu. Tworzyły je topole. Regulował w ten sposób przepływ wiatru i wody oraz migracje zwierzyny żyjącej na terenach polnych.
Zobacz również:
I pisał o tym we wspomnianej książce tak: "Od północy i zachodu poodcinane kliny zasadzone są drzewami i zasłaniają z tych stron pola. Nad polem mocnem zostawiono z umysłu przerwę w zasadzeniu, już to żeby nie zmniejszać ilości dobrej roli, już żeby tą przerwą powietrze tem mocniej działać mogło. Ponieważ łąk mało, a pastwisk naturalnych nic temu folwarkowi nie nadałem, przeto mocne pola na nim podzieliłem na 10 oddziałów, z których co rok dwa przeznaczone są na koniczynę czerwoną do koszenia, a sześć z lekkich za sztuczne pastwisko służą".
To było absolutnie rewolucyjne i nowatorskie rozwiązanie na ziemiach polskich, dzięki któremu polski majątek w czasach germanizacji bardzo skutecznie konkurował z mniej efektywnych rolnictwem niemieckim.
Według przyrodników problemem staje się komasacja rolnictwa oraz brak edukacji, informacji i zrozumienia, że kwestie ekologiczne to nie tylko nakazy i zakazy. - W naszych warunkach można by na takiej produkcji zarobić - mówi prof. Tryjanowski. - To jest kwestia dyskusji, jaki model rolnictwa byłby u nas najlepszy tak, abyśmy nie wpadli w ekonomiczną pułapkę Keynesa, w której myślenie długofalowe nie jest na czasie. On mawiał, że w dłuższej perspektywie i tak wszyscy będziemy martwi.