Petardami w bobry. Jest doniesienie do prokuratury na działania urzędników
Bobry stają się w ostatnim czasie ofiarami nieodpowiedzialnych wypowiedzi polityków i medialnej nagonki - alarmują przyrodnicy. Widać już pierwsze skutki takiego podejścia: na terenie województwa lubuskiego bobry mają być odstraszane petardami, i to za pozwoleniem urzędników. Sprawa została zgłoszona do prokuratury.
Niespełna tydzień temu premier Donald Tusk, jak ocenił portal Politico, "wypowiedział wojnę bobrom". "Trzeba szybkich zmian, jeśli chodzi o obecność bobrów na wałach" - powiedział szef rządu podczas sobotniego posiedzenia sztabu kryzysowego.
Słowa premiera krytykowali eksperci: "To jakaś kuriozalna wypowiedź, która być może wynika z niewiedzy, ale obawiam się, że jednak nie" - tłumaczył na łamach Interii dr Andrzej Czech.
Bobry to niezwykle pożyteczne zwierzęta, które są zresztą objęte częściową ochroną (nie można niszczyć ich nor, żeremi i tam, nie wolno krzywdzić i zabijać zwierząt). Tymczasem zostały oskarżone o niszczenie wałów przeciwpowodziowych, a przez to - przyczynianie się do powodzi.
Płoszenie bobrów petardami. Sprawa zgłoszona do prokuratury
Polityczna nagonka narosła do tego stopnia, że jeden z urzędów miejskich postanowił walczyć z bobrami... przy pomoc petard.
"Rozpoczniemy odstraszanie bobrów, których działania niweczą naszą wspólną gigantyczną pracę przy umacnianiu wałów. Widzimy, że zwierzęta te naruszają konstrukcję zarówno wałów, jak i dodatkowych zabezpieczeń wykonanych na bazie worków z piaskiem" - poinformowali niedawno urzędnicy z Otynia w woj. lubuskim.
W czwartek pojawiła się kolejna informacja w tej sprawie. "Trwa akcja odstraszania bobrów niszczących umocnienia wałów przeciwpowodziowych. Petard używają żołnierze na całej długości umocnień od Czarnej Strugi po Śląskie Wrota".
- Przestraszony bóbr schowa się do nory, a i tak tam siedzi za dnia. Chyba że rozkopią nory i wrzucą do środka petardę, ale to już pogranicza sadyzmu. Ale przepłoszone bobry dokąd odpłyną? Pomysł jest absurdalny, ponadto taką akcję trzeba by prowadzić ustawicznie, a na to nie ma ludzi. Postrzelają, postrzelają i sobie pójdą, a po chwili bobry wrócą - komentuje dla Zielonej Interii prof. Tadeusz Mizera z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
Informacja, która pojawiła się w mediach społecznościowych Urzędu Miasta Otyń wywołała lawinę negatywnych komentarzy i swój finał będzie miała w prokuraturze. O wątpliwej prawnie decyzji urzędu zostało powiadomione Ministerstwo Klimatu i Środowiska oraz śledczy - poinformowało Zieloną Interię Stowarzyszenia Nasz Bóbr.
Przestraszony bóbr schowa się do nory (...) Chyba że rozkopią nory i wrzucą do środka petardę, ale to już pogranicza sadyzmu (...) Pomysł jest absurdalny, ponadto taką akcję trzeba by prowadzić ustawicznie, a na to nie ma ludzi. Postrzelają, postrzelają i sobie pójdą, a po chwili bobry wrócą.
Stowarzyszenie i nasza redakcja zwróciliśmy się do urzędników z prośbą o wyjaśnienie tej kontrowersyjnej decyzji i odniesienie się do wątpliwości co do jej legalności (pozwolenia na uśmiercanie zwierząt może wydawać wyłącznie regionalna dyrekcja ochrony środowiska).
Urząd Miasta Otyń do czasu publikacji tekstu nie odpowiedział na zadane pytania. Przyrodnicy alarmują, że za kulisami dyskusji o bobrach, w cieniu medialnego szumu, zapadają kluczowe decyzje, które mogą mieć druzgocące skutki dla tych chronionych zwierząt.
Łamanie zasad ochrony gatunkowej
Stowarzyszenie Nasz Bóbr postanowiło przyjrzeć się rzeczywistej skali działań podejmowanych przeciwko bobrom i zwróciło się do regionalnych dyrekcji ochrony środowiska o dostęp do tzw. derogacji – uchyleń przepisów chroniących bobry. Urzędnicy mogą wydawać takie pojedyncze decyzje po indywidualnym rozpatrzeniu każdego przypadku.
W ciągu pół roku do regionalnych dyrekcji ochrony środowiska (bez woj. mazowieckiego) wpłynęły wnioski na zabicie łącznie 1176 bobrów! Biorąc pod uwagę, że pozwolenia na zabijanie są w mocy przez średnio 3 lata, można założyć, że statystycznie dla 15 województw obecnie są wydane pozwolenia na zabicie 7056 bobrów.
Treść raportu rzuca nowe światło na kwestię działań wobec bobrów w Polsce. "Wyniki analizy 277 decyzji z 15 województw wskazują na liczne przypadki łamania zasad ochrony tego częściowo chronionego gatunku, co rodzi poważne wątpliwości co do zasadności działań urzędników" - przekazał Roman Głodowski ze Stowarzyszenia "Nasz Bóbr".
Z raportu wynika między innymi, że podmiotami wnioskującymi o zabijanie bobrów są głównie przedsiębiorstwa związane z hodowlą ryb (29 proc.), samorządy (29 proc.) reprezentujące głównie rolników, Lasy Państwowe (6 proc.) i pozostała grupa (35 proc.) występująca indywidualnie do RDOŚ obejmująca osoby fizyczne, przedsiębiorców, rolników.
"Decyzje wydawane są według ustalonego szablonu, który zawiera standardowe zapisy traktujące niemalże każdy wniosek jednakowo. Po zapoznaniu się z kilkoma decyzjami łatwo zauważyć, że zmienia się w nich tylko sam wstęp, gdzie urzędnik aktualizuje daty, nazwę podmiotu i wkleja fragmenty zapisów z wniosków o odstępstwa, wyrażając na nie zgodę" - oceniają przyrodnicy.
"Ponadto instytucje, takie jak spółki wodne czy Wody Polskie, otrzymują zgody na niszczenie tam bobrowych nawet jeszcze nieistniejących. Zgody bowiem dotyczą niszczenia tam bobrowych na całych odcinkach rzek. Często na jednej derogacji oznaczając setki kilometrów cieków" - czytamy w raporcie.
W efekcie praktyka uśmiercania, niszczenia siedlisk i płoszenia bobrów w Polsce obrazuje wielki problem: wiele zwierząt może być legalnie zabijanych. "Co więcej, dokumentacja wskazuje na skandaliczne i absurdalne decyzje podejmowane przez urzędników, które narażają populację bobrów na niepotrzebne cierpienie" - przekazał prezes Stowarzyszenia "Nasz Bóbr".
Roman Głodowski przestrzega przed fatalnymi w skutkach decyzjami, które mogą doprowadzić do dalszego wyniszczenia ich populacji.