Cmentarzysko lumpeksów. Tutaj kończą ubrania z drugiej ręki
Magdalena Mateja-Furmanik
Ghana to jedno z największych cmentarzysk second-handów na świecie. W 2019 r. eksportowano do tego kraju rocznie 110 mln kg, czyli 3,318 mln kg używanych ubrań dziennie. Tylko 60 proc. nadaje się do dalszej odsprzedaży - reszta ląduje na wysypisku, jest palona lub wyrzucana do morza, co prowadzi do potężnego zanieczyszczenia. Lokalni aktywiści starają się przeciwdziałać katastrofie ekologicznej poprzez próbę wdrożenia gospodarki cyrkularnej.
Ubrania, które przypływają do Ghany w wielkich kontenerowcach nazywane są obroni wawu co oznacza "ubrania martwego białego człowieka". Ta metafora mówi sama za siebie - z perspektywy Ghańczyków, ludzie z bogatych krajów ściągają ubrania nawet z nieboszczyków i wysyłają do Afryki, żeby jeszcze na nich spróbować zarobić.
Ubrania pakowane są w 40-kilogramowe bele. Kupiec nie może zajrzeć do środka. Hurtownicy często przykrywają dodatkowo bele workiem, by przypadkiem nie zdradzić, co znajduje się w środku. Istota interesu polega na tym, że Ghańczycy mają nie wiedzieć, na co się decydują. Dodatkowy koszt kupowania kota w worku to dziesiątki kilogramów tekstyliów, które nie nadają się nawet na szmaty. Jednak to zachodnich sprzedawców już nie interesuje. Sprzedawcy z Ghany szacują, że blisko 40 proc. każdej beli nie nadaje się do dalszej odsprzedaży.
Skąd biorą się ubrania w Ghanie?
Ubrania przeznaczone na eksport to niesprzedany towar z second-handów, sklepów charytatywnych i niektórych kontenerów na ubrania. Normalnie właściciel musiałby zapłacić za utylizację niechcianych tekstyliów - po co jednak ma to robić, skoro może je sprzedać i zarobić, zamiast stracić?
W Afryce zalew rynku używanymi ubraniami stał się tak problematyczny i szkodliwy dla przyrody, że niektóre kraje zaczęły dążyć do ukrócenia tego procederu. W tym celu Rwanda ustanowiła aż 349,5 proc. cło na używaną odzież. Cło na nowe ubrania wynosi tylko 15,3 proc.
Jednak w Ghanie handel używanymi ubraniami wciąż kwitnie, lub raczej - gnije.
Dom na wysypisku ubrań
Stolicę Ghany, Akrę, przecina laguna Korle. Starsi mieszkańcy pamiętają jak bawili się w niej w dzieciństwie. Teraz boją się zanurzyć w niej palec - woda jest czarna i cuchnie ekskrementami. Zdaniem badaczy Kwasi Owusu i Markku Kuitunen laguna stała się jednym z najbardziej zanieczyszczonych zbiorników na świecie. Masowo odprowadza się do niej nieoczyszczone ścieki przemysłowe, wyrzuca śmieci i niesprzedane ubrania.
Bardzo blisko znajduje się slums Old Fadama, który jednocześnie jest największym, nielegalnym wysypiskiem śmieci w Akrze. Na jego terenie mieszka blisko 80 tys. osób. Większość z nich to imigranci, którzy musieli uciekać, ponieważ kryzys klimatyczny sprawił, że ich rodzima ziemia nie nadawała się do życia. W Old Fadamie budują prowizoryczny barak na kilkumetrowej warstwie śmieci. W ciągu dnia przeczesują wysypisko w nadziei, że znajdą towar do sprzedaży.
Fundacja Or - "Za dużo ubrań - za mało sprawiedliwości"
Fundacja Or powstała w Ghanie, by przeciwdziałać "śmieciowemu kolonializmowi".
Za dużo ubrań. Za mało sprawiedliwości. Zbyt często konsument. Tak rzadko człowiek. Czas na rozliczenie, naprawę i zadośćuczynienie!
Ich działalność jest wielowymiarowa - z jednej strony podejmują się działań doraźnych jak upcykling najgorszych rodzajów odpadów. W pierwszym kroku to sami sprzedawcy podejmują się próby naprawy trefnych rzeczy, by odzyskać pieniądze zainwestowane w 40-kilogramową belę ubrań. Ich próby uczynienia ze śmieci czegoś, co da się sprzedać, zostały udokumentowane przez Fundację Or na poniższym filmie.
Działanie fundacji rozpoczyna się tam, gdzie sprzedawcom nie opłaca się dokonywać przeróbek. Or odkupuje od nich najgorsze rodzaje ubrań i dokonuje bardzo zaawansowanych przeróbek. Dzięki ich działaniu miesięcznie udaje im się ocalić setki kilogramów ubrań przed trafieniem na wysypisko.
Jednocześnie ich wielkim projektem jest lobbowanie na rzecz implementacji zasad gospodarki cyrkularnej, która musi zastąpić liniową. Tylko w taki sposób można walczyć ze "śmieciowym kolonializmem".
Oznacza to, że państwa rozwinięte w pierwszym kroku powinny próbować wprowadzić rzeczy do drugiego obiegu lub poddać recyklingowi u siebie, zanim zdecydują o wysłaniu rzeczy za granicę. Przede wszystkim jednak, w dobie galopującej nadkonsumpcji, liczba odzieży musi się zmniejszyć.
Oznacza to, że najekologiczniejsze ubranie jest tym, które już mamy w szafie, a nad każdą "świadomą" "ekologiczną" "zrównoważoną" acz nową rzeczą góruje ta z drugiej ręki.