Pożary śmieci trawią Polskę od lat. Przyczyna to przede wszystkim pieniądze
Jeszcze do niedawna niemal w każdy weekend w naszym kraju wybuchał kolejny pożar odpadów. W ciągu zaledwie pięciu ostatnich lat doszło do ponad 750 takich zdarzeń. Choć proceder ten po zaostrzeniu kar nieco przygasł, to co jakiś czas śmieci, szczególnie te nielegalne, nadal płoną. Płoną, duszą i trują, bo pożar odpadów to ogromne zagrożenie dla naszego zdrowia i otaczającego nas środowiska. Kto odpowiada za płonące śmieci i skąd się wzięło to zjawisko? Wyjaśniamy.
Spis treści:
Historia związana z pożarami odpadów sięga zdecydowanie dłużej niż ostatnie głośne wydarzenia w Zielonej Górze. Pierwsza głośna fala miała miejsce znacznie wcześniej. Zanim zapłonęły chemikalia w Lubuskiem, w Polsce na przestrzeni lat wybuchły setki, jeśli nie tysiące, pożarów odpadów.
Pożary odpadów w Polsce przybrały na sile w 2016 r.
Proceder palenia śmieci na dużą skalę po raz pierwszy nasilił się od ok. 2016 r. Co ciekawe, w przeciwieństwie do wydarzeń z Zielonej Góry, w tamtym okresie nie płonęły odpady niebezpieczne, a zwykłe odpady komunalne - takie, które wszyscy wyrzucamy do pojemników. Był czas, że pożary w różnych miejscach w Polsce wybuchały dosłownie dzień po dniu. Tak było np. w maju 2018 r. Niektóre składowiska potrafiły płonąć po kilka razy.
Rok 2018 był zresztą apogeum jeśli chodzi o liczbę pożarów miejsc gromadzenia odpadów w Polsce. W ciągu zaledwie 12 miesięcy doszło aż do 243 takich zdarzeń. Tragiczne były też lata 2019 (177 pożarów) i 2017 (132) pożary. W sumie, jak podaje NIK, w latach 2017-2022 w całej Polsce odpady paliły się 754 razy.
Kolejnym charakterystycznym elementem fali pożarów odpadów sprzed pięciu lat był fakt, że znaczna część z nich wybuchała w weekendy. Ogień dziwnym trafem bardzo często pojawiał się np. w piątek wieczorem lub sobotę rano. Na dodatek śmieci płonęły w legalnie działających zakładach, np. w sortowniach. W tym czasie w przedsiębiorstwach zazwyczaj nie ma pracowników, więc ryzyko wypadku było minimalne. Ale pożary i tak wybuchały.
Dlaczego paliły się polskie śmieci? Zapalnikiem były wymagające przepisy
Jak to możliwe, że śmieci płonęły w legalnych zakładach i dlaczego akurat w weekendy? W branży odpadowej szybko pojawiła się odpowiedź na to pytanie. Był to okres wejścia w życie nowych przepisów, które zakazywały długiego przetrzymywania odpadów o wysokiej kaloryczności, czyli takich, które powinny trafić do spalarni. Chodzi przede wszystkim o pocięte plastiki i inne tworzywa.
Tymczasem w 2018 r. spalarni w Polsce mieliśmy niewiele (teraz też nie jest lepiej), a góry odpadów zalegających w zakładach rosły. Stąd właśnie pojawiła się teoria, że przedsiębiorcy, aby nie płacić kar, podpalali odpady kaloryczne, których zgodnie z prawem nie mogli już składować. Plastiki szły z dymem, a problem znikał. Niestety nie dla okolicznych mieszkańców, którzy musieli wdychać drapiące, zanieczyszczone powietrze.
Inne problemy wskazywane przez specjalistów, które przyczyniły się do "pozbywania się" odpadów w postaci pożarów to m.in. obowiązujący od 2018 r. zakaz eksportu tworzyw sztucznych do Chin i coraz więcej wytwarzanych śmieci. W ogromnym skrócie - nie było ich gdzie upchnąć, więc płonęły.
W tym miejscu warto podkreślić, że na pewno nie wszystkie pożary są efektem podpaleń. Te zresztą w przypadku śmieci bardzo trudno jest rozpoznać, a tym bardziej wskazać sprawcę. W przypadku odpadów może dojść do samozapłonu, ponieważ wydzielają one łatwopalne gazy, takie jak siarkowodór i metan. Do pożaru wystarczy jedna iskra. Gaszenie jest trudne i czasochłonne, bo sprasowane surowce palą się niczym torf.
