Wypowiedzieli wojnę wróblom. Miliony ludzi straciły życie
Zaledwie 16-letni Yang Seh-mun stał się bohaterem narodowym Chin i przodownikiem znanym w całym kraju. Nie ustawił jednak muru z tysięcy cegieł, nie wylał ton stalowej surówki, nie zebrał pszenicy ani ryżu. Ten dumny z siebie chłopak nocami zakradał się do gniazd wróbli i dusił ptaki własnoręcznie. Łącznie zamordował ich 20 tysięcy. Nikt w Chinach nie dokonał tak wiele, więc partia była dumna. Do czasu aż zrozumiała, że bez wróbli nie przetrwają ani ona, ani Chiny.
Łatwo mieć pretensje do tego chłopaka, że uległ partyjnej propagandzie i uwierzył, że tępiąc wróble, ratuje świat i kraj, zapewnia mu dobrobyt. Bez książek, bez dostępu do fachowej wiedzy, bez odpowiednich mediów Yang Seh-mun był o tym wręcz przekonany.
Chiny wydały wyrok na wróble
Co więcej, łatwo mieć pretensje do całej chińskiej machiny partyjnej, że w 1957 roku opracowała i rok później rozpętała piekło, jakim okazało się Chú Sì Hài. Kampania walki z czterema plagami. Nie był to jednak wcale chiński wymysł. Takie kampanie organizowano od czasów starożytnych, a z wróblami walczono na dużą skalę już w średniowieczu.
W Prusach walkę z wróblami wprowadzili Hohenzollernowie. W 1721 roku Fryderyk Wilhelm I ogłosił edykt walki z kłusownictwem. Co ciekawe, nie tylko ludzkim. Za kłusowników uznawano też... zwierzęta, np. wróble. Jego edykt nakazywał eliminowanie wróbli i wron jako kłusujących i to nie jest żart. Więcej, jego syn i następca Fryderyk II Wielki wydał 22 kwietnia 1744 roku kuriozalne prawo nakładające na mieszkańców wróbli podatek. I to też nie jest żart.
Każdy mieszkaniec zobowiązany był dostarczyć sześć zabitych wróbli w ciągu roku, ale niektórzy musieli zabić ich więcej. Np. właściciel gruntu musiał dostarczyć 12 główek wróbli rocznie, a właściciel winnicy - nawet 15. Wojna z wróblami trwała do 1753 roku, nie wiemy, ile ptaków zabito i jakie przyniosło to konsekwencje. Bo że jakieś przyniosło, to jasne. Pokazuje to przykład Chin.
Chińczycy brali przykład z Japonii
Chińska polityka walki z czterema plagami nie była pod żadnym względem oryginalna. Czerpała z setek lat tradycji masowej eksterminacji wróbli, których wielkie chmary nadlatujące na pola albo opadające na spichlerze ze zbożem zapewne od wieków wprawiały ludzi w panikę. Obawiano się, że tak masowe pojawianie się ptaków zrujnuje dorobek rolników.
Bezpośrednim wzorem dla Chińczyków byli jednak ich najwięksi wrogowie w czasie wojny - Japończycy. W czasie okupacji wielu terenów Azji, także Chin i Mandżurii wprowadzali oni akcje masowego tępienia zwierząt uznawanych za szkodliwe, od much po szczury i ptaki. Chiny Ludowe, po zwycięstwie nad Japonią i następnie w wojnie domowej z Czang kaj-szekiem uznały, że to dobry pomysł. Że wytępienie szkodliwych zwierząt pozwoli im na skok gospodarczy i cywilizacyjny, pozwoli zwiększyć marne dotąd w tradycyjnej i zacofanej chińskiej gospodarce rolnej plony. Pozwoli na wielki skok planowany przez Pekin, który miał przenieść Chiny do innej epoki.
Za cztery plagi uznano komary, muchy, szczury i właśnie wróble.
Założenia eksterminacji przygotowywane były od lat pięćdziesiątych i opracowane ostatecznie w 1957 roku. Rok później, 12 lutego 1958 roku przywódca chińskiej partii komunistycznej Mao Zedong ogłosił je publicznie i wezwał naród do walki z plagami. Wezwaniu towarzyszyła wielka ofensywa propagandowa. Wśród haseł ówczesnych chińskich gazet czytamy: "Nikt nie może się cofnąć o krok, dopóki nie wygramy walki" czy też "Każdy z towarzyszy musi przyłączyć się do walki. Musimy wytrwać w zawziętości rewolucjonistów".
12 lutego 1958 r. Chiny zaczęły wojnę m.in. z wróblami
Te armaty zostały wytoczone przeciw wróblom. Zwłaszcza przeciw nim, bo walka z muchami, komarami czy szczurami była enigmatyczna. Wróble dało się tępić spektakularnie, więc cała para poszła z wojnę z ptakami. 18 marca 1958 r. Mao Zedong w płomiennym przemówieniu podczas VIII Zjazdu Komunistycznej Partii Chin nawoływał do bezlitosnej walki z wróblami, które dziobią za dużo zboża. Aż do ich całkowitego zniszczenia.
Chiny mobilizowały się niczym podczas wojny z Japończykami czy armią Czang kaj-szeka. Te same chwyty, te same hasła, ta sama jedność wszystkich, bo każdy obywatel musiał w walce ze zwierzętami wykonać wysiłek. I to nie byle jaki. Założenia walki z czterema plagami mówiły bowiem o tym, że przeciw wróblom nie da się zastosować ani broni palnej, ani trucizny. Brakowało wszak zarówno amunicji, jak i odpowiednich środków chemicznych. Pozostała walka... wręcz.
Dosłownie wręcz, bowiem Chińczycy ruszali do zabijania ptaków uzbrojeni w pałki, sieci, kije, łopaty, widły, noże, sierpy, w co tylko wpadło w ręce. Nie tylko jednak, bo ważną bronią okazały się drzewce z barwnymi szmatkami, a także kołatki, bębny, patelnie, garnki, trąbki i wszystko, co robiło wielki hałas.
Założenie było takie, że, w odróżnieniu od innych ptaków, wróble nigdy nie odlatują na duże odległości. Należało więc je płoszyć, zmuszać do bezustannego podrywania się do lotu i odlatywania na pewną niedużą odległość. I tak w kółko, aż wyczerpane ptaki padały ze zmęczenia. Wtedy nagonka dobijała je czym się dało, nawet własnymi rękoma. Następnie masy zabitych zwierząt zgarniano szuflami, nadziewano na drzewce i pokazywano w publicznych objazdach.
Wielkim hitem walki z wróblami okazały się też proce. Partia zachęcała do ich produkcji i stosowania jako najlepszą broń. Dzieci chętnie z tej rady korzystały.
Ornitologowie dostarczyli partii argumentów
Za tę okrutną eksterminację odpowiadali w sporej mierze chińscy... ornitologowie. Jesienią 1956 roku członkowie drugiej konferencji Chińskiego Towarzystwa Zoologicznego, która odbyła się w mieście Qingdao, sformułowali bowiem tezy, w których oskarżyli ptaki o niedobory pożywienia w Chinach.
Naukowcy obliczyli, że w Chinach żyje 2,5 miliarda wróbli, a każdy z nich zjada rocznie 2,5 kg ziaren zboża. W rezultacie rolnicy tracą zbiory, które wystarczyłyby do wyżywienia 35 milionów ludzi. I te wnioski stały się podstawą podjęcia decyzji o rozwiązaniu kwestii wróbli.
To także ornitologowie dostarczyli ludziom informacji na temat tego, jak ptaki zabijać. Od nich pochodziła wiedza o ich zwyczajach, o skuteczności nagonki i płoszenia wróbli, prowadzącego do ich wyczerpania i łatwej śmierci.
Wróble wyglądały na wszędobylskie i odporne, ale wcale takie nie były. To ptaki wrażliwe np. na hałas. Zaświadczali o tym chociażby pracownicy placówek dyplomatycznych w Pekinie, w tym polskiej ambasady w Chinach. To oni donosili, że zaszczute i wyczerpane zwierzęta tysiącami obsiadały budynek ambasady i wszystkie rosnące tu drzewa, szukając azylu. Hordy Chińczyków nie miały tu wstępu, by ptaki dobić.
Chińska nauka ma na sumieniu miliony ofiar
Zresztą - lećmy po nazwiskach. Liderem chińskich zoologów, którzy opracowali po 1956 roku zasady walki z wróblami, był Zhou Jian, który zyskał wielkie poparcie w świecie naukowym, uznającym konieczność eliminacji wroga zbiorów jako warunek pomyślności Wielkiego Skoku. Byli jednak także sprawiedliwi.
