Nowa Zelandia chce zabić wszystkie szczury. Na celowniku są też inne ssaki
Magdalena Mateja-Furmanik
Szczury i inne ssaki, takie jak myszy, oposy, jelenie czy króliki nie są gatunkami naturalnie występującymi w Nowej Zelandii. Z tego powodu zagrażają rodzimym ptakom, które gniazdują na ziemi lub mogłyby się zupełnie obyć bez latania. Stało się to przesłanką dla projektu Predator Free Miramar, którego celem jest wyeliminowanie wszystkich szkodników żyjących na półwyspie Miramar. Docelowo niechciane ssaki mają zniknąć z całego kraju do 2050 r. Sprawę szeroko opisuje portal BBC.
Zwolennicy eksterminacji ssaków powołują się na przesłanki historyczne. Wskazują, że Nowa Zelandia oddzieliła się od starożytnego superkontynentu 85 mln lat temu, czyli na długo przed pojawieniem się ssaków. Z tego powodu kangury nie są rodzimym gatunkiem tego kraju, chociaż można je tam spotkać, ponieważ zostały sztucznie introdukowane.
Szczur jako obcy gatunek inwazyjny
Problem stanowią jednak inne ssaki. Dopiero w XIII w. Polinezyjczycy przywieźli myszy i szczury Pacyfiku. Sześć wieków później Europejczycy wprowadzili większe ssaki, które za cel obrały sobie bezbronne ptaki. Szacuje się, że prawie jedna trzecia rodzimych gatunków - głównie ptaków - została wytępiona od czasu osadnictwa ludzkiego.
Nowozelandczycy postanowili przywrócić ekosystem sprzed osadnictwa homo sapiens. Z tego powodu obrali za cel eksterminację szczurów i myszy. Pomysł ten nie jest nowy. Szczury udało się wytrzebić z Georgii Południowej, wyspy o długości 170 km na południowym Atlantyku. Nowozelandzkim ekologom udało się również usunąć szczury z przybrzeżnych wysp już w 1960 r. W XX w. głównym celem eksterminacji były jelenie i kozy oraz króliki.
Pomysł eksterminacji niektórych gatunków rozgorzał na nowo w 2010 r. "Ten pomysł długo bulgotał, aż w końcu stało się narodowym totemem" - stwierdził James Russell, biolog z Auckland University i kierownik projektu 2050 w rozmowie z BBC.
Nie tylko szczury
W 2011 r. znany fizyk Sir Paul Callaghan przyczynił się do popularyzacji wizji kraju wolnego od drapieżników. Russell i inni młodzi ekolodzy dostarczyli argumentów dowodzących, że jest to wykonalne, jeśli zapewni się odpowiednie nakłady finansowe i mobilizację społeczną.
Rząd dał zielone światło temu pomysłowi i zagwarantował odpowiednie instrumenty prawne. W 2016 r. zezwolono na eksterminację trzech najgorszych drapieżników: trzy gatunki szczurów (polinezyjski, śniady, wędrowny), łasice (gronostaje, łasice, fretki) i oposy.
Te zwierzęta mają zniknąć z Nowej Zelandii do 2050 r. Utworzono również specjalny organ publiczny - Predator Free 2050 Ltd - którego zdaniem jest dystrybucja rządowych i prywatnych funduszy na lokalne projekty tępienia zwierząt.
Szczury zniknęły, więc wróciły ptaki
Najbardziej ambitny projekt eksterminacji szkodników jest realizowany w stolicy Nowej Zelandii, Wellington. Ze względu na pracę 36-osobowego zespołu, który zajmuje się zabijaniem szczurów zawodowo i jest wyposażony w truciznę (antykoagulanty rozcieńczające krew), rozmaite pułapki i specjalną aplikację GPS, szczury są tam obecnie rzadkością, a wiele rodzimych ptaków odbudowało swoje populacje.
Jako dowód sukcesu programu ekolodzy wskazują, że charakterystyczny śpiew kędziornika, którego populacja w Wellington zmniejszyła się do zaledwie kilku par w 1990 r., stał się wszechobecny. Obecnie jest klasyfikowany jako gatunek najmniejszej troski.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że kędziornik gniazduje wysoko na drzewe, więc szczury nie mogły przyczynić się do niszczenia jego jaj. W badaniach na temat przyrody Nowej Zelandii możemy przeczytać, że równocześnie z eksterminacją gryzoni prowadzone są działania mające przywrócić rodzime drzewa. Zwiększenie populacji kędziornika może zatem wynikać ze zwiększonej możliwości bezpiecznego gniazdowania, a nie z usunięciu drapieżników.
Z drugiej strony wzrost liczebności ptaków gniazdujących na ziemi, takich jak burzyk cienkodzioby jest jednoznacznie łączony ze zmniejszoną ilością szczurów wyżerających jaja. Za ochronę tych ptaków przed drapieżnikami przez ostatnie 20 lat była odpowiedzilna organizacja pozarządowa Stewart Island.
Silna obrona ma kluczowe znaczenie dla małych pobliskich wysp, które są już wolne od drapieżników. Szczury mogą pływać przez pół mili (800 m). Trzymanie ich z dala od tych sanktuariów i zagrożonych ptaków, które chronią, jest ciągłą walką.
Podwójne standardy ratowania zwierząt?
Nie wszyscy ekolodzy są zwolennikami wybijania zwierząt. Badacz ochrony przyrody Wayne Linklater wskazuje, że w ciągu ostatnich 150 lat Nowa Zelandia przegrała każdą wojnę z królikami, jeleniami i innymi szkodnikami. Jego zdaniem sam pomysł brutalnej, masowej eksterminacji czujących istot w imię ochrony przyrody jest nie tylko niewykonalny, ale również etycznie błędny.
Demonizacja danych gatunków i etykietowanie ich jako wrogów są psychologicznymi zabiegami, które mają uniemożliwić empatyzowanie z nimi. Szukanie w społeczeństwie nikczemnych sił i ogromna, irracjonalna mobilizacja w celu oczyszczenia jest motywem przewijającym się w wielu kulturach. Przez Rene Girarda zostało określone "szukaniem kozła ofiarnego".
Linklater wskazuje również, że najbardziej inwazyjnym drapieżnikiem jest homo sapiens. Jeśli oposom, łasicom czy szczurom odmawia się prawa do zamieszkiwania Nowej Zelandii, ponieważ przybyły tam "dopiero" w XIII w., to samo kryterium dotyczy ludzi. Ponadto równie niebezpieczne dla ptaków są koty. Chociaż muszą być kastrowane i czipowane, nie zakazuje się mieszkańcom wypuszczania ich na zewnątrz.
Zdaniem Linklatera całkowita eksterminacja szczurów czy oposów nie jest konieczna dla ochrony ptaków. O wiele większy nacisk powinien być kładziony na zapewnianie odpowiednich warunków ptakom niż na zabijanie ich potencjalnych wrogów.