Milion elektryków w Polsce opóźni się o pięć lat. Ekspert nie ma złudzeń

Mimo zapowiedzi o milionie samochodów elektrycznych w 2025 r. w Polsce nadal niewiele osób wybiera zeroemisyjne pojazdy. Popularność "elektryków" z roku na rok rośnie, ale tempo wzrostu powinno być większe - przyznaje w rozmowie z Zieloną Interią Maciej Mazur, ekspert ds. elektromobilności. Czy zakaz aut spalinowych, który Unia Europejska chce wprowadzić od 2035 r. zmobilizuje Polki i Polaków do szybszej elektryfikacji samochodów? I czy na pewno będą one ekologiczne?

Zakaz sprzedaży nowych samochodów w UE od 2035 r. jest już niemal pewien. Jak pod kątem "elektryków" prezentuje się polski rynek? Zapytaliśmy o to eksperta
Zakaz sprzedaży nowych samochodów w UE od 2035 r. jest już niemal pewien. Jak pod kątem "elektryków" prezentuje się polski rynek? Zapytaliśmy o to eksperta NurPhoto / ContributorGetty Images
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

Ile obecnie mamy obecnie samochodów elektrycznych w Polsce?

Maciej Mazur, Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych: - Aktualnie po Polsce jeździ blisko 40 tys. pojazdów czysto elektrycznych, zarówno w kategorii pojazdów osobowych, jak i pojazdów lekkich dostawczych.

Gdy spojrzymy na porównanie pierwszego kwartału 2023 r. i 2022 r., to przekonamy się, że wzrosty są imponujące. 5,5 tys. samochodów elektrycznych dopisaliśmy przez pierwsze trzy miesiące do prowadzonego przez nas Licznika Elektromobilności, czyli o 84 proc. więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego.

Faktem, z którym oczywiście nie dyskutujemy jest to, że mamy cały czas niską bazę aut elektrycznych, więc jeszcze przez długie miesiące liczby rejestrowanych pojazdów nie będą nas satysfakcjonować. Widzimy natomiast, że jesteśmy na pewno na dobrej drodze.

W Unii Europejskiej średni udział pojazdów elektrycznych zbliża się do 20 proc. W pierwszym kwartale zarejestrowano ponad 300 tys. samochodów czysto elektrycznych, czyli prawie tyle samo, co z napędem Diesla. Rewolucja w sektorze motoryzacyjnym dzieje się na naszych oczach.

Wisi nad nami "nakaz" kupowania wyłącznie aut elektrycznych od 2035 r. Wokół niego pojawiło się mnóstwo negatywnych komentarzy i emocji. Czy faktycznie mamy się czego obawiać?

- Bardzo istotne jest "odczarowanie" tej daty. Niestety włożono w nią dużo negatywnych emocji, które niewiele wspólnego miały z faktami. Przyjęło się określać przyjęte regulacje w kategoriach "nakazu" lub "zakazu", a tak naprawdę powinniśmy mówić o celu postawionym przed koncernami motoryzacyjnymi dotyczącym ograniczenia emisji o 100 proc. Rok 2035 to data - z perspektywy producentów pojazdów - w większości przypadków bardzo odległa od celów, które sobie te koncerny obecnie stawiają.

Dynamiczny wzrost liczby rejestracji samochodów elektrycznych nastąpi już w drugiej połowie tej dekady. Wielu producentów już w 2030 . nie planuje produkować pojazdów konwencjonalnych. Czyli w roku 2035, nawet bez ograniczenia emisji o 100 proc., liczba rejestrowanych samochodów konwencjonalnych byłaby skrajnie mała. Po 2025 r. w zdecydowanej większości segmentów pojazdy elektryczne w momencie zakupu będą tańsze od swoich tradycyjnych odpowiedników. Rozwinięta zostanie infrastruktura ładowania. Wzrośnie świadomość społeczna. Wybór - niezależnie, czy z przyczyn ekologicznych, czy ekonomicznych - będzie bardzo prosty.

To jest naturalna konsekwencja polityki prowadzonej przez Unię Europejską już od kilkunastu lat. Trend jest zresztą globalny. Liderem są cały czas Chiny i kontynent azjatycki. Od końcówki ubiegłego roku obserwujemy niezwykle dynamiczny rozwój elektromobilności w USA. Europa nie jest tutaj zatem żadnym wyjątkiem.

