Turnicki Park Narodowy: Walka o ochronę przyrody
Od ponad pół roku trwa protest ekologów w jednym z lasów na Podkarpaciu. Od wielu lat aktywiści domagają się utworzenia tam Turnickiego Parku Narodowego, jednak mimo wielu zapowiedzi, ten nadal nie powstał. Mimo zbliżającej się zimy, aktywiści zapowiadają: nie kończymy protestu.
Piotr Grzesiak, Zielona Interia: W Polsce od 20 lat nie powstał żaden park narodowy. Dlaczego poparliście akurat pomysł stworzenia Turnickiego Parku?
Łukasz Synowiecki, uczestnik protestu, Inicjatywa Dzikie Karpaty: Pierwsze propozycje, żeby utworzyć tam park narodowy, sięgają okresu przedwojennego. Od prawie 40 lat już są gotowe różne projekty. Ponad 20 lat temu niewiele zabrakło do tego, aby park był powołany. Nie było tylko podpisu ministra. Wówczas powołano Magurski Park Narodowy.
Jest to teren, który bardzo zasługuje na ochronę i ma największe na to szanse. Jest przygotowana ogromna dokumentacja przyrodnicza, w której wykazano walory tego terenu. Jest to chyba jeden z najlepiej przebadanych przyrodniczo obszarów w Polsce. Teren całkowicie należy do Skarbu Państwa, także nie byłoby konieczności porozumienia się z właścicielami gruntu, czy ich wywłaszczenia. Przy dobrej woli ten park mógł już dawno powstać. Zwłaszcza, że nie mamy żadnego parku w pasie pogórza, a Puszcza Karpacka nie ustępuje przyrodniczo Puszczy Białowieskiej.
Nie zanosi się na to, żeby szybko jakikolwiek park został powołany, a to sytuacja patologiczna. Z jednej strony premier mówił o nowym Polskim Ładzie, w ramach którego mają być tworzone i powiększane obszary chronione. Z kolei prezydent w kampanii mówił o powoływaniu nowych obszarów chronionych, w tym parków narodowych, jednak nic się w tym temacie nie dzieje.
Jak wygląda wasz dialog z leśnikami?
Nie wygląda to dobrze. Jeżeli chodzi o takie formalne kontakty, to przez kilka miesięcy próbowaliśmy porozmawiać z nadleśniczym. Ten ewidentnie unikał spotkania. Mówiono nam, że nadleśniczego nie ma, że jest na urlopie, albo że akurat wyszedł. Brzmiało to mało prawdopodobnie, ale nie udawało nam się z nim spotkać. Nie odpowiadał też na nasze pisma. We wrześniu zorganizowaliśmy akcję protestacyjną przed nadleśnictwem i dopiero, z powodu obecności policji, zgodził się z nami porozmawiać. Na początku nam zakomunikował, że to co robimy to "idiotyzm i chamstwo". Stawiał się w pozycji wszystkowiedzącego. Tak nie wygląda dialog. Można nie zgadzać się z drugą stroną, ale trzeba zachować jakiś poziom dyskusji. To było trochę takie wezwanie ludzi niemających pojęcia o temacie i próba ich skrzyczenia. Dyskusja była jałowa, trwała ponad godzinę. Nadleśniczy wraz ze swoim pracownikiem próbowali nam wmówić, że lasy naturalne przyspieszają zmiany klimatyczne, natomiast lasy gospodarcze takie zmiany zatrzymują. Powołali się na niemieckie badania, ale to było wyrwane z kontekstu. Nadleśniczy i tak nam powiedział: nie będzie z nami rozmawiał, bo nie jesteśmy dla niego stroną. I tak powołanie parku nie zależy od niego, co jest po części prawdą, choć jego pozytywna opinia miałaby tutaj duże znaczenie. Na to nie ma co jednak liczyć.
Znaleźliście się w sądzie. Dlaczego?
Jako członkowie Inicjatywy Dzikie Karpaty jesteśmy często pozywani do sądu. Na ogół leśnicy próbują nas pozywać za drobne sprawy. Na przykład parkujemy samochód przy drodze, na czas protestu, okazuje się nagle, że wjechaliśmy na teren leśny.
Za zaparkowanie auta przy drodze od razu do sądu?
Tak.
A to nie powinno się skończyć mandatem?
