"Akademia Pana Kleksa" przerażała. Wilki powróciły, ale już w innym wydaniu
Wydawać by się mogło, że przebrani za wilki kaskaderzy, w maskach i pelerynach, nie są w stanie wystraszyć widzów w kinie. A jednak - "Akademia Pana Kleksa" przeszła do historii z powodu jednej z najbardziej przerażających scen w polskim kinie, jaką jest słynny Marsz Wilków do muzyki zespołu TSA. Marsz, który spotęgował lęk ludzi przed wilkami. Teraz "Akademia Pana Kleksa" powraca. I powracają także maszerujące wilki.
Zerknięcie na tę pamiętną scenę z wersji "Akademii Pana Kleksa" z 1983 roku, w reżyserii Krzysztofa Gradowskiego, może u niektórych wywołać uśmieszek politowania. Oto grupa kaskaderów przebranych za wilki maszeruje z pochodniami i mieczami u boku. Od razu widać, że to nie są prawdziwe wilki, że to metafora. I rzeczywiście, Jan Brzechwa w swej książce "Akademia Pana Kleksa" pisał o ataku wilków w jakimś sensie metaforycznie, chociaż jego opisy są w wielu miejscach dosłowne i brutalne. W tej książce atak wściekłych wilków to rodzaj inwazji, wręcz rzezi.
Wilki u Pana Kleksa potrafiły wystraszyć
Tak opisywał to Jan Brzechwa ustami księcia Mateusza, który opowiada o najeździe wilczych watah:
"Tymczasem w królestwie zaczęły się dziać rzeczy niepojęte. Ze wszystkich stron kraju donoszono, że olbrzymie stada wilków napadają na wsie i miasteczka ogołacają je z żywności i porywają ludzi. W południowych dzielnicach wszystkie zasiewy zostały stratowane przez setki tysięcy ciągnących na północ wilków. Kości pożartych ludzi i bydła bielały na drogach i gościńcach.
Rozzuchwalone bestie w biały dzień osaczały mniejsze osiedla i pustoszyły je w przeciągu kilku minut. Rozsypywano po lasach truciznę, zastawiano pułapki i kopano wilcze doły, tępiono tę straszną nawałę i stalą i żelazem, mimo to napady wilków nie ustawały. Opuszczone domostwa służyły im za leża i barłogi; po nocach pełnych niepokoju matki nie odnajdywały swych dzieci, mężowie żon. Ryk i skowyt mordowanego bydła nie ustawał ani na chwilę.
Do ochrony przed klęską wysłano liczne oddziały dobrze uzbrojonego wojska, tępiono wilki w dzień i w nocy, one jednak mnożyły się z taką szybkością, że poczęły zagrażać całemu państwu. Stopniowo zaczął szerzyć się głód. Lud oskarżał ministrów i dwór o niedołęstwo i złą wolę. Fala niezadowolenia i rozpaczy rosła i potężniała. Wilki wdzierały się do mieszkań i wywlekały z nich umierających z głodu ludzi".
Jako żywo przypomina to opisy prawdziwej wojny ludzi z wilkami, która rozpętała się w Polsce po II wojnie światowej i stanowiła rzeczywiście rzeź i eksterminację, ale nie ludzi, ale zwierząt. To nie ludzie, ale wilki były mordowane tysiącami, zabijane okrutnie, wywlekane z nor. Na mocy aktów państwowych z 1955 roku płacono nagrody za ich mordowanie, z premiami za brzemienne wadery.
W efekcie wilki stanęły na krawędzi zagłady i w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych niemal z Polski zniknęły. Przed całkowitym wymarciem ocaliła je ochrona gatunkowa z lat dziewięćdziesiątych, wokół której toczy się teraz tak zażarta dyskusja nawet na forum Unii Europejskiej.
Wilk to metafora niszczycielskiej inwazji i pożogi
Warto pamiętać, że Jan Brzechwa napisał swoją "Akademię Pana Kleksa" w 1946 roku, zaraz po końcu wojny, która dla ludzi była katastrofą jakiej dotąd świat nie widział i rodzajem apokalipsy, ale dla wilków oznaczała szanse na odrodzenie. Mniej ludzi, niej ich presji dało im przestrzeń. Gatunek niemal wymarły w Polsce przed 1939 roku, po wojnie zaczął się odradzać, a wilki pojawiały się wśród ruin, pobojowisk i na placach bitew.
Jan Brzechwa pisał o nich zatem dosłownie, chociaż także metaforycznie. Jego wizja wilczej inwazji przypomina wszak Blitzkrieg, napad na Polskę i cały świat ze strony niedawnych najeźdźców. Marsz wilków jest marszem brunatnym, co zresztą oddał w filmie Krzysztof Gradowski. U niego wilki to ludzie w przerażających maskach i hełmach, z bronią i pochodniami w dłoni, a ten marsz przypomina najazd hitlerowskiej armii i pochody nazistów.
Scena w filmie z 1983 roku zrobiła piorunujące wrażenie. Podlana muzyką rockowego zespołu TSA, wryła się ludziom mocno w pamięć. Dzieci były przerażone, kulili się dorośli. Do dzisiaj wspominają "Akademię Pana Kleksa" przez pryzmat tej sceny, która stała się koszmarem widzów.
Wilki zostały skojarzone z tym, co złe i groźne. Z wielkim zagrożeniem, które może obrócić świat w perzynę. Paradoks polegał na tym, że w 1983 roku, gdy film powstawał, w Polsce nie było już niemal wilków. Ich liczba spadła do 200-300 sztuk, były niemal wymarłe. Pozostał jednak lęk.
Zarówno Janowi Brzechwie, jak i Krzysztofowi Gradowskiemu zarzucono potęgowanie tego leku i pielęgnowanie nienawiści do wilków, która miała praktyczne przełożenia na zachowania ludzi wobec nich. Żadne inne zwierzę w Polsce czy Europie nie budzi takich konotacji i nie ma tak czarnego PR jak wilk. Niedźwiedzie, które są znacznie groźniejsze od wilków, postrzegane są jako pluszowe zabawki. Rysie budzą sympatię. A wilk ciągnie za sobą wieloletni balast legend, mitów, lęków i skojarzeń.
Fakt, że wilki z "Akademii Pana Kleksa" to oczywista metafora spadającego jak grom nieszczęścia i inwazji, wojny oraz pożogi, nie miał znaczenia. Wilki ewidentnie ucierpiały także z powodu tej książki i tego filmu, bo do tej pory kojarzą się ludziom z takimi właśnie scenami.
Wilkusy z nowej "Akademii Pana Kleksa" mają osobowość
Tym ciekawsza jest z tego punktu widzenia nowa ekranizacja prozy Jana Brzechwy i nowa wersja "Akademii Pana Kleksa", którą w tym roku do kin wprowadził Maciej Kawulski. Pod wieloma względami film ten różni się od pierwowzoru i poprzednika, można powiedzieć, że jest zupełnie inny. Istotną zmianą jest także to, że w nowej wersji wilki i ich marsz nie tylko pojawiają się raz jeszcze, ale tym razem stanowią wręcz oś filmu. Nie są już tylko jedną sceną i epizodem budzącym grozę. Są kwintesencją tego, o czym Akademia Pana Kleksa uczy.
Zobacz również:
W nowej "Akademii Pana Kleksa" wilki raz jeszcze nie są zwierzętami sensu stricto, ale człekopodobnymi istotami, zwanymi tu wilkusami. Nadciągają z dalekich gór podobnych do Transylwanii (zdjęcia kręcono w Norwegii) całą watahą. To znowu najeźdźcy i mściciele w maskach, pełni żądzy odwetu. Uosobienie rewanżyzmu i karmienia się przeszłością w imię "pamięci", co jest fundamentem wszelkich nieszczęść i wojen. "Akademia Pana Kleksa" jest także o tym, jak wyrwać się kręgu zemsty i nienawiści.
Z tego powodu wilki czy tez wilkusy zyskują ludzkie oblicze, nie tylko pod maskami, ale i pod względem charakterologicznym. Nie są tylko tępymi bestiami, mają też osobowość i własną przeszłość, która nimi powoduje. Można z nimi rozmawiać, negocjować, można je nawet rozbroić chociażby suchym żartem. Są różnorodne i nie sprowadzają się jedynie do żądnej krwi armii najeźdźców.
Na czele wilczej hordy stoi wadera grana przez Danutę Stenkę w sposób iście brawurowy. Kto wie, czy to nie najbardziej niezwykła rola w karierze tej doświadczonej aktorki. Warto zwrócić uwagę na to, że chociaż to najokrutniejsza i najbardziej zdeterminowana przedstawicielka wilkusów, to jednak nie jest w pełni tego słowa znaczeniu liderką. Działa z tylnego szeregu, chociaż w klasycznym stadzie wilków jej doświadczenie zapewne wystarczyłoby do objęcia przewodnictwa.
Wilki w nowej wersji "Akademii Pana Kleksa" nadal oznaczają śmiertelne zagrożenie i nadal przerażają, może nawet bardziej niż w filmie sprzed 40 lat. A jednak są inne niż wtedy i pokazują, że w naszej relacji z tymi drapieżnikami i w przedstawianiu ich sporo się zmieniło. Lata pracy, edukacji, oswajania wilka i zdejmowania z niego łaty krwiożerczej bestii przynoszą efekty także na ekranie. Wilk zyskuje osobowość i staje się wielowymiarowy.
U Krzysztofa Gradowskiego wilcza armia jest niema i brutalna. U Macieja Kawulskiego to zupełnie co innego. Mamy do czynienia z bohaterami w wilczej skórze, o których można powiedzieć tak jak mówią w filmie - "nikt nie rodzi się z gruntu zły". To przenieść można na naszą relację z wilkami. One też nie są z gruntu złe. A "Akademia Pana Kleksa" pokazuje, że przestaliśmy myśleć o nich tępo. Dzisiejsze metafory związane z wilkami mają inny wymiar, bardziej empatyczny. To dobrze wróży przyszłości tego gatunku w Polsce.