Biznes motoryzacyjny się zmienia. Największa rewolucja od stu lat jest faktem. Najważniejsze jest jednak to, że wygrywa rozwiązanie, które obecnie na największą skalę pozwala nam realizować cele środowiskowe. Cele, które musimy spełnić, jeśli chcemy dążyć do neutralności klimatycznej.

Po Polsce jeździ obecnie niecałe 40 tys. samochodów elektrycznych i z roku na rok ich popularność rośnie. "Wzrosty są imponujące" - mówi Maciej Mazur
Po Polsce jeździ obecnie niecałe 40 tys. samochodów elektrycznych i z roku na rok ich popularność rośnie. "Wzrosty są imponujące" - mówi Maciej MazurBloombergGetty Images

Samochody elektryczne mają jednak swoich zagorzałych krytyków. Zarzuca się im m.in. zbyt wysoką cenę, brak możliwości recyklingu baterii, czy nawet dużą wagę.

- Samochody elektryczne cały czas są dla bardzo wielu z nas absolutną nowością. Nowością, z którą wiążą się określone obawy i pojawiają liczne pytania. Nie inaczej było, gdy pojawiały się pierwsze telefony komórkowe bądź gdy montowane były po raz pierwszy panele fotowoltaiczne.

Budowa świadomości i przekazywanie rzetelnej wiedzy jest obecnie kluczowe, jeśli chcemy, by ten rynek dziś w Polsce dopiero się rodzący, stał się w bardzo szybkim czasie rynkiem masowym. Wiele jest obecnie na nim mitów związanych choćby z bezpieczeństwem czy skrajnie ograniczonym zasięgiem. Choć także pojawiają się prawdziwe informacje.

Faktem dla przykładu jest, że na rynku brakuje używanych samochodów elektrycznych. Elektromobilność jest zbyt młoda, żeby pojawiła się szeroka oferta pojazdów z drugiej ręki. Nie ma tego w Wlk. Brytanii, nie ma tego w Niemczech, a w Chinach ten rynek dopiero raczkuje. Potrzebujemy na to czasu. Dokładnie tak samo wygląda sytuacja z wyższą ceną zakupu nowych pojazdów elektrycznych w porównaniu z konwencjonalnymi. Musimy jednak pamiętać, że średnia cena nowego pojazdu w Polsce wynosi ok. 150 tys. zł, zatem te różnice - biorąc zwłaszcza pod uwagę niższe koszty eksploatacyjne - nie są już tak znaczne.

Jeśli zaś chodzi o ekologię, to tutaj doświadczamy jakościowej zmiany. W latach 90. nie dyskutowaliśmy o tym, skąd pozyskujemy ropę naftową, jak wygląda proces rafinacji i skąd pozyskujemy elementy do produkcji samochodów. W przypadku elektromobilności staramy się adresować te zagadnienia, traktując je jako absolutnie priorytetowe.

Produkcja samochodów elektrycznych wiąże się z wieloma pytaniami nt. ekologii tego procesu. Całkowite ograniczenie emisji nie jest jednak możliwe. Możliwa jest za to weryfikacja dostawców i odpowiednia certyfikacja produkcji
Produkcja samochodów elektrycznych wiąże się z wieloma pytaniami nt. ekologii tego procesu. Całkowite ograniczenie emisji nie jest jednak możliwe. Możliwa jest za to weryfikacja dostawców i odpowiednia certyfikacja produkcji Sean Gallup / StaffGetty Images

Nie bez znaczenia jest także kwestia nieodpowiedzialnego pozyskiwania surowców koniecznych do produkcji "elektryków".

- Produkcja masowa zawsze miała i mieć będzie negatywny wpływ na środowisko. Gdybyśmy chcieli całkowicie ograniczyć emisje z sektora transportowego, musielibyśmy całkowicie zrezygnować z tej formy transportu. To nie jest jednak możliwe, stąd musimy skupić się na możliwie jak największych ograniczeniach emisji w całym łańcuchu wartości - od produkcji, przez użytkowanie, aż do utylizacji.