Cheng Tso-hsin był tym ornitologiem, który przeciwstawiał się partii i koncepcji walki z ptakami. Wybitny chiński zoolog, który w latach trzydziestych pracował w USA, zdecydował się po wojnie wrócić do ojczyzny. Z całą swoją wiedzą, obejmującą 3000 lat chińskiej literatury opisującej awifaunę kraju i przeświadczeniem, że czas zmienić sytuację, w której chińskie zwierzęta poznają i opisują obcokrajowcy.
Dlatego w 1951 roku założył pekińskie Muzeum Historii Naturalnej. To był cel jego powrotu - przejęcie rodzimej fauny we własne ręce i do 1957 roku podjął kilka ważnych wypraw do południowych i środkowych Chin, by badać tutejsze ptaki (z udziałem ornitologów z ZSRR i NRD). Napotkał apokalipsę.
Cheng Tso-hsin został zdegradowany, odebrano mu tytuły, pracę naukową, zmuszono do sprzątania toalet i noszenia plakietki z napisem "jestem reakcjonistą".
Za opór przeciw tępieniu wróbli zapłacił wysoką cenę. Uznano go za reakcyjnego kontrrewolucjonistę, w myśl zasady "im więcej książek przeczytałeś, tym więcej masz wątpliwości". Cheng Tso-hsin został zdegradowany, odebrano mu tytuły, pracę naukową, zmuszono do sprzątania toalet i noszenia plakietki z napisem "jestem reakcjonistą".
Tak było do chwili, gdy partia zorientowała się, że Cheng Tso-hsin miał rację, a konsekwencję wymordowania znacznej liczby wróbli w kraju są opłakane. Wtedy go zrehabilitowano, oddano profesurę w Pekinie, a w 1978 roku wydana została nawet jego przełomowa książka o chińskiej awifaunie.
"Znaczna liczba" to określenie bezpiecznie, bo nie wiemy i nigdy się nie dowiemy, ile wróbli padło ofiarą eksterminacji. Zwłaszcza, że przy okazji zabijano i inne ptaki. W Chinach żyją nie dwa - jak u nas - ale pięć gatunków wróbli z rodzaju Passer, tj. obok wróbla domowego i mazurka są to także wróbel skalny, wróbel cynamonowy, wróbel mongolski i wróbel śródziemnomorski, z zasięgiem aż tutaj. Do tego mnóstwo ich krewniaków. Skoro liczbę chińskich wróbli w 1956 roku oszacowano na 2.5 miliarda, a co najmniej 600 milionów zginęło, to były to straty znaczne (zapewne niedoszacowane).
Efekt był piorunujący, bo brak dostatecznej liczby tych ptaków zachwiał przyrodą Chin. Wróble odpowiadały za ograniczenie liczby wielu owadów, w tym także tych, które powodowały konsekwencje dla rolnictwa na dużą skalę. Sam atak szarańczy rozpanoszonej po ograniczeniu liczby ptaków zniszczył 15 proc. chińskich upraw roślin, a w niektórych częściach kraju - nawet 60 procent. Dochodziły do tego niezjedzone przez ptaki bezkręgowce, które żywiły się wieloma zapylaczami. To dodatkowo uderzyło w plony. Walka z wróblami i zniszczenie ich poruszyło klocek domina, który wywołał reakcję łańcuchową o sile atomu.
Głód i miliony ofiar
Do dzisiaj chińscy i międzynarodowi historycy i zoologowie badają konsekwencje Wielkiego Skoku i wpływu na katastrofę braku ptaków. Wiadomo, że wszystko razem wywołało w Chinach straszliwą klęskę jaką jest głód. Ekstremalny głód prowadzący do cierpienia i aktów kanibalizmu. Klęska ta wg różnych źródeł pochłonęła od 15 do nawet 75 mln ludzkich istnień. To więcej niż japońska okupacja Chin.
W 1960 roku Mao Zedong wydał polecenie o usunięciu wróbli z listy plag. W swym przemówieniu o higienie poinformował chiński naród, że ich miejsce zajmą pluskwy.
"Mówicie - rabusie i złodzieje,lecz tak szybko nadejdzie trwoga,gdy plonów strzec przestaną skrzydlaci przyjaciele,co z kukurydzy wypędzają wrogapodstępnego. Od stu klęsk, których każdy się boi.Zmiażdżą chrząszcze w ich twardej zbroi,szarańczę co pochłania wszech światślimaki łakome. Tak czyni tylko brat"
Henry Wadsworth Longfellow, "Ptaki Killingworth". Tłumaczenie własne.