Konie w Tatrach. Wożą dziennie 2000 osób od świtu do zachodu
Konie i Morskie Oko. Zarówno te zwierzęta, jak i miejsce łączy jedno: piękno. Ale oprócz niego spina je jeszcze jedna kwestia. Od kilkudziesięciu lat dorożki konne transportują część turystów z Palenicy Białczańskiej w okolice wybitnego jeziora w polskich Tatrach. Od tego czasu toczy się też walka o to, aby zwierzęta nie musiały pełnić rolę tragarzy.
Brak jakichkolwiek trudności oprócz kilkukilometrowej trasy wiodącej betonem — tak można opisać najłatwiej szlak wiodący z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka. Polacy wybierają to miejsce w Tatrach prawdopodobnie najczęściej właśnie z powodu łatwości tej trasy. Niektórzy rezygnują jednak ze spaceru i wybierają przejażdżkę dorożką. Od wielu lat ta forma podróży budzi kontrowersje ze względu na ciężką pracę zwierząt i liczne wypadki z ich udziałem.
Spis treści:
Konie wożą turystów w Tatrach
W sumie konie kursują na czterech obszarach parku narodowego:
- w Dolinie Chochołowskiej (od Siwej Polany do schroniska),
- w Dolinie Kościeliskiej (od parkingu Kiry do Polany Pisanej),
- w Dolinie Bystrej (od Kuźnic do schroniska na Kalatówkach), ale na razie trwa tu remont drogi,
- w Dolinie Rybiego Potoku (od Palenicy Białczańskiej do Włosienicy, czyli polany położonej niedaleko Morskiego Oka).
Zasady przewozu ustala głównie TPN i są one wyszczególnione w regulaminie dostępnym na stronie parku. Można dowiedzieć się z niego między innymi, że w letnim szczycie sezonu, czyli od czerwca do sierpnia konie mogą ciągnąć wozy z turystami od wschodu słońca do godziny 21 (pierwsze kursy wozów są wykonywane najwcześniej po godzinie 7.00). Jedna para koni nie może wykonać więcej niż 2 pełnych kursów w ciągu dnia, z obowiązkową 2 godzinną przerwą pomiędzy kursami.
W okresach najbardziej wzmożonego zainteresowania turystyką dziennie z usług koni korzystać może ponad 2000 osób, a miesięcznie 25 tys.
Zapisy regulaminu TPN konsultował z ekspertami z zakresu weterynarii i hipologii oraz organizacjami prozwierzęcymi. TPN dodaje, że w przypadku nieprzestrzegania regulaminu przewidziano bardzo wysokie kary dla fiakrów - w tym zawieszenie licencji lub jej utrata. Jednak, jak dodaje Anna Plaszczyk, koordynatorka kampanii ratowania koni z Morskiego Oka z Fundacji Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt - Viva!, do łamania regulaminu może dochodzić bez wiedzy TPN-u oraz bez wyciągania konsekwencji:
“W aktach jednej ze spraw prowadzonych przez prokuraturę znaleźliśmy informację, że zimą 2016 roku na trasie przewrócił się koń. Okazało się, że opiekun nie zrobił przerwy na odpoczynek. I koń nie dał rady. Miał 8 lat, na trasie pracował od 3 miesięcy. Mężczyzna został skazany za znęcanie się nad zwierzętami. Ale ta sprawa pokazuje, że możemy nie wiedzieć o wielu wypadkach" - zaznacza Anna Plaszczyk.
W związku z taką sytuacją w 2020 r. zakopiańscy fiakrzy zostali skazani za znęcanie nad zwierzętami. Był to przełomowy wyrok w sprawie koni z Morskiego Oka. Sąd Okręgowy w Nowym Sączu uznał, że mężczyźni stawiali zysk ponad dobrostan cierpiącego konia.
Spór o konie trwa od lat 90.
“Walka o konie rozpoczęła się tak naprawdę już pod koniec lat 90. O cierpieniu tych zwierząt mówili przewodnicy tatrzańscy i ratownicy TOPR, którzy codziennie widzieli ich gehennę" - mówi Anna Plaszczyk, koordynatorka kampanii ratowania koni z Morskiego Oka z Fundacji Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt - Viva!
W rozmowie z Interią wieloletnia działaczka na rzecz zwierząt przywołuje wypadki, do jakich doszło z udziałem koni z Morskiego Oka.
“Pierwszy, który poruszył opinią publiczną był Jordek. Przewrócił się na górze, na Polanie Włosienica, gdzie konie kończą pracę. Tę dramatyczną scenę nagrał jeden z turystów, a dzięki internetowi zobaczyła ją cała Polska. I wtedy zaczęła się walka o te zwierzęta" - wspomina Anna Plaszczyk.
Kolejny wypadek to 2012 rok i koń Cygon. Przewrócił się w tym samym miejscu, ale nie umarł na trasie. Trafił do rzeźni" - mówi Anna Plaszczyk. “Później w 2014 roku dwa wypadki. Najpierw Jawor. Upadł podczas drogi w dół. Wykupiła go Przystań Ocalenie, ale po pół roku koń zmarł. Później, w szczycie sezonu na trasie umarł Jukon.