Surowce do produkcji baterii litowo-jonowych pozyskujemy w bardzo wielu państwach. Lit wydobywany jest głównie w Chile, Australii i Argentynie. Nikiel w Indonezji i na Filipinach. Kobalt w Demokratycznej Republice Kongo. W tym ostatnim przypadku pojawiają się - bardzo rzadko znajdujące potwierdzenie w faktach - informacje o kopalniach rzemieślniczych, w których surowiec wydobywany jest bez zachowania odpowiednich standardów. To jednak - tak jak powiedziałem - skrajnie rzadkie sytuacje i każda jest przez branżę skrupulatnie weryfikowana.

Co zrobić, by Europa była w mniejszym stopniu uzależniona od importu surowców? Postawić m.in. na recykling baterii litowo-jonowych i zrobić wszystko, by jak najbardziej efektywnie zamknąć obieg, czyli wprowadzić surowce odzyskane w procesie recyklingu do ponownego użycia. Takie projekty są rozwijane w Unii Europejskiej, w tym także w Polsce.

Mamy pełną świadomość, że na elektromobilności ciąży pewnego rodzaju obligo, którego nie było w przypadku samochodów spalinowych. Musimy wziąć odpowiedzialność za cały cykl życia produktu. Nie zamykamy oczu i nie mówimy "to jest nasz podwykonawca i nas to nie interesuje". Jesteśmy otwarci, by zmierzyć się z każdym trudnym zagadnieniem i podjąć próbę ograniczenia - wszędzie tam, gdzie to jest możliwe - negatywnego wpływu na środowisko. Przykładem - już teraz bardzo często w branży znajdującym zastosowanie - jest wykorzystanie w procesie produkcji wyłącznie zielonej energii.

Ekspert wskazuje, że nie powinniśmy skupiać się na liczbie samochodów elektrycznych w Polsce, ale także na odpowiedniej infrastrukturze do ich ładowania
Ekspert wskazuje, że nie powinniśmy skupiać się na liczbie samochodów elektrycznych w Polsce, ale także na odpowiedniej infrastrukturze do ich ładowania NurPhoto / ContributorGetty Images

Czy można zatem stwierdzić, że samochody elektryczne to pierwsze auta, które biorą na siebie odpowiedzialność za wpływ na środowisko?

- Staramy się, by tego typu stwierdzenie nie było pustym frazesem. Dekarbonizacja transportu to proces, który będzie trwał oczywiście latami. Na pewno będą sytuacje, z którymi trzeba się zmierzyć i na to też jesteśmy gotowi. Jednak już teraz możemy stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, że w bardzo wielu obszarach już teraz udało nam się środowiskowy sukces osiągnąć.

Kiedy realnie możemy spodziewać się miliona samochodów elektrycznych jeżdżących po polskich drogach, które obiecał w 2016 r. premier Mateusz Morawiecki?

- Milion samochodów w pełni elektrycznych będzie jeździło po polskich drogach w 2030 r. Tak wynika z naszych analiz zawartych w raporcie "Polish EV Outlook". Oczywiście powinniśmy się starać robić wszystko, by osiągnąć tą symboliczną liczbę wcześniej. Elektromobilność to ogromna szansa dla całej polskiej gospodarki. Nie powinniśmy jej oceniać tylko przez pryzmat liczby jeżdżących pojazdów z zielonymi tablicami. Jeśli wykorzystamy szansę, jaka przed nami obecnie stanęła, elektromobilność może się przełożyć nawet na 4,6 proc. PKB Polski w 2035 r.

Nasza prognoza z "Polish EV Outlook" jasno wskazuje, że ta ogromna zmiana będzie trwała latami. Powinniśmy ten czas wykorzystać choćby do rozwoju infrastruktury. Celem samym w sobie nie może być liczba samochodów. To musi być pewien element rozwoju gospodarczego, a liczba ta powinna być jednym z symboli, do których dążymy. Nie możemy mieć klapek na oczach i skupić się na osiągnięciu tego jednego celu, bo może nam umknąć bardzo szeroki obszar gospodarki, który powinniśmy wzmocnić, żeby skorzystać na elektromobilnej rewolucji.

Mieszkaniec Sosnowca trzymał w garażu dwa krokodylemateriały prasowe
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas