W Poznaniu wędkarze włączyli się do walki. Rak toczy miasto
Wygląda ładnie i okazale, ale robi wielkie spustoszenie w naszym ekosystemie. To intruz - rak luizjański. Zadomowił się na przykład w jednym z jeziorek na poznańskiej Dębinie. Jego odłowy i walka z nim mogą potrwać latami, mówią eksperci. Użytek ekologiczny Dębina to obecnie największe siedlisko raka luizjańskiego w Polsce. W walkę z intruzem włączyli się też wędkarze - o szczegółach tej walki mówi Adrianna Borowicz w programie "Czysta Polska" w Polsat News.
Pochodzi z Ameryki, ale od od lat występuje w Europie jako gatunek inwazyjny. Walka z rakiem luizjańskim jest trudna, bo ten skorupiak jest jak... rak naszej przyrody. - Rak ten ma u nas mnóstwo mikrosiedlisk, kryjówek, dodatkowo inne zbiorniki są w pobliżu więc całkowite wyeliminowanie tego gatunki jest długotrwałym procesem i optymistycznie patrząc może za 3 lata będziemy mogli powiedzieć, że tego raka tam nie ma- mówi dr inż. Mikołaj Kaczmarski, herpetolog z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu w programie "Czysta Polska".
To właśnie Poznań jest największym siedliskiem tego inwazyjnego raka w Polsce. Mieszkają one zwłaszcza na Dębinie, urokliwym i zielonym zakątku miasta. Anna Kubicka z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu: - Rak luizjański jest na liście 100 najgroźniejszych gatunków inwazyjnych w Europie. Spustoszenia w środowisku dokonał już w między innymi w Hiszpanii, Portugalii i Wielkiej Brytanii.
- Konsekwencje dla ekosystemów są ogromne. Płazy mięczaki w pierwszej kolejności są wyniszczane do zera przez ten gatunek, roślinność wodna jest niszczona, brzegi są rozkopywane, obecność tego raka powoduje że cały ekosystem działa zupełnie inaczej - dodaje dr Mikołaj Kaczmarski.
Wędkarze podejrzewali zmiany klimatu. Winny był rak
Co ciekawe, do akcji przeciw groźnemu przybyszowi z Ameryki włączyli się wędkarze z poznańskiej Dębiny. Andrzej Pietras, prezes Stowarzyszenia Miłośników Dębiny mówi: - Byliśmy zaniepokojeni tym, że mało słychać żab na Dębinie. Kiedyś to była ostoja żab, kumaków i ropuch.
Wędkarze podejrzewali, że to skutki zmian klimatu, ale szybko stało się jasne, że winowajcą jest żarłoczny rak luizjański. Jedynym sposobem na pozbycie się intruza są odłowy. Wędkarze pomagali namierzyć potencjalne siedliska, a wcześniej przeszli specjalne szkolenia. - Katedra zoologii [Uniwersytetu Przyrodniczego] instruowała wędkarzy, żeby wiedzieli gdzie podejść i gdzie je wyłapywać. Okazało się, że w tym zbiorniku żyją dwa inwazyjne gatunki raka oprócz luizjańskiego też pręgowaty.
Rak pręgowaty to także przybysz z Ameryki. Został sprowadzony do wód europejskich przez niemieckiego hodowcę Maxa von dem Borne w 1890 roku. Miejsce pierwotnego wsiedlenia znajdowało się na terenie obecnej Polski, w okolicach Barnówka w dorzeczu rzeki Myśli (Pomorze Zachodnie). Wtórnego wsiedlenia dokonano w 1911 roku w dorzeczach Wdy i Brdy.
- Raki pręgowate w każdej wodzie są w stanie funkcjonować nawet w średnio czystych, natomiast raki szlachetne możemy spotkać tylko w naturalnych zbiornikach, dobrze natlenionych - wyjaśnia dr Mikołak Kaczmarski przewagę przybysza ze wschodnich terenów Stanów Zjednoczonych nad naszym rodzimym gatunkiem. - Nikt nie pamięta kiedy w tych wodach widziano ostatni raz rodzimego raka szlachetnego. Teraz są za to inwazyjne raki luizjańskie, które są na tyle silne, że kopią całe systemy podziemnych tuneli. Im szybciej stąd znikną tym lepiej.
To są zwierzęta które są aktywne po zmroku, wieczorem więc wszystkie odłowy odbywały się po ciemku, należy wejść do wody i przemieszczać się wzdłuż tego zbiornika. Rak luizjański od razu rzuca się w oczy, bo jego pancerz jest czerwony. Kolejne odłowy zaczną się wiosną. Będzie też monitoring, czy intruz nie zagnieździł się w innych zbiornikach w okolicy i trzeba będzie zrobić bilans strat w środowisku.