“Latem 2016 roku na Włosienicy przewrócił się kolejny koń, Dysk. Kilka dni wcześniej kulał. W święta Bożego narodzenia 2017 na trasie przewrócił się kolejny koń, ciągnący sanie. W kwietniu 2018 roku konie spłoszyły się na dolnym postoju. Wbiegły w budkę z biletami. Z wozu spadło kilka osób. Dwie trafiły do szpitala. W czerwcu 2020 roku konie spłoszyły się na Włosienicy i ruszyły galopem w dół trasy. Wypadły z drogi na ostrym zakręcie. Jeden wpadł za barierki okalające drogę i poprzecinał ścięgna. Udało nam się dowiedzieć, że ma jechać do rzeźni, oddalonej o ponad 100 km, bo nie da się go uratować" - dodaje działaczka i podkreśla, że dzięki reakcji fundacji konia dobito szybciej, aby nie cierpiał w drodze do rzeźni.
Działacze Fundacji Viva! twierdzą, że konie przewożące regularnie turystów są przeciążone. Czy rzeczywiście tak jest? Odpowiedzi na te pytania mają dać badania koni.
Badania koni
Aby sprawdzić stan zdrowia zwierząt, przewożących turystów, co roku wykonywane są badania koni. Nad procesem czuwa m.in. TPN oraz fundacja Viva!
TPN przekazał Interii, że coroczne badania są przeprowadzane przez komisję złożoną z lekarzy weterynarii wskazanych i opłacanych przez przedstawicieli: organizacji prozwierzęcej, właścicieli koni oraz Tatrzański Park Narodowy. Zbigniew Kowalski zaznacza, że na prośbę Fundacji Viva! w skład komisji wszedł również lekarz weterynarii specjalizujący się w ortopedii, obecnie więc komisja liczy 4 osoby. TPN podkreśla, że badania są prowadzone bezstronnie i rzetelnie.
Badania są więc prowadzone z zachowaniem należytych standardów, a różnorodny skład komisji gwarantuje bezstronność i rzetelność. Decyzje dotyczące dopuszczenia poszczególnych koni do pracy są podejmowane przez całą komisję, niezależnie od tego przez kogo są opłacani jej członkowie.
Według Vivy! lekarz weterynarii, reprezentująca Vivę każdego roku stwierdza przeciążenie koni. Anna Plaszczyk zaznacza, że organizacja analizuje wpływ liczby osób na wozie i prędkości przejazdu na wyniki badań. Działaczka podejrzewa, że wyniki badań "są dobre" właśnie z tego powodu.
"Podczas tych badań fiakrzy uspokajają tempo jazdy. Normalnie kurs trwa 45 minut, a w czasie badań nawet 1 godzinę i 30 minut. Po co to robią? Im wolniej konie idą tym mniej się męczą i badania wychodzą "lepiej" - zaznacza Anna Plaszczyk i podkreśla, że znaczna część zwierzat wykazuje fizjologiczne objawy przeciążenia pracą. Potwierdzają to zeszłoroczne badania.
W przypadku koni pracujących na trasie do Morskiego Oka u wielu zwierząt nawet po 60 minutach od zakończenia wysiłku parametry nie wracają do normy, co świadczy o silnym przeciążeniu pracą. Po 20 minutowej przerwie parametry u 69 proc. koni pozostają na bardzo wysokim poziomie, co świadczy o pracy w przeciążeniu, a jednocześnie wskazuje, że taka przerwa jest zbyt krótka, by zwierzęta mogły odpocząć przed kolejną pracą.
Czy konie muszą wozić turystów?
W dyskusji o koniach z Morskiego Oka powraca pytanie o rezygnację z tej formy transportu w górach oraz o to, czy zwierzęta nie mogłyby zostać zastąpione innymi formami przewozu. Z dorożek w dużej mierze korzystają bowiem osoby sprawne fizycznie. Na trasie Palenica Białczańska-Włosienica testowano już pojazdy elektryczne oraz hybrydy. TPN twierdzi, że elektryczne pojazdy nie nadają się do przewozu osób na polanę Włosienica.
Mimo że dotychczasowe badania nie wykazały przeciążeń koni, a opinie specjalistów przeczą tezom o przemęczeniu koni, wyszliśmy naprzeciw osobom, które uważają, że praca dla koni na tej trasie jest zbyt ciężka i rozpoczęliśmy prace nad wspomaganiem elektrycznym wozów. Od jesieni roku 2020 przeprowadzamy testy prototypu pojazdu zaprzęgowego ze wspomaganiem elektrycznym "equihybrid"; łącznie wykonaliśmy nim 26 przejazdów testowych w obie strony.
"Specyfika trasy, na której są prowadzone usługi, powoduje, że elektryczne dorożki używane w innych miejscach nie nadają się do zastosowania na trasie Palenica Białczańska-Włosienica (długość trasy, różnica wysokości, zapotrzebowanie na energię z akumulatorów)" - zaznacza Zbigniew Kowalski z Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Anna Plaszczyk wymienia jednak zalety elektromobilności na tej trasie.
"Nie jest prawdą, że alternatywny transport się nie sprawdził. Pojazdy elektryczne firmy Melex radziły sobie doskonale, 3 razy wyjeżdżały na 1 baterii i miały zapas na 4 przejazd. Ponadto - jechały szybciej, były cichsze od koni, nie odkuwały asfaltu. Bo konie w ciągu 5 lat odkuwają 72 tony asfaltu, który w postaci toksycznego i rakotwórczego pyłu bitumicznego trafia do atmosfery parku" - mówi Anna Plaszczyk i dodaje, że hybryda, czyli wóz konny z silnikiem elektrycznym, się nie sprawdziła.
"TPN wydał na nią kilkaset tysięcy publicznych pieniędzy i klapa. Prototyp spłonął podczas ładowania w garażu [...]. Skoro ich [Tatrzańskiego Parku Narodowego, przyp. red.] zdaniem konie nie są przeciążone to po co wydawać kilkaset tysięcy złotych na ich odciążenie? - pyta działaczka.