Fermy hodują nam pandemię. Właśnie pojawił się tam nowy niebezpieczny wirus

Niedawne wydarzenia w Chinach przeszły bez większego echa w mediach, ale Światowa Organizacja Zdrowia i chińskie Centrum Kontroli Chorób były nimi wystarczająco zaniepokojone, by ogłosić alarm. Powodem obaw nie był jednak nowy szczep SARS-CoV-2, a najnowsza odmiana choroby, która od lat przyprawia wirusologów o koszmary - szczep H5N6 ptasiej grypy.

Zmarła ponad połowa z 48 osób zakażonych ostatnio szczepem ptasiej grypy H5N6
Zmarła ponad połowa z 48 osób zakażonych ostatnio szczepem ptasiej grypy H5N6123RF/PICSEL

 

Ptasia grypa zainfekowała w ciągu roku w Chinach łącznie co najmniej 48 osób. Szczep H5N6, po raz pierwszy zidentyfikowany siedem lat temu, tym razem wykazał się wyjątkową zjadliwością. Ponad połowa zarażonych zmarła. Badacze obawiają się, że oznacza to, że ptasia grypa mutuje i staje się coraz bardziej niebezpieczna. "Prawdopodobieństwo przenoszenia się wirusa z człowieka na człowieka jest niskie, ale pilnie potrzebny jest nadzór w dotkniętych i sąsiednich regionach, by lepiej zrozumieć zagrożenie" - napisał w oświadczeniu rzecznik WHO w regionie Pacyfiku. 

To nie jedyny w ostatnich miesiącach przypadek epidemii wywołanej przez chorobę, którą ludzie zarazili się od drobiu. W grudniu ubiegłego roku na ogromnej farmie w południowej Rosji padło 101 tys. kurczaków. Testy przeprowadzone na martwych zwierzętach wykazały, że były zakażone szczepem H5N8. Wydano decyzję o wybiciu kolejnych 900 tys. ptaków, ale chorobą zakaziło się pięcioro pracowników farmy. Wywołała u nich na szczęście jedynie łagodne objawy. Był to jednak pierwszy stwierdzony przypadek, gdy ten szczep ptasiej grypy pokonał barierę między gatunkami i zakazili się nim ludzie.

Szczepy H5H6 i H5N8 to tylko wierzchołek góry problemu. Ptasia grypa ma co najmniej osiem szczepów, które krążą po światowych fermach, dziesiątkując zwierzęta, ale są w stanie także zarażać, a w niektórych przypadkach zabijać, także ludzi. 

Naukowcy od dawna alarmują, że przemysłowa hodowla zwierząt, bez względu na to, czy jest to drób, krowy, świnie czy wielbłądy, jest najlepszą drogą do wyhodowania sobie zabójczej epidemii. 

Bardzo stary problem z wirusami

Według raportu ONZ z lipca zeszłego roku trzy na cztery "nowe i pojawiające się ludzkie choroby zakaźne" mają pochodzenie odzwierzęce. Badanie opublikowane w czasopiśmie "Nature" wykazało, że rolnictwo było powiązane z połową wszystkich takich patogenów.

Ptasia grypa H5N1 i hiszpańska grypa H1N1 pojawiły się na fermach drobiu i świń. Nosicielami eboli oraz koronawirusa, który wywołał globalną pandemię, były co prawda dzikie zwierzęta, ale oba wirusy, zanim zakaziły ludzi, najprawdopodobniej mutowały w organizmach zwierząt na fermach. W podobny sposób pojawiła się wśród ludzi niszcząca mózgi, zakaźna choroba vCJD, której pierwotnym źródłem były priony z wołowiny pochodzącej ze zwierząt chorych na tzw. chorobę wściekłych krów. 

Zdaniem Michaela Gregera, autora książki o ptasiej grypie, historia udomawiania przez człowieka zwierząt to również historia zarażających ludzi zwierzęcych chorób. Już udomowienie pierwszych owiec czy kóz wiązało się z epidemiami odry i ospy. "W kategoriach ewolucyjnych chów drobiu, bydła i świń w intensywnych, zatłoczonych, zamkniętych, całkowicie nienaturalnych warunkach może być najgłębszą zmianą w relacji człowiek-zwierzę od 10 tys. lat" - mówił dziennikowi "The Guardian" Greger, dodając: "Obserwujemy bezprecedensową eksplozję epidemii nowych wirusów ptasiej grypy, które historycznie stanowiły największe ryzyko pandemii i z pewnością mogą być gorsze niż COVID-19".

