Klimatyczny problem z krowami. Jak poradzić sobie z emisjami metanu?
Krowy zupełnie nie zdają sobie sprawy z tego, jakim problemem są dla świata. Spokojne przeżuwacze stanowią jednak jedno z głównych źródeł gazu, który przyczynia się do podgrzewania naszej planety.
Według Międzynarodowej Agencji Energetycznej, każdego roku do atmosfery trafia 570 mln ton metanu, z czego 60 proc. to efekt działalności człowieka. Jedna trzecia z tego pochodzi z rolnictwa, głównie z hodowli krów.
To poważny problem, bo metan - choć jest go znacznie mniej w atmosferze niż dwutlenku węgla - jest jednocześnie około 80 razy silniejszym gazem cieplarnianym niż CO2. Rozkłada się jednak znacznie szybciej, bo w ciągu około 10 lat, podczas gdy cząsteczka CO2 może przetrwać stulecia. Oznacza to, że ograniczenie emisji metanu może przynieść szybką ulgę w ocieplaniu planety, dając nieco więcej czasu na rozwiązanie trudniejszego problemu wyeliminowania z gospodarki paliw kopalnych.
Na razie nic nie wskazuje jednak, by taka ulga miała prędko nadejść, bo emisje metanu szybko rosną. Dziś jest go w atmosferze dwa razy więcej, niż w XIX w., a jednym z głównych powodów jest gwałtownie rosnąca produkcja wołowiny. Jej produkcja podwoiła się w ciągu ostatnich 50 lat, rosnąc z 28 mln ton rocznie do 68 mln ton w 2014 r. Do 2050 r. ma przekroczyć 100 mln ton rocznie.
Metan został odkryty w 1776 r. przez naukowca Alessando Voltę, który zaobserwował, jak w postaci bąbli wydobywa się z bagien. Obecność tego gazu w atmosferze stwierdzono w 1948 r., ale dopiero w latach 70. naukowcy NASA odkryli, że metan podgrzewa atmosferę. W opublikowanym w zeszłym miesiącu raporcie Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu odnotowano, że poziomy metanu w atmosferze nie były tak wysokie od co najmniej 800 tys. lat. Naukowcy jasno dali do zrozumienia, że zmniejszenie jego emisji w celu powstrzymania kryzysu klimatycznego to pilny problem.
Co krowy mają wspólnego z metanem w atmosferze?
Krowy to przeżuwacze, które w toku ewolucji przystosowały się do trawienia trawy. To nie jest prosta sztuczka, bo trawa to głównie celuloza, twardy węglowodan wykorzystywany przez rośliny do budowy ścian komórkowych. Większość zwierząt nie jest w stanie jej trawić. Ale krowy wypracowały kilka narzędzi, które pozwalają im wykorzystać w pełni jej skromne wartości odżywcze.
Kiedy krowa żuje i połyka trawę, zaczyna się wieloetapowy proces trawienia. Pierwszym krokiem jest komora przedżołądka zwana żwaczem. Pełni ona rolę kociołka fermentacyjnego, rozkładającego trawę. W żwaczu, który może mieć nawet 180 litrów, żyją mikroorganizmy, które rozbijają celulozę na mniejsze związki, które krowa jest w stanie strawić.
Podczas rozkładu trawy, niektóre z tych drobnoustrojów wytwarzają metan, który krowy następnie wyrzucają w formie beknięć. To główne źródło metanu uwalnianego do atmosfery podczas hodowli. Nie jedyne, bo nieco metanu uwalnia się także w postaci krowich gazów jelitowych. Źródłem metanu są też krowie odchody. To jednak właśnie procesy fermentacyjne zachodzące w żwaczu są zasadniczym problemem do rozwiązania, jeśli mamy ograniczyć emisje pochodzące od bydła.
Krowie emisje metanu mierzy się na kilka sposobów. Pomagają satelitarne pomiary, ale naukowcy badają też, jak wiele metanu emitują poszczególne ssaki. "Możesz nałożyć na krowę maskę przeciwgazową" - wyjaśniał portalowi Earther prof. Chris Field, specjalista od studiów środowiskowych na Uniwersytecie Stanforda. "Jest wiele eksperymentalnych konfiguracji. Czasami nakłada się maskę gazową na krowę, czasami umieszcza się ją w niewielkim pomieszczeniu i mierzy przepływ powietrza".
Fermentacja to naturalny proces, przebiega zresztą podobnie także u dzikich przeżuwaczy takich, jak antylopy. Problemem jest jednak to, jak dużo jest krów. Według badania z 2018 r. krowy i świnie stanowiły 60 proc. łącznej masy wszystkich ssaków na świecie.
Jak rozwiązać problem nadmiernych emisji metanu?
Badacze środowiska sugerują, że najlepszym wyjściem byłoby ograniczenie tego, ile mięsa i innych produktów odzwierzęcych jemy. To byłoby zresztą korzystne także z innego powodu: dziś ponad 80 proc. całej ziemi uprawnej poświęcamy na hodowlę zwierząt. Zarówno na pastwiska, jak i uprawy roślin przeznaczanych na paszę. To dostarcza zaledwie 18 proc. wszystkich spożywanych przez ludzkość kalorii, przyczyniając się jednocześnie do innych niekorzystnych zjawisk, takich jak wycinka wielkich obszarów lasów.
W 2019 r. grupa naukowców wystosowała list, w którym apelowała, by ludzkość co najmniej od 2030 r. zaczęła stopniową redukcję swojej zależności od mięsa. "Mięso przeżuwaczy jest 10 do 100 razy bardziej szkodliwe dla klimatu niż żywność roślinna" - mówił wówczas współautor tego listu,prof. Pete Smith z Uniwersytetu Aberdeen (jest również współautorem raportów IPCC). "Musimy odejść od naszego uzależnienia od zwierząt hodowlanych tak, jak musimy zrezygnować z paliw kopalnych, jeśli mamy mieć szansę na wypełnienie celów Porozumienia paryskiego. Pogłowie bydła musi wkrótce osiągnąć szczyt, a potem zacząć istotnie spadać".
To jednak niejedyny pomysł. "Ludzie zajmujący się paszami od dziesięcioleci mówią o zarządzaniu metanem" - twierdzi Field. "Niektórzy mają w tej kwestii obiecujące wyniki, ale trudno jest je wprowadzić w wystarczającej skali". Jednym z proponowanych rozwiązań jest na przykład dodawanie do paszy wodorostów, które redukują produkcję metanu przez krowy.
Pomóc mogłyby także wydajniejsze pasze. W ten sposób każda krowa dawałaby więcej mięsa i mleka, więc teoretycznie ludzkość mogłaby hodować mniej tych zwierząt. To teoretycznie mogłoby również przyczynić się do ograniczenia emisji pod warunkiem, że faktycznie doprowadziłoby do zmniejszenia pogłowia bydła, a nie było tylko pretekstem do hodowania tej samej liczby grubszych krów.
W ostatecznym rozrachunku krowy faktycznie produkują metan, ale ostatecznie odpowiedzialność ponosimy my. One nie wiedzą nic o zmianach klimatu, mają po prostu ochotę na soczystą trawę. To my sprawiliśmy, że jest ich tak aż tak dużo, że ich beknięcia istotnie wpływają na podgrzewanie planety.