Niemieckie uzależnienie. Gazowy układ z Putinem trwał od lat
Wojna w Ukrainie wymusiła na niemieckim rządzie radykalne decyzje dotyczące importu energii z Rosji. W ciągu zaledwie miesiąca rząd Olafa Scholza zapowiedział przyspieszenie przejścia kraju w całości na zieloną energię oraz wycofanie się z importu rosyjskiego węgla i ropy. To prawdopodobnie także koniec ogrzewania niemieckich domów gazem z Rosji, który do Berlina płynął od lat 70.
Obecnie Niemcy importują aż 71 proc. krajowego zapotrzebowania na energię, wliczając w to duże ilości gazu i ropy z Rosji. Dlatego od momentu agresji Putina na Ukrainę Berlin jest pod stałym naciskiem ze strony innych państw Unii Europejskiej oraz - przede wszystkim - Kijowa, aby ograniczyć lub całkowicie wstrzymać handel surowcami energetycznymi z Rosją. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wielokrotnie apelował do Zachodu o embargo na rosyjską ropę i gaz.
W odpowiedzi na międzynarodową presję Niemcy najpierw przyspieszyli plan przejścia w 100 proc. na odnawialne źródła energii. Poprzedni projekt zakładał osiągnięcie w pełni czystej energii w 2040 roku, jednak z końcem lutego rząd skrócił ten okres o pięć lat.
Niemiecki plan na zieloną energię, którą minister finansów Christian Lindner nazwał "energią wolności", zakłada potrojenie mocy wytwarzanej z paneli słonecznych do 2030 roku. Moc niemieckiej fotowoltaiki ma wzrosnąć do 200 gigawatów w porównaniu do około 60 wytwarzanych obecnie. Zakłada się także podwojenie mocy z farm wiatrowych na morzu (do 30 gigawatów) i zwiększenie mocy wytwarzanej z wiatraków na lądzie (do 110 gigawatów).
Rząd Niemiec zapowiedział także, że drastycznie ograniczy zakup surowców energetycznych z Rosji. "W ciągu ostatnich kilku tygodni podjęliśmy intensywne wysiłki ze wszystkimi zainteresowanymi stronami, aby importować mniej paliw kopalnych z Rosji i poszerzyć naszą bazę dostaw. Osiągnęliśmy już kilka kluczowych celów tymczasowych, aby uwolnić się z kajdan rosyjskiego importu" - powiedział wicekanclerz i minister ds. gospodarki i klimatu Robert Habeck.
Największy postęp osiągnięto w przypadku ropy naftowej i węgla. Firmy pozwalają zrywać kontrakty z rosyjskimi dostawcami, nie przedłużają ich lub przechodzą na innych dostawców. "Dzieje się to z zawrotną prędkością" - ocenia Habeck.
Oczekuje się, że do połowy roku import rosyjskiej ropy do Niemiec zostanie zmniejszony o połowę. Do końca roku kraj ma osiągnąć niezależność od ropy z Rosji. Zależność od rosyjskiego węgla już w kwietniu ma spaść do około 25 proc. Jesienią Niemcy nie będą go kupować już wcale.
Największym wyzwaniem jest jednak rosyjski gaz. W przypadku tego surowca zakupy z Rosji mają się zakończyć dopiero w połowie 2024 roku. Niemcy planują także budowę dwóch terminali LNG, ale z uwagi na to, że mogą one powstać dopiero za 2-3 lata, inną rozważaną opcją są trzy pływające terminale skroplonego gazu ziemnego. "Nawet jeśli staniemy się mniej zależni od rosyjskiego importu, jest jeszcze za wcześnie na embargo" - powiedział Habeck. "Konsekwencje gospodarcze i społeczne byłyby zbyt poważne. Ale każda zerwana umowa na dostawy szkodzi Putinowi" - dodał.
Gaz okazał się tym samym najtrudniejszym wyzwaniem procesu uniezależnienia niemieckiej gospodarki od Moskwy. Zresztą kanclerz Olaf Scholz co rusz podkreśla, że nie jest zwolennikiem całkowitego embarga. - Wielu, którzy publicznie mówią o tym, co należałoby zrobić, sami nadal importują z Rosji gaz, ropę i węgiel. I sami nie podjęli jeszcze decyzji w tej sprawie. Pokazuje to, że decyzja, którą podejmujemy, jest bardzo przemyślana - mówił ostatnio w telewizji ARD.
Oprócz deklaracji ambitniejszych celów dotyczących OZE, Niemcy zdecydowali także ostatnio o wstrzymaniu uruchomienia gazociągu Nord Stream 2, którym do Berlina miało płynąć jeszcze więcej gazu od Putina. Stało się to jednocześnie symbolem końca gazowego układu, który trwał pomiędzy Rosją i Niemcami od przeszło 50 lat.
W ostatniej dekadzie import tego surowca i tak już był największy w historii, a uruchomienie Nord Stream 2 jeszcze zwiększyłoby ten wolumen. Ta perspektywa spotkała się z protestami ze strony Stanów Zjednoczonych, które krytykowały zależność energetyczną od kraju atakującego swoich sąsiadów - Gruzję czy Ukrainę. Budowę gazociągu krytykowała też Polska. Premier Mateusz Morawiecki w styczniu powiedział, że Nord Stream 2 jest "narzędziem szantażu Moskwy".
W czasie gdy gaz z Rosji importowany był w rekordowych ilościach, mimo wszystko w Niemczech trwały także próby wydobycia tego surowca na własną rękę. Odkrywki często blokowali jednak ekolodzy sprzeciwiający się paliwom kopalnym. Jak donosi "Die Welt", przynajmniej za częścią z tych protestów mógł stać Kreml. Niemiecki dziennik podał, że Rosja zapłaciła aktywistom nawet 82 miliony dolarów, aby utrzymać status quo swojego gazu w Europie i zablokować własne wydobycie państw UE.
Niemcy cały czas realizują także plan odejścia od węgla do 2030 roku. Ten postulat był jednym z fundamentów nowej koalicji rządzącej Olafa Scholza. Do końca roku mają zostać wyłączone także ostatnie elektrownie atomowe w kraju. W obliczu zagrożenia dostaw energii ze względu na agresję Rosji na Ukrainę na nowo rozgorzała dyskusja na temat ewentualnego przedłużenia cyklu życia niemieckich reaktorów jądrowych. Ministerstwa środowiska oraz gospodarki i ochrony klimatu jednak negatywnie zaopiniowały ten pomysł. Oceniono, że nie przyczyniłoby się to znacząco do wzrostu bezpieczeństwa energetycznego.