Przyszedł mróz i znów szydera z globalnego ocieplenia. Popełniliśmy koszmarny błąd

"I gdzie wasze globalne ocieplenie?", "Minus kilkanaście stopni, a ponoć mamy ocieplenie" - takie głosy podnoszą się zawsze, gdy tylko pojawi się nieco mrozu i spadnie śnieg. Tymczasem doraźne ataki zimy, jakich doświadczamy, są spowodowane właśnie zmianami klimatu i globalnym ociepleniem. Ogrzanie się Arktyki zupełnie zmieniło działanie prądów strumieniowych, które zaczęły meandrować i stąd takie zjawiska.

Zima
ZimaPhilippe ClémentGetty Images
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

Określenie "globalne ocieplenie" oddaje istotę rzeczy, skoro średnia temperatura rośnie, a rok 2023 był najcieplejszym od czasów, gdy prowadzone są pomiary i zapewne od czasów prehistorycznych. Mamy do czynienia z podnoszeniem się temperatury na całym świecie. To, co wydarzyło się tej jesieni w Polsce, nie ma precedensu w dziejach pomiarów temperatury. Średnia obszarowa temperatura powietrza we wrześniu wyniosła w Polsce 17,7 stopnia. Jeżeli weźmiemy pomiary dokonywane od 1950 roku, okaże się, że nigdy nie było cieplejszego. Aż o 2,1 stopnia przebił on wrzesień 2006 roku, uważany dotąd za najgorętszy w XXI wieku, uważanym za wiek globalnego ocieplenia.

"Ocieplenie klimatu" wprowadza w konfuzję

A zatem ocieplenie klimatu jest określeniem adekwatnym, ale jednocześnie niezwykle mylącym. Daje bowiem pożywkę dla tych, którzy nie odróżniają pogody od klimatu, a zatem nie odróżnia skali makro od mikro. Przypomnijmy, że pogoda to aktualny stan atmosfery i dotyczy konkretnego momentu. Klimat jest pojęciem o wiele szerszym i związanym z trendami w dużej skali. Mieszanie obydwu prowadzi do absurdów takich jak dostrzeganie w doraźnym mrozie, jaki mamy na początku stycznia w Polsce, podstaw do kwestionowania ocieplenia klimatu.

W rzeczywistości zaś ten mróz jest cechą aktualnego stanu pogody i to właśnie on jest dowodem na globalne ocieplenie. Dowodem wręcz dobitnym.

Po pierwsze - sam fakt, że mróz jest u nas zjawiskiem doraźnym i przez większą część zimy nie występuje, już o tym świadczy. W grudniu doświadczyliśmy go tylko na początku miesiąca, reszta końcówki roku była ciepła. Podobnie rzecz się będzie zapewne miała już za kilka dni, gdy niskie temperatury podskoczą i zima znów zacznie przypominać wiosnę. A jest to zjawisko bardzo niekorzystne dla przyrody. Śnieg oraz twardniejąca pod wpływem mrozu ziemia przez lata były elementem kształtującym cykle życiowe, w tym kiełkowanie nasion, ograniczanie liczby bezkręgowców czy proces przytrzymywania wody niezbędnej potem wiosną do wznowienia aktywności zwierząt i roślin. Bez śniegu i mrozu gospodarka wodna zostaje zakłócona, dochodzi do suszy, przyroda cierpi. Staje się także bezbronna, bowiem mróz jest niczym przyrodniczy antyseptyk - zawsze przyczyniał się do likwidacji wielu bakterii, wirusów i innych drobnoustrojów.

Brak zimy, śniegu i mrozu zmienia zatem wszystko, a kilka dni, tydzień czy dwa spadku temperatury niewiele tu zmienia. Przeciwnie, doraźny spadek temperatur przy braku śniegu okazuje się zabójczy dla wielu roślin i zwierząt.

Po drugie - atak zimna, nawet skrajnego jest efektem globalnego ocieplenia z powodu zmian ruchu mas powietrza. Kto widzi w tym paradoks, ten kompletnie nie rozumie, co kształtuje pogodę w danym regionie świata i jakie znaczenie mają zmiany w średniej temperaturze na świecie. A są one kolosalne. Oto bowiem czapa polarna przykrywająca najbliższy nam biegu, czyli biegun północny, przez lata przytrzymywała stabilnie dużą pokrywę lodową. Ta z kolei tworzyła masę polarnego powietrza o stabilnej strukturze, temperaturze i ciśnieniu pod nią. Powstające przez to ruchy tego powietrza zwane wirem polarnym do tej pory przemieszczały się stabilnie wokół koła podbiegunowego, ale teraz ich ruch jest zakłócony. Czapy polarne topnieją, powstają zmiany, które destabilizują te ruchy.

Prąd strumieniowy odpowiada za ataki zimy

Zmienia się chociażby naturalna bariera, jaką są prądy strumieniowe, odpowiedzialne za stabilny rozkład temperatur podczas zim. Przez to wir polarny nie jest utrzymywany w sporej odległości od naszych szerokości geograficznych i co jakiś czas ich sięga. Prąd strumieniowy to kluczowa sprawa, bo to on pędzący z zachodu na wschód na wysokości 10 km w troposferze i napędzany różnicami temperatur miedzy Arktyką a strefą umiarkowaną, regulował i napędzał ruch niżów w Europie. Prąd strumieniowy jednak zmienia się, zaczyna meandrować. I te meandry zatrzymują na dłużej masy powietrza albo ciepłe, albo zimne.

To powoduje anomalia pogodowe, czyli deszcze w zimie, ale także ataki arktycznego powietrza, które dzięki wygięciu prądu strumieniowego docierają bardzo daleko. Nie tylko do Polski, ale i dalej na południe. Mamy wtedy ataki mroźnej zimy, które ludzie bez wiedzy o tych zachodzących w Arktyce zjawiskach wykorzystują do torpedowania "globalnego ocieplenia". Tymczasem właśnie meandry prądu strumieniowego to dowód na jego istnienie.

W tych wszystkich rozważaniach o globalnym ociepleniu wyłania się wniosek o poważnym błędzie językowym, jaki został popełniony u ich zarania. Mówienie o "globalnym ociepleniu", chociaż merytorycznie zasadne, wprowadza ludzi w konfuzję, gdy widzą atak zimy i mróz. Bez wiedzy na temat przyczyn takiego nagłego zjawiska i bez umiejętności połączenia ich ze wzrostem temperatur w Arktyce, zaczynają stosować proste skojarzenia typu: skoro jest mróz, to nie ma globalnego ocieplenia. Mylą pogodę z klimatem, mylą przyczyny ze skutkiem i mylą zjawiska w skali globalnej z ich lokalnymi konsekwencjami.

Zapewne "destabilizacja klimatu" byłaby lepszym określeniem i nie powodowała takich skojarzeń, ale też nie oddawałaby w pełni istoty rzeczy. A jest ona taka, że arktyczne powietrza do nas właśnie dlatego, że klimat się ociepla i temperatura w Arktyce rośnie.

Pogodowa katastrofa. Ostatni rok pokazał, co znaczą zmiany klimatuPolsat News
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas