Czas ucieka, czas działać! Kryzys klimatyczny na talerzu

Ludzie hodują zwierzęta od tysięcy lat. Dlaczego teraz miałoby to być problemem? Najkrótsza odpowiedