Polskie miasta rakiem wycofają się z betonozy? Na razie to kosmetyka
Skierniewice postanowiły odbeotnować część rynku i posadzić na nim 36 drzew. Od przebudowy 15 temu to miejsce stało się symbolem polskiej betonozy. Mimo że częściowe zazielenienie to ruch w dobrą stronę, to w polskich miastach nadal, jak ze świecą szukać, wielkich systemowych zmian.
"Staramy się wychodzić naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców i wprowadzać rozwiązania, które poprawiają komfort korzystania z rynku. Zmiana oblicza tego miejsca, nurtuje władze samorządowe od lat (...) Finalny efekt przebudowy ma, nie tylko odpowiadać na potrzebę zazielenia placu, ale także spełniać wymogi dotyczące utrzymania historycznego charakteru tego terenu" - wyjaśnia biuro prasowe rzeszowskiego Urzędu Miasta.
Wiązanie zjawiska "betonozy" z Skierniewicami uważa natomiast za niesprawiedliwe, ponieważ miasto ma "bardzo dużo terenów zielonych, które dziś na co dzień służą mieszkańcom". Mowa tu na przykład o znajdującym się 300 metrów od rynku parku, bulwarze Przyjaźni Polsko-Francuskiej i zalewie Zadębie. Biuro podkreśla też, że decyzja o wprowadzeniu nowych zielonych akcentów na skierniewicki rynek wynika z potrzeb zgłaszanych przez mieszkańców. "(...) nie ustajemy w wysiłkach i już niebawem nowe nasadzenia pojawią się w kolejnych częściach naszego miasta. Chcemy zazielenić między innymi uliczki bezpośrednio przylegające do rynku jak Senatorską czy tzw. Mały Rynek, aby kompleksowo odmieniać oblicze centrum miasta" - kończy swoją wypowiedź przedstawicielstwo miasta.
Kosmetyka zamiast znaczących zmian
- Nie mogę powiedzieć, żebym zaobserwował jakiś większy zwrot w polityce polskich miast, jeśli chodzi o betonowanie. Może na razie jest on na poziomie myślenia, ale nie działania. Powoli "betonoza" staje się obciachem i bardzo dobrze, że tak jest, bo burmistrzowie i prezydenci zaczynają myśleć, że mogą przez taką politykę stracić głosy. Natomiast jest jeszcze daleko do zmiany systemowej - mówi aktywista stowarzyszenia Miasto Jest Nasze i autor książki "Betonoza" Jan Mencwel.
Według niego kluczowe jest to, żeby miasta zaczęły uchwalać programy ochrony drzew.
- To, że się sadzi drzewa w miejscach, gdzie się je wcześniej wycięło, to dobrze, ale kluczowe jest, żeby się takie rzeczy nie powtarzały. A do tego są potrzebne odpowiednie przepisy zarówno ogólnokrajowe, jak i uchwalane przez samorządy - dodaje aktywista. Mencwel uważa, że nie ma jednoznacznego lidera wśród miast, jeśli chodzi o walkę z betonozą.
- Co prawda widać, jakieś pierwsze małe tendencje w takich miastach, jak np. Łódź, Warszawa, Szczecin, Skierniewice, Włocławek, ale to są po prostu jedynie kosmetyczne zmiany. Nie było jeszcze żadnego burmistrza czy prezydenta, który by stwierdził, że chce mieć najbardziej zielone miasto w Polsce. Być może politycy nie widzą jeszcze w tym szansy na zdobycie elektoratu, ale jestem pewien, że pierwszy, który zrobi coś takiego, zyska bardzo dużo i będzie się na niego patrzeć, jak na pioniera - stwierdza Mencwel.
Błyskawiczne powodzie
Betonoza przyczynia się do potęgowania zniszczeń, jakie wyrządzają ekstremalne ulewne deszcze, których ilość i intensywność rośnie ze względu na zmiany klimatu. Tego rodzaju deszcze powodują tzw. flash floods, czyli błyskawiczne powodzie.
Ekohydrolog z Polskiej Akademii Nauk i założyciel bloga Świat Wody Sebbastian Szklarek tłumaczył w rozmowie z Zieloną Interią, że jeśli chodzi o działania dostosowawcze do takich zjawisk, to najważniejsze jest po pierwsze w miarę możliwości zmniejszenie ilości zabetonowanych powierzchni, a w drugiej kolejności prowadzenie retencji na powierzchni na przykład poprzez zwiększenie ilości terenów zielonych.
- Ważne jest, żeby retencjonować wodę jak najbliżej miejsca opadu. Skuteczne w tym są na przykład tak zwane zielone dachy, tworzenie terenów zielonych poniżej chodników i ulic, żeby mogły przejmować spływającą wodę, a kiedy nie jest to możliwe, stawianie naziemnych lub podziemnych beczek i zbiorników - stwierdził ekspert.