Zemsta morskich martwych stref. Uśmiercone zanieczyszczeniami morza niszczą klimat

Ludzkość podpaliła lont kolejnej klimatycznej bomby. Zanieczyszczenia oceanów, w połączeniu z ich rosnącą temperaturą, prowadzą do błyskawicznego rozwoju tzw. martwych stref. A one mogą stać się czynnikiem, który napędzi dalsze zmiany tak, że w żaden sposób nie uda się ich nam już zatrzymać.

Źródłem problemu są zanieczyszczenia, które trafiają do mórz i oceanów
Źródłem problemu są zanieczyszczenia, które trafiają do mórz i oceanów123RF/PICSEL

Jeszcze w latach 50. na świecie było około 50 martwych stref w morzach i oceanach. Dziś jest ich ponad 500. To niegościnne obszary, w których stężenie tlenu jest tak niskie, że żywe istoty oddychające rozpuszczonym w wodzie tlenem - na przykład ryby - nie mają szans na przeżycie. Jedna z największych takich stref znajduje się na Bałtyku. 

Strefy te powstają w wyniku naturalnych procesów, ale to działania człowieka dały tym zjawiskom turbodoładowanie. Źródłem problemu są morskie glony. Gdy obumierają, opadają na dno morza i gniją. Procesy gnilne pobierają tlen. Dopóki liczba glonów jest stabilna, zjawisko nie ma wielkiego wpływu na otoczenie. Niestety, ludzie robią co mogą, żeby glonów było jak najwięcej. 

Trafiające do mórz nieoczyszczone ścieki i nawozy spływające z pól stanowią dla mikroskopijnych roślin idealną pożywkę. Glony namnażają się gwałtownie, pokrywając ogromne obszary powierzchni morza tak zwanymi "wykwitami". Kiedy obumierają, procesy gnilne tak ogromnej ilości materii organicznej pochłaniają niemal cały tlen w wodzie. Wszystko, co tlenu potrzebuje do życia, umiera. 

Niebezpieczeństwo z dna marskiego

To jednak dopiero początek problemu. Kanadyjscy naukowcy wypłynęli na morską ekspedycję na wody północnowschodniego Pacyfiku, by sprawdzić, co dzieje się na dnie tamtejszych martwych stref. Wyniki ich pomiarów, opublikowane w periodyku "Limnology and Oceanography Letters", są bardzo niepokojące. 

Okazuje się, że martwe strefy mogą przyczyniać się do dalszego rozpędzania zmian klimatycznych. Powodem jest to, że osady na dnie martwych stref emitują ogromne ilości jednego z najsilniejszych gazów cieplarnianych, tlenku diazotu (N2O). Ten gaz jest jednym ze składników smogu, przyczynia się do niszczenia warstwy ozonowej, jest też 300 razy silniejszym gazem cieplarnianym niż dwutlenek węgla. Oceany odpowiadają już za 25 proc. emisji tego gazu do atmosfery, a wraz z rozwojem martwych stref ten odsetek może rosnąć. 

Natura mogłaby stać się jednym z rozwiązań problemu, gdyby człowiek jej w tym nie przeszkadzał. Ten sam zespół badaczy udał się jesienią ubiegłego roku na Bermudy, by zbadać tamtejsze lasy namorzynowe - skupiska roślin, których korzenie przez większość czasu pozostają zanurzone w przybrzeżnych wodach. 

Z pomiarów przeprowadzonych przez zespół wynikało, że lasy te są pochłaniaczami N2O z wody morskiej. Podobne ekosystemy, spotykane na wielu tropikalnych wybrzeżach, mogłyby więc pomóc opanować problem z emisjami diazotu. 

Niebezpieczne ścieki

Niestety, pod wpływem działalności człowieka, te same namorzyny zmieniają się w emitentów niebezpiecznego gazu. 

Ponownie problemem są zanieczyszczenia. Gdy woda, w której stoją lasy namorzynowe zostaje zanieczyszczona związkami azotu ze ścieków czy nawozów, rozwijają się w niej glony i zaczynają zachodzić procesy podobne do tych z martwych stref. Im więcej ścieków w wodzie, tym więcej diazotu emitują morskie i nadmorskie ekosystemy. Ze sprzymierzeńców w walce o ratowanie klimatu stają się kolejnym zagrożeniem.

Nie wiadomo dokładnie, w którym momencie następuje "punkt przełamania", po którym z absorbentów lasy namorzynowe stają się emitentami gazów cieplarnianych. Badacze przestrzegają jednak, że naszą najlepszą szansą na ocalenie tych ekosystemów i na zwalczanie morskich martwych stref jest walka ze ściekami, w tym lepsze oczyszczanie komunalnych ścieków na całym świecie i, przede wszystkim drastyczne ograniczenie tego, ile nawozów sztucznych przenika do wód.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas