Film „65” z Adamem Driverem roi się od błędów. Naukowcy załamują ręce
Grany przez Adama Drivera bohater filmu „65” – zgodnie z tytułem – ląduje na Ziemi przed 65 milionów lat. Ziemi groźnej, pełnej dinozaurów i niebezpieczeństw. I już tu, w samym tytule nic z naukowego punktu widzenia się nie zgadza. A potem jest tylko gorzej, bo hollywodzkie dzieło obecne w naszych kinach roi się od błędów i nieścisłości.
Fabuła nowego filmu z Adamem Driverem koresponduje z tytułem - owo "65" to miliony lat temu, gdy bohater rozbija się na powierzchni Ziemi. Tym samym wpada pomiędzy paszcze dinozaurów, rzecz jasna, krwiożerczych i to akurat krótko przed katastrofą, która zgładziła te zwierzęta, większość życia na naszej planecie i zakończyła erę mezozoiczną.
I już ten tytuł jest pierwszym problemem z naukowego punktu widzenia. Jest bowiem mocno... nieaktualny. Istotnie, przez lata uważano że ślady uderzenia dużego ciała niebieskiego (asteroidy zapewne), jakie można znaleźć u brzegów Jukatanu i są upamiętnione chociażby w meksykańskim miasteczku Chicxulub, datuje się na 65 milionów lat temu. Niegdyś określano to jako "około 65 milionów lat temu" i liczba ta została przyjęta dość umownie.
Badania resztek kosmicznego intruza, który zgładził dinozaury i większość życia na Ziemi na koniec mezozoiku są jednak dzisiaj znacznie bardziej precyzyjne niż przed wieloma laty i liczba 65 milionów już nie obowiązuje. Co więcej, nie obowiązuje od dość dawna. Twórcy filmu "65" mieli więc dość czasu, by ustalić, że w 2012 roku Międzynarodowa Komisja Stratygraficzna oficjalnie już zaktualizowała moment uderzenia asteroidy i tym samym koniec okresu kredy oraz całego mezozoiku na około 66 milionów lat temu, a nie 65.
Film zatem powinien nosić tytuł "66", bo to jest dzisiaj linia K-Pg między mezozoikiem i kenozoikiem (dawniej zwana linią K-T, ale dzisiaj nie używamy już T w określeniu do trzeciorzędu).
Adamowi Driverowi 65 mln lat temu nic by nie groziło
Gdyby bohater grany przez Adama Drivera rozbił się na Ziemi 65 milionów lat temu, nie spotkałby już żadnego dinozaura. Byłoby już zapewne dawno po katastrofie, opadłby pył zasłaniający słońce, a życie zaczynałoby się odradzać. Jednakże wtedy nie napotkałby na naszej planecie jeszcze zbyt wielu zwierząt i zapewne żadnego tak dużego, by mu zagrażać. Film nie miałby sensu.
Profesor Michael Habib z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles mówi nawet, że przedostanie się liczby 65 do hollywoodzkiej filmu pokazuje, jak głęboko zakorzenione są przestarzałe i fałszywe informacje oraz jak trudno przedostać się naukowym ustaleniom do opinii publicznej. Ten tytuł to bowiem ignorancja.
Podobnie rzecz się ma ze środowiskiem, w którym umieszczono akcję. Siłą rzeczy, zdjęcia kręcono we współczesnych górach i lasach (m.in. w Kisatchie National Forest w Luizjanie), a chociaż przyroda późnej kredy coraz bardziej przypominała nasz krajobraz, gdyż pojawiły się już trawy, rośliny kwiatowe i liściaste drzewa okrytonasienne, to jednak nadal nie przypominał on niczego, co dzisiaj znamy. Aby zachować tę właściwość, należałoby zdjęcia przenieść do studia, a plenery kredowe generować komputerowo.
Dinozaury z "65" powinny mieć pióra
Kolejna ignorancją jest zupełne pominięcie ustaleń, jaki poczyniono w badaniach nad dinozaurami w ostatnich dziesięcioleciach. Nawet "Park Jurajski" w swych kolejnych częściach je uwzględniał, pokrywając chociażby nieduże teropody piórami. W dziele "65" te zwierzęta występują, są podobne do welociraptorów czy deinonychów, a jednak pozbawione są piór. - To poważne niedopatrzenie i niedouczenie. Wiemy to od ponad ćwierć wieku - uważają naukowcy, bowiem obecność piór na ciele tej grupy zwierząt to dzisiaj znane fakty. Widać to na odciskach skamieniałych szczątków np. w wypadku mikroraptora czy odcisku pierzastego ogona teropoda zachowanego w bursztynie znalezionym w Dolinie Hukawng w Birmie.
Nie wszystkie dinozaury z filmu "65" da się łatwo rozpoznać, ale widać istoty podobne do tyranozaurów oraz owiraptora atakującego bohatera w jaskini. Co do pokrycia ciała tyranozaura piórami jasności nie ma, ale owiraptor był pierzasty.
Paleontolog Danny Anduza na swym kanale poświęconym dinozaurom skrytykował twórców filmu za to, że nie zadali sobie trudu, by dowiedzieć się, jakie gatunki rzeczywiście żyły na koniec kredy na Ziemi. A szkoda, bo wiele z nich było nadzwyczaj ciekawych i mogło nadać się na potrzeby filmu. W zamian stworzono istoty zupełnie nieznane nauce.
Czworonożny teropod to nonsens
Najbardziej spektakularny jest zwierz atakujący bohaterów pod koniec filmu. Przypomina ogromnego kredowego teropoda, ale porusza się na czterech kończynach. - To nonsens, żaden teropod z tego okresu tak nie wyglądał. Wszystkie były dwunożne - przypominają naukowcy. Była to istotna specyfika teropodów. Z kolei dawne czteronożne krokodylomorfy nie osiągały takich rozmiarów. Nie wiadomo też kim są stwory atakujące bohaterów na skałach - przypominają one raczej wymyślone istoty rodem z "Kong. Wyspa Czaszki".
W miarę wiernie odtworzone zostały pterozaury, zainspirowane zapewne Dsungaripterus. Problem w tym, że te pterozaury żyły w Chinach i Korei Południowej oraz wschodniej Afryce. To z kolei eliminuje tyranozaura, który na tym obszarze nie występował - tu jego miejsce zajmował tarbozaur.
Nie wszyscy naukowcy są zdania, że należy się czepiać twórców "65" za tego typu błędy czy deformacje. Bruce Lieberman, paleontolog i biolog ewolucyjny z Universytetu Kansas, uważa że paleontologowie powinni być wdzięczni Hollywood za rozbudzanie zainteresowania tą dziedziną wiedzy. - Taki film może zainspirować do większego zainteresowania paleontologią i naukami przyrodniczymi. A wtedy zainteresowani sami sobie ustalą, co jest tu fikcją, a co nie.
- Cały wysiłek paleontologów polega właśnie na tym, aby ustalić gdzie się myliliśmy i które założenia były błędne. To niezwykle ważne, bo zrozumienie jak naprawdę wyglądały i żyły dinozaury daje nam bardzo ważną perspektywę, z której oglądamy dzisiejsze życie na Ziemi - uważa z kolei Danny Anduza.