Pożary odpadów to w Polsce prawdziwa plaga. Mafia zarabia na nich miliony
Mateusz Czerniak
Pożary miejsc gromadzenia odpadów w Polsce to nie lada wyzwanie nie tylko dla strażaków. Płonące stosy śmieci zanieczyszczają środowisko i dewastują już i tak obciążony ekosystem. Co gorsza, palące się odpady to często nie wynik wypadku, ale celowe działanie osób zaangażowanych w śmieciowy biznes. Mafia śmieciowa kasuje fortunę, a potem porzuca odpady w niedozwolonych miejscach. To właśnie tam najczęściej dochodzi do pożarów.
Dlaczego w Polsce płoną śmieci? Prosto wyjaśnił to dr Maciej Gliniak z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie w rozmowie z portalem SmogLab: "Brakuje miejsc zajmujących się utylizacją odpadów. W efekcie firmy, które je pozyskują, nie mają gdzie ich oddawać. Trzeba więc coś z tymi odpadami zrobić - najprościej jest wynająć halę, wypełnić ją po brzegi i poczekać na samozapłon albo samemu hałdy podpalić i problem się rozwiązuje" - stwierdził.
Obecnie obowiązujące prawo mówi, że każdy podmiot może przechowywać zgromadzone odpady przez dwa lata od daty ich zebrania. Po tym czasie musi oddać je do unieszkodliwienia. Jeśli po tym okresie odpady nie zostaną zutylizowane i nadal będą zalegać w tym samym miejscu, to miejsce, w którym się znajdują, staje się składowiskiem. Jeżeli powstało ono i funkcjonuje bez odpowiednich decyzji środowiskowych, właścicielowi grozi kara grzywny albo nawet pozbawienia wolności. Dlatego śmieci łatwiej po prostu spalić.
Spalanie odpadów dla zysku
Niestety tak właśnie postępuje mnóstwo podmiotów w naszym kraju. Od początku 2016 roku tylko do połowy roku 2019 w Polsce spłonęły 622 składowiska śmieci. W samym 2020 r. mieliśmy ok. 200 takich pożarów. Według statystyk zjawisko to zaczęło znacznie się nasilać od 2015 roku.
Ale w Polsce śmieci płoną nie tylko dlatego, że ktoś chce się pozbyć problemu, ale także dlatego, że na imporcie takiego "problemu" można dużo zarobić. Okazuje się bowiem, że w naszym kraju nie jest bardzo trudnym zadaniem dostać pozwolenie na obrót międzynarodowy odpadami. Dlatego firmy zaczęły z wielką chęcią importować odpady z zagranicy, oczywiście dostając za to pieniądze od firm pozbywających się śmieci. O jakich pieniądzach mowa?
Czytaj też: Nielegalne składowisko odpadów w Makówcu Dużym
"Przyjmijmy 70-80 euro za przyjętą tonę, czyli około 300 zł. 50 tysięcy ton to jest 10-15 mln zł. To jest kwota, którą uzyskał ten, który sprowadził odpady. Oczywiście poniósł też jakieś koszty. Ale jeżeli doszło do pożaru można się też ubiegać o odszkodowanie z tytułu ubezpieczenia. Na każdym pożarze można zarobić 5-10 mln zł" - powiedział w rozmowie z portalem osp.pl Grzegorz Wielgosiński, biegły sądowy, specjalista od rynku odpadów i kierownik katedry systemów ochrony środowiska Politechniki Łódzkiej.
A jak wygląda ryzyko dla ludzi, którzy dopuszczają się takich czynów? Jak podaje portal osp.pl, po pożarze w Zgierzu (woj. łódzkiem) Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska stwierdził, że właściciel odpadów może zapłacić milion złotych kary. Jednak kara nie mogła zostać wykonana natychmiast. Przedsiębiorcy przysługuje bowiem droga odwoławcza, która może potrwać kilka lat. Natomiast w przypadku innego biznesmena, który skaził środowisko w Kłopotowie (woj. łodzkiem) zapadł nieprawomocny wyrok skazujący - kara więzienia w zawieszeniu, siedmioletni zakaz działalności i 8 tysięcy złotych grzywny. Jak więc widać tego rodzaju proceder może niestety się opłacać.
Import eksport
Ministerstwo Klimatu w swoich oświadczeniach podkreśla natomiast, że w 2018 r. wprowadzony został "całkowity zakaz przywozu do Polski wszystkich rodzajów odpadów przeznaczonych do unieszkodliwiania oraz odpadów komunalnych i odpadów powstających z przetwarzania odpadów komunalnych, z wyłączeniem odpadów zebranych selektywnie przeznaczonych do recyklingu". Jeśli ktoś więc tego rodzaju śmieci od tamtego momentu do Polski importuje, to jest to nielegalne. Jednocześnie resort stwierdził, że nie da się zakazać importu do naszego kraju odpadów przeznaczonych do odzysku i wymienionych na tzw. zielonej liście odpadów.
"Polska nie może zakazać przywozu do Polski odpadów przeznaczonych do odzysku i wymienionych na tzw. zielonej liście odpadów (np. złom, makulatura). Import/eksport tych odpadów odbywa się w obrębie UE na zasadach swobodnego przepływu towarów i ewentualny zakaz musiałby dotyczyć całej Unii. Oznacza to, że Polska również nie mogłaby wtedy eksportować odpadów za granicę. Blokowane transportów odpadów byłoby niezgodne z prawem UE i ugruntowanym orzecznictwem TSUE" - stwierdziło Ministerstwo w oświadczeniu przesłanym PAP.
Dzikie wysypiska
Według Macieja Glinika Polskę w przyszłości czeka natomiast jeszcze inny problem - coraz większa ilość opłat w naszym kraju powoduje bowiem wzrost cen zagospodarowania odpadów i koszty te powoli dorównują tym z zachodu.
"Obecnie zakłady przyjmują odpady dostając np. 240 zł za tonę. 70 zł z tego idzie na pokrycie opłaty marszałkowskiej, czyli pewnego rodzaju daniny, jaką zakład płaci urzędowi za prowadzenie swojej działalności. Kolejne 70 to koszt zagospodarowania odpadu, zważenie samochodu, zdeponowanie odpadów na składowisku i ich zabezpieczenie. Zostaje 100 zł na utrzymanie pracowników, infrastrukturę, badania środowiskowe i rekultywację terenu. Jak to podliczymy sobie, z 240 nie zostaje nic, a nawet zaczyna brakować. Mówi się, że opłata marszałkowska ma wzrosnąć do nawet 240 zł. Jeśli tak się stanie, to cena przyjęcia tony będzie musiała wzrosnąć" - tłumaczy w rozmowie z SmogLabem.
Co to oznacza? Okazuje się, że stawka stanie się tak wysoka, że w Polsce może nagle namnożyć się mnóstwo dzikich wysypisk. "Po prostu nikogo nie będzie stać na oddawanie odpadów i prowadzenie składowiska. Wtedy zaczną się jeszcze większe problemy niż te, które mamy dziś" - mówi Gliniak. W latach 2009-2018 likwidowano średnio niemal 12,5 tys. dzikich wysypisk rocznie. Liczby te mogą się jednak w najbliższym czasie znacznie zwiększyć.