My nawet nie wjeżdżamy na teren leśny. Jak parkujemy przy drodze, to do lasu nie wjeżdżamy. Ostatnio były dwa wyroki nakazowe, w których sąd uznał winę, ale skończyło się to naganą. Są miejsca przy lesie, gdzie są na przykład płyty i tam normalnie ludzie parkują. Jednak my jesteśmy na cenzurowanym i jeżeli leśnik zobaczy, że tam zostawiamy auto, to robi z tego aferę, tak żebyśmy ponieśli konsekwencje. Ale są też inne absurdy. Kiedyś byliśmy pozwani za rozdawanie ulotek. Kolejne sądy nas uniewinniały.
Podczas jednego z protestów powiesiliśmy transparenty. Przyjechała Straż Leśna i na chybił trafił zaczęła spisywać ludzi. Do sądu podano tych, którzy tego nie zrobili. Kiedy sprawa trafia do sądu, to zapada wyrok nakazowy i dopiero podczas apelacji odbywa się normalna rozprawa. Koledzy, których o to oskarżono, poszli i wytłumaczyli, że tego nie zrobili. Zostali uniewinnieni. Sędzia w uzasadnieniu podniósł, że takie działanie nie jest czynem szkodliwym społecznie, a wręcz pożądanym. Obywatele powinni troszczyć się o swoją przyrodę i nie powinno się ich za to karać.
Czy czujecie się tam bezpiecznie?
Ogólnie tak. Były jednak różne incydenty. Nadal często zdarza się, że transporty z drewnem o piątej rano budzą nas klaksonami. Nie jest to przyjemne, ale też nie jest niebezpieczne. Mieliśmy kilka przypadków, kiedy ktoś nam groził albo krzyczał z auta. Realne zagrożenie było raz, kiedy kilku mężczyzn przyjechało samochodem, jeden z nich, zamaskowany, kijem bejsbolowym rozbił kilka szyb w aucie i uszkodził nogę koleżanki. Policja namierzyła napastnika, już wcześniej miał trafić do aresztu. Według mojej wiedzy, trafił do zakładu karnego. Mężczyzna został skazany na prace społeczne i ukarany grzywną, miał też pokryć koszty zniszczeń i wypłacić zadośćuczynienie.
Blokowaliście wywóz drewna, jednak ostatnio zmieniliście zdanie. Dlaczego?
Drewno leżało na składzie, tam gdzie trwa nasz protest. Początkowo nie chcieliśmy go oddać. Drewno jest wspaniałym materiałem, jednak nie może pochodzić z lasów naturalnych. Stamtąd drewna nie powinniśmy pozyskiwać. Zmieniliśmy zdanie i zrobiliśmy wyjątek, ponieważ to drewno przestało być własnością Lasów Państwowych, które wiedząc, że blokada trwa, sprzedało je lokalnemu przedsiębiorcy. Zatem stratny na blokadzie byłby już przedsiębiorca, a nie nadleśnictwo. W koleinach po ciężkich maszynach wytworzyły się kałuże, w których było pełno życia, żab, traszek, kijanek. Wiedzieliśmy, że jeżeli ktoś wjedzie po drewno, to zabije te zwierzęta. Płazy zakończyły cykl rozwojowy i opuściły kałuże.
To także ukłon w stronę lokalnej społeczności, która przez działania Lasów Państwowych została potraktowana niesprawiedliwie. Ktoś to drewno kupił i przez to przejął za nie odpowiedzialność, bez względu na to, czy może je wywieźć, czy nie. To jednak nie znaczy, że będziemy zawsze tak robić. Chcieliśmy wykonać gest dobrej woli wobec tego człowieka. Nadal jednak uważamy, że drewno z takich lasów nie powinno być pozyskiwane.
Mieliśmy już pierwszy śnieg tego sezonu. Będziecie kontynuować protest?
Zdecydowanie tak. Trochę polepszyły się nam warunki życiowe. Do tej pory mieszkaliśmy głównie w namiotach. Od kilku dni mamy barakowóz, udało się go przywieźć dzięki życzliwości wspierających nas ludzi. Leśnicy próbowali nam zablokować dojazd barakowozu uważając, że w namiotach zimy nie wytrzymamy. Będzie nam łatwiej przetrwać zimę. Protest trwa. Liczymy na to, że w końcu osiągniemy sukces. Nie wiemy kiedy, ale to jest nieubłagane. Musimy tworzyć nowe obszary chronione. Teren Turnickiego Parku Narodowego jest doskonałym przykładem miejsca, gdzie ta ochrona powinna być wdrożona jak najszybciej.