Jest lepiej, ale pożary odpadów mogą być groźniejsze
Na szczęście politycy w porę dostrzegli problem palących się śmieci. Sporą rewolucją było wprowadzenie od 2020 r. obowiązkowego monitoringu miejsc gromadzenia odpadów. Wprowadzono także elektroniczną ewidencję (Bazę danych o odpadach, tzw. BDO), która, mimo licznych niedociągnięć, pozwoliła zapanować nad chaosem i papierologią w gospodarce odpadami.
Zobacz również:
W całym 2021 r. liczba pożarów odpadów spadła do "zaledwie" 62 w całym kraju. W pierwszym półroczu 2022 r. wybuchło ich już tylko 29. To dane, które pozwalają sądzić, że problem płonących śmieci się wygasza. Nie oznacza to jednak, że odpady nie stanowią już zagrożenia.
Mimo że udało się posprzątać jeden śmieciowy problem, to na horyzoncie pojawił się następny. Chodzi o nielegalny import i magazynowanie odpadów, często niebezpiecznych, np. chemikaliów. Efekt jest taki, że co roku w Polsce trzeba usuwać ok. 10 tys. dzikich wysypisk. Mimo tego na koniec 2021 r. było ich w Polsce ponad 2 tys.
Już nie palą się zwykłe śmieci, a trujące chemikalia
Zasada działania mafii śmieciowej z reguły jest podobna - przestępcy biorą pieniądze, obiecując załatwienie problemu po znacznie niższych kosztach niż legalna utylizacja. Zabierają odpady i zwożą je na działkę lub do magazynów zazwyczaj dzierżawionych "na słupa". Zrzucają tam śmieci i... znikają. Ich utylizacją w konsekwencji musi się zająć właściciel nieruchomości, ale najczęściej i tak spada to na samorząd.
Dochodzenia, sprawy sądowe i przepychanki o to, kto powinien zapłacić za likwidację takich bomb ekologicznych potrafią ciągnąć się latami. Czas nie gra jednak na korzyść odpadów, wręcz przeciwnie. Im dłużej zalegają, tym bardziej rośnie ryzyko wycieku, samozapłonu czy np. rozszczelnienia pojemników.
Spalane odpady stanowią szczególne zagrożenie ze względu na wytwarzający się toksyczny dym. Stwarza on zagrożenie epidemiologiczne, może być źródłem zanieczyszczeń wód gruntowych i powierzchniowych, jak również może powodować skażenie gleby. Na niebie unosi się wówczas charakterystyczna żółta, świetlista łuna.
W czasie niekontrolowanego spalania odpadów, w tym niebezpiecznych, do powietrza uwalniają się substancje takie jak:
- dioksyny;
- furany;
- bifenyle;
- kadm;
- ołów;
- arsen;
- rtęć;
- i wiele innych związków, w tym substancje rakotwórcze.
Czy uda się rozbroić bomby ekologiczne w Polsce? Potrzebne są pieniądze
Rząd w ramach walki z odpadami zaostrzył m.in. kary za ich nielegalne składowanie do 10 mln zł i 10 lat więzienia. Wprowadzono też system do śledzenia transportów śmieci. W parlamencie przegłosowano niedawno specustawę o usuwaniu bomb ekologicznych.
Najnowsza ustawa wymienia kilka najbardziej znanych miejsc magazynowania groźnych chemikaliów, takich jak "Zachem" w Bydgoszczy, "Organika-Azot" w Jaworznie, "Tarnowskie Góry" w Tarnowskich Górach, czy Zakłady Przemysłu Barwników "Boruta". To jednak tak naprawdę wierzchołek góry lodowej.
Sam wiceminister Ozdoba przyznał w 2021 r., że podobnych bomb ekologicznych w Polsce jest ok. 400. Specustawa ma pomóc rozwiązać najpowszechniejszy problem w ich usuwaniu, czyli brak pieniędzy. Samorządowcy skarżą się, że choćby chcieli usunąć odpady, to po prostu ich na to nie stać.
Jest tylko jeden haczyk. Nowe przepisy co prawda mówią, że pieniądze na utylizację będą, ale ich los nie jest do końca pewny. W ustawie wskazano, że miasta i gminy mogą się m.in. ubiegać o zwrot kosztów za usunięcie bomb ekologicznych od właścicieli nieruchomości, którzy je tam gromadzili. Jest też szansa na znalezienie pieniędzy na utylizację w Krajowym Planie Odbudowy (KPO) i dofinansowaniach (zarówno unijnych, jak i krajowych).
Pytanie tylko, czy wymienione narzędzia okażą się wystarczająco skuteczne w walce ze śmieciową mafią.