Epidemiolog, jak chłopiec stajenny

Amerykański wirusolog Rob Wallace od lat przestrzega przed niebezpieczeństwem, jakie niosą ze sobą przemysłowe fermy. Mówi, że problemem jest nie tylko przemysłowa hodowla, ale i głębokie zmiany wywoływane przez człowieka w środowisku naturalnym. "Większość wirusów, które krążą wśród dzikich ptaków, stanowi niewielkie zagrożenie i powoduje jedynie łagodne objawy" - pisał rok temu w swoim eseju o COVID-19. "Od czasu do czasu trafiają one do hodowli drobiu, gdzie przechodzą ewolucyjną zmianę, głównie związaną z warunkami, w jakich zwierzęta są hodowane. Widzieliśmy, jak wirusy o niskiej patogenności stają się bardzo zjadliwe na farmach". 

Już w 2007 r. Wallace uprzedzał przed ryzykiem związanym z przenikaniem wirusów do przemysłowych hodowli. Gdy wśród hodowlanych ptaków wykryto wówczas wirusa H5N1, wieszczył, że pandemia może być nieunikniona: "Katastrofalna porażka rządów i władz odpowiedzialnych za zdrowie na całym świecie może sprawić, że umrą miliony ludzi".

Wirusolog przyznaje, że lekarze mają ograniczone możliwości zapobiegania chorobom, bo wkraczają do akcji dopiero wtedy, gdy mleko już się rozlało, a wirus zaczyna zarażać ludzi. "Epidemiolog jest jak chłopiec stajenny z łopatą chodzący za słoniami w cyrku" - pisał. 

Kluczem do powstrzymania przyszłych pandemii może być zmiana sposobu, w jaki traktujemy zwierzęta hodowlane. Kiedy tysiące z nich trzymane są w jednym miejscu, brak bioróżnorodności stwarza "warunki niemal idealne dla ewolucji wielu zjadliwych szczepów grypy" - pisze Wallace. Szczególnie niebezpieczne są farmy budowane w pobliżu niszczonych przez człowieka pierwotnych lasów, które mogą być rezerwuarami nieznanych jeszcze szczepów wirusów.

Nieodrobiona lekcja

Tymczasem rządy oraz przedstawiciele przemysłu, mówiąc o ryzyku związanym z ptasią grypą, często skupiają się na roli, jaką w jej rozprzestrzenianiu pełną dzikie ptaki. Uprzedzają, że choroba może być roznoszona przez gatunki wędrowne, które zarażają drób wzdłuż tras  migracji. Wallace uważa, że to klasyczna próba odwrócenia uwagi od zasadniczego problemu. 

Zarówno rządy, jak i przedstawiciele przemysłu drobiarskiego, którego globalna wartość szacowana jest na ponad 800 mld złotych, podkreślają, że farmy są bezpieczne i stanowią jedno z głównych źródeł białka dla szybko rosnącej populacji świata. Zarówno badacze, jak i Światowa Organizacja Zdrowia są jednak przekonani, że to farmy są "mieszalnikami", w których wirusy łączą się, mutują i nabierają zdolności do zakażania ludzi. 

"Potencjał ptasiej grypy wymaga ciągłego monitorowania, aby zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się wirusa, które może spowodować katastrofalne pandemie" - pisał po pojawieniu się ogniska ptasiej grypy w Chinach szef tamtejszego Centrum Kontroli Chorób. 

Według agendy ONZ ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO): "Wirusy ptasiej grypy ewoluują w dużą, zróżnicowaną wirusową pulę genetyczną (...) Patogen może przekształcić się w wysoce zjadliwy czynnik chorobotwórczy; w monokulturach obejmujących masową hodowlę genetycznie identycznych zwierząt, które są dobierane pod kątem wysokiej konwersji paszy, pojawiający się hiperzaraźliwy patogen może przeskakiwać ze stada na stado".

W rozmowie z magazynem "The Nation" Wallace uprzedza, że pandemia COVID-19 nie nauczyła nas wystarczająco wiele. "Większość myśli, że pandemia pochodzi z Chin. Ma coś wspólnego z nietoperzami albo z laboratoriami, zatem to naturalne zdarzenie, winni są Chińczycy albo jedno i drugie. Myślimy o pandemii w kategoriach zagadki kryminalnej, podczas gdy lepiej wyobrazić sobie ją jako inwazję obcych, którą sami stworzyliśmy" - wyjaśniał wirusolog.

Naukowcy szacują, że u dziko żyjących ptaków i ssaków może występować jeszcze około 1,67 mln nieopisanych wirusów. Nawet połowa z nich potencjalnie może przenosić się na ludzi.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas