Środek miał pomóc rolnikom. Straciliśmy niewyobrażalną liczbę ptaków
Kiedy w 1948 r. Paul Müller w blasku fleszy odbierał Nagrodę Nobla z dziedziny medycyny za "odkrycie wysokiej skuteczności DDT w zwalczaniu niektórych stawonogów", powoli zaczynała się już katastrofa. Środek, który miał uwolnić ludzkość od chorób i rolnictwo od owadów, wyeliminował tysiące ptaków szponiastych. Polska straciła niemal wszystkie. Sceny były dramatyczne. Sokoły czy orły siadały na jajach, by je wysiedzieć, ale skorupki pękały. Z powodu nagrodzonego DDT.
Przez długi czas trudno było ustalić, co się dzieje. Zaraz po II wojnie światowej w błyskawicznym tempie znikały polskie ptaki szponiaste (wtedy jeszcze zwane drapieżnymi). Sokoły wędrowne, pustułki, krogulce, bieliki, rybołowy, orły wymierały masowo.
W latach sześćdziesiątych wiele z tych ptaków przestało istnieć na terenie Polski. Sytuacja była wręcz apokaliptyczna i dopiero amerykańska biolog Rachel Carson w wydanej w 1962 r. książce "Cicha wiosna" postawiła szokującą tezę, która wyjaśniała katastrofę. Chodziło o skorupki jaj ptaków.
Zdaniem Rachel Carson, która niebawem miała doprowadzić do największej zmiany w zastosowaniu środków chemicznych w rolnictwie, zagłada ptaków była widoczna na całym świecie, a dyktowało ją zastosowanie środka o skrócie DDT. Skrót zastępował trudną do wymówienia nazwę dichlorodifenylotrichloroetan. W Polsce nazywano go również azotoksem, a środek o wzorze chemicznym C14H9Cl5 powstał w 1874 r. w laboratorium chemika Othmara Zeidlera w Austrii. Aż do wybuchu II wojny światowej DDT nie miał jednak żadnego przeznaczenia.
Wtedy wszystko się zmieniło.
Wraz z wojną pojawił się tyfus
Żołnierze trafili na front podobnie jak 20 lat wcześniej. Może nie tkwili razem w okopach miesiącami jak podczas I wojny światowej, ale i tak w warunkach polowych choroby zakaźne zbierały poważne żniwo. Podczas poprzedniego światowego konfliktu szczególnie groźna była czerwonka. Tym razem spustoszenie siał tyfus, czyli dur brzuszny. Choroba przenoszona przez bakterie Salmonella enterica, zwane pałeczkami duru brzusznego, dotknęła niemal wszystkich walczących, ale Niemcy bali się jej panicznie.
Tyfus szerzył się wszędzie, zwłaszcza na froncie wschodnim, więc Trzecia Rzesza wyznaczyła nawet specjalną grupę do poszukiwania środków do jej zwalczania. W tym celu Niemcy zmusili do pracy nad bakteriami znakomitego lwowskiego biologa Rudolfa Weigla czy żydowskiego immunologa Ludwika Flecka, wyciągniętego z obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, gdzie - nawiasem mówiąc - tyfus był plagą.
Rudolf Weigl był prekursorem w badaniu tej choroby. To on odnalazł bakterie w organizmach wszy i powiązał te bezkręgowce z tyfusem. Odznaczony papieskim Orderem Świętego Grzegorza za tworzenie pra-szczepionek na dur i stosowanie ich w Chinach, wrócił do Polski z Abisynii, gdzie przebywał aż do maja 1939 r. na zaproszenie włoskiego rządu. Wrócił, bo słusznie uznał, że wojna oznacza epidemię. Najpierw Rosjanie, a potem Niemcy podczas okupacji Lwowa pozwolili mu pracować dalej, co więcej - nawet dobrać sobie personel.
Epidemia tyfusu dalej nękała jednak wojska niemieckie i wtedy do akcji wkroczył Szwajcar Paul Müller. To on opatentował tuż przed wojną pomysł, by zastosować DDT do niszczenia owadów, takich jak pchły czy wszy. Był to związek trwały i śmiertelnie groźny dla bezkręgowców. Nie miały z nim żadnych szans, ginęły wszystkie. Idealne rozwiązanie - myśleli Niemcy, ale zabrakło im determinacji, możliwości i chyba czasu, by zrobić z niego użytek.
Pomysł Szwajcara, by zastosować azotoks do niszczenia pasożytów przenoszących tyfus zastosowali zatem alianci. Amerykanie i Brytyjczycy uwolnili się od duru, który nadal dziesiątkował żołnierzy niemieckich czy radzieckich. Może nie było to decydujące w zwycięstwie, ale wpływ pozbycia się chorób mógł mieć na nie większy wpływ, niż myślimy.
DDT skutecznie zwalczał komary. Czyli malarię
Prawdziwa kariera DDT zaczęła się jednak wraz z końcem wojny. Jeszcze pod jej koniec stacjonujące na Sycylii wojska amerykańskie rozpyliły go, by zobaczyć, czy poradzi sobie z plagą komarów. Roznosiły malarię, a ta choroba wtedy była obecna niemal wszędzie, nawet w Polsce. Mało kto wie, że chociażby w Poznaniu ostatnia epidemia malarii miała miejsce jeszcze w 1898 r. Amerykanie zastosowali DDT i efekty były niesamowite.
To był gong. Wiele państw świata zaczęło używać azotoksu do walki z malarią. Komary były dziesiątkowane. Ekwador jako pierwszy ogłosił, że dzięki tej nadzwyczajnej nowej chemii pozbył się malarii. Indie wydały oświadczenie o końcu malarii w tym kraju w 1953 r. Podobnie zrobiły Birma, Tajlandia, Sri Lanka, Malezja, wreszcie Chiny, Iran, Australia i niemal wszystkie kraje Europy oraz Ameryki Południowej. Do dzisiaj malaria pozostała wielkim problemem w tropikalnej Afryce i na Nowej Gwinei, zagrożenie w reszcie świata jest znacznie mniejsze.
Organizacja WHO podała, że zaraz po wojnie wskaźnik śmiertelności na malarię na świecie spadł ze 192 osób na 100 tys. do zaledwie siedmiu. Odtrąbiono największy sukces w dziejach walki z patogenami obok opanowania dżumy czy czarnej ospy. Były powody do radości, a nikt nie wnikał jak działa na organizmy DDT.
Na bezkręgowce działał bezwzględnie. Uszkadzał najpierw układ pokarmowy owada, potem paraliżował układ nerwowy, wreszcie rozrywał powłoki ciała. Zwierzę nie miało żadnych szans, czy to wesz, czy pchła, czy komar, czy...
Zaraz, zaraz - pomyślano - skoro azotoks działa tak zabójczo na wszystkie owady, to przecież nie musi być stosowany jedynie medycznie. Można go także użyć jako skuteczny środek owadobójczy w rolnictwie. Szarańcza, gąsienice motyli, mszyce, turkucie podjadki, roślinożerne chrząszcze i wiele innych owadów podgryzało zbiory plantatorów. Potraktowanie ich tym zabójczym pyłem oznaczało ich pewną śmierć. Uwalniało rolnictwo od problemu. DDT niszczył wszelkie owady, więc nie ma powodu ograniczać się tylko do pcheł, wszy czy komarów.
Azotoks był wszędzie, we wszystkich tkankach
Opryski na niewyobrażalną skalę pokryły świat zaraz po wojnie, a azotoks był dostarczany do wielu państw w ramach pomocy powojennej w usuwaniu skutków wojny i odbudowy gospodarek. Także do Polski. Zakłady Chemiczne "Organika-Azot" w Jaworznie już w 1947 r. rozpoczęły produkcję azotoksu na masową skalę, zresztą po głośnym procesie ze szwajcarską wytwórnią Geigy, której Paul Müller przekazał prawa patentowe.
