Zdjęcie Polaka doceniono w prestiżowym konkursie. "Dramatyczny moment"
Polski fotograf Michał Siarek został dostrzeżony przez organizatorów prestiżowego konkursu "Wildlife Photographer of the Year". Zdjęcie Polaka przedstawia tygrysa wyciąganego ze skrzyni po ewakuacji z Ukrainy. - To był dosyć dramatyczny moment - mówi o ujęciu fotograf w rozmowie z Zieloną Interią. Fotografia symbolizuje cierpienie zwierząt i heroiczny wysiłek osób, które zaangażowały się w ratowanie ich przed piekłem wojny.
Zdjęcie Michała Siarka nosi tytuł "War Cub" (ang. młode wojny) i brało udział w 59 edycji konkursu "Wildlife Photographer of the Year" organizowanym przez Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. Fotografia znalazła się w gronie 10 ujęć, które ilustrowały tegoroczną edycję rywalizacji w ramach tzw. First Look. Była też pokazywana w oficjalnych mediach społecznościowych konkursu, które obserwują setki tysięcy osób. Polski fotograf dokumentował ewakuację zwierząt z ogarniętej konfliktem Ukrainy w chwilę po wybuchu wojny wywołanej agresją Rosji.
Zwierzęta, czyli ciche ofiary wojny w Ukrainie
- To był dosyć dramatyczny moment. Nie pracowałem wtedy jako fotograf, tylko fixer (lokalny współpracownik dla zagranicznej ekipy), ale ta historia postawiła mnie w pełną gotowość - mówi o okolicznościach powstania konkursowego zdjęcia Michał Siarek. - Dowiedziałem się, że do Poznania będzie jechał konwój ze zwierzętami ewakuowanymi z Kijowa - wyznaje.
- Pierwsza plotka mówiła o tym, że będą to zwierzęta pochodzące z kijowskiego zoo. Na granicy czekało na nie całkiem sporo polskich dziennikarzy. Transport dojechał jednak ze sporym opóźnieniem i byłem jedynym fotografem, który czekał na niego na granicy - relacjonuje polski fotograf.
Dopiero gdy mógł lepiej przyjrzeć się zwierzętom, zorientował się, że nie pochodzą one z zoo, ale z prywatnych kolekcji i azylów. Jak mówi, były "złamane, zmaltretowane". - Tak naprawdę od początku to była przegrana sprawa. Więc ci ludzie, którzy zdecydowali się zaryzykować wszystko i pojechać po te konkretne zwierzęta po ukraińskiej stronie, to było porażające doświadczenie - wspomina Michał Siarek.
Zwierzęta podczas transportu, który trwał trzy dni, nie mogły być karmione. Na granicy opiekę nad nimi przejęła dr Ewa Zgrabczyńska, polska zoolog i dyrektorka Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu. - Zwierzęta próbowano nakarmić na granicy, ale problem polegał na tym, że to nie były profesjonalne skrzynie do przewozu zwierząt - mówi fotograf.
Tak naprawdę od początku to była przegrana sprawa. Więc ci ludzie, którzy zdecydowali się zaryzykować wszystko i pojechać po te konkretne zwierzęta po ukraińskiej stronie, to było porażające doświadczenie.
Polak uchwycił na zdjęciu przełomowy moment
Z tego powodu transportowane gatunki po raz pierwszy wyjęto ze skrzyń dopiero w Poznaniu. Jak wspomina Michał Siarek, inni dziennikarze mogli zadawać pytania opiekunom zwierząt, ale żaden z nich nie miał możliwości zrobić im zdjęć. Polskiemu fotografowi to się jednak udało. Uchwycił na fotografiach moment gdy tygrysy po raz pierwszy wychyliły głowy ze skrzyni po długim stresie i intensywnej, emocjonującej podróży.
Transport zwierząt, który uwiecznił na swoich zdjęciach Michał Siarek był ważny z wielu powodów. Była to prawdopodobnie pierwsza akcja ratująca duże drapieżniki podczas tej wojny. Dzięki niej udało się ustanowić precedens, który umożliwił uratowanie łącznie ponad 200 zwierząt z Ukrainy. Fotograf dokumentował później także opiekę nad nimi oraz ich codzienność w poznańskim zoo.
- Generalnie takich zwierząt się nie ewakuuje. Pochodzą z cyrków, z czarnego rynku, z prywatnych kolekcji i nie mają nawet wymaganych dokumentów - tłumaczy Michał Siarek. W Ukrainie są jednak ochotnicy, którym zależało na ich losie.
Jedną z takich osób jest Natalia Popova z organizacji UAnimals. Kobieta prowadzi akcje ratunkowe po stronie ukraińskiej. Po kilku miesiącach od rozpoczęcia wojny (i uratowania m.in. tygrysów), miała okazję się z nimi zobaczyć w poznańskim zoo. - Zwierzęta są zbierane zza linii frontu i z linii frontu. To są porażające historie i odwaga, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie i przekonały o konieczności zaangażowania - podsumowuje polski fotograf.
Generalnie takich zwierząt się nie ewakuuje. Pochodzą z cyrków, z czarnego rynku, z prywatnych kolekcji i nie mają nawet wymaganych dokumentów.
Jeden z najbardziej prestiżowych konkursów fotografii przyrodniczej
Historia konkursu "Wildlife Photographer of the Year" sięga 1964 r. Do udziału w nim co roku zgłaszają się tysiące fotografów i fotografek z całego świata, którzy nadsyłają dziesiątki tysięcy zdjęć. Spośród przesłanych fotografii profesjonalne jury wybiera co roku 100 najlepszych ujęć, a kilka tygodni później - laureata nagrody głównej i nagrody dla autorów zdjęć poniżej 18 roku życia.
Po ogłoszeniu wyników prace można oglądać na wystawach w Londynie i innych miastach na całym świecie. Wydarzenia przyciągają co roku miliony osób. Zwycięzca konkursu otrzymuje nagrodę pieniężną w wysokości 10 tys. funtów. W tegorocznej edycji tytuł "Wildlife Photographer of the Year" przyznano francuskiemu fotografowi i biologowi. Laurent Ballesta zdobył to wyróżnienie drugi raz w swojej karierze.