Rolnictwo potrzebowało tysięcy ton, więc produkcja ruszała też w innych zakładach. Oblicza się, że do wprowadzenia zakazu w 1976 r. Polska użyła pół miliona ton tego preparatu. Wniknął we wszystko - glebę, wodę, tkanki roślinne, tkanki zwierzęce.
Schemat przekazywania cząsteczek chemicznych tego związku między organizmami długo nie był zbadany i nikt nie wiązał np. zagłady ptaków z DDT, aż do pracy Rachel Carson w 1962 r. Tytułowa "Cicha wiosna" z książki, którą wydała i która wstrząsnęła światem, była wiosną bez śpiewu ptaków.
Rachel Carson uważała, że to koniec świata ptaków i koniec świata, jaki znamy. Wspominała, że znikną wszystkie - kruki, drozdy, wróble, nawet bielika amerykańskiego trzeba będzie usunąć z godła USA, bo wyginie.
Azotoks przenikał bowiem do ciał ptaków poprzez zjadany przez nie pokarm, albo nasiona zbóż, albo gryzonie jak w wypadku ptaków szponiastych. Efekt domina zataczał coraz szersze kręgi, a DDT osłabiał organizmy zwierząt. Wytrącał z nich chociażby wapń. To dlatego skorupki ptasich jaj pękały. Zwierzęta składały je, ale nie mogły wysiedzieć.
Gdy siadały na gnieździe, traciły lęg. Pochodne rozpadu DDT spowalniają reakcje chemiczne enzymów wapnia, zwanych ATPazami. U ludzi nie wywoływało to jakichś poważnych skutków, ale dla ptaków oznaczało zbyt cienkie skorupy jaj.
Sprawy potoczyły się szybko. Prezydent USA John F. Kennedy polecił zbadać sprawę, zajęły się nią także media. Powstała Environmental Protection Agency (EPA), czyli agencja zajmująca się ochroną środowiska. Jej wnioski były zgodne z tym, co napisała Rachel Carson. Środek w trybie pilnym wycofano z użytku w USA do celów innych niż medyczne. Zresztą Stany Zjednoczone wcale nie były pierwsze, wcześniej zakaz wprowadziły Japonia, Kanada, Szwecja i Norwegia - w 1970 r. Zrobiły to po zbadaniu ryb u swoich wybrzeży, które przecież nigdy nie zjadały lądowych roślin potraktowanych DDT. A jednak stężenie związku w ich ciałach było porażające. Decyzja była natychmiastowa. Kolejne kraje robiły podobnie, a w 1976 r. użycia azotoksu zakazała także Polska.
Czy rozpoznasz polskie ptaki? Będzie łatwo, potem coraz trudniej [QUIZ]
"Największa morderczyni w dziejach świata"
Na tym afera się nie skończyła. Łatwo się domyślić, że przemysł chemiczny i rolniczy stanął okoniem wobec tych zakazów. Uważano, że to pochopne działanie. Więcej - oskarżenia wobec Rachel Carson (zmarła szybko, w 1964 r.) szły po bandzie. Dotyczyły zatrzymania przez nią postępu ludzkości. Nazywano ją "największą morderczynią w dziejach świata", gdyż zakaz stosowanie DDT oznaczał powrót wielu chorób, które były już blisko wyeliminowania, zwłaszcza malarii. Oznaczał też powstrzymanie ogromnego wzrostu efektywności plonów.
W Polsce po wprowadzeniu zakazu użycia zbawiennego dla medycyny i rolnictwa środka populacja ptaków szponiastych zaczęła się odbudowywać. Na początku lat osiemdziesiątych znaleziono w naszym kraju tylko dwa gniazda sokoła wędrownego. Dzisiaj mamy około 30 par populacji leśnej i niemal drugie tyle miejskiej.
Według obliczeń ornitologów straty w lęgach ptaków szponiastych poprzez utratę jaj z reguły nie przekraczają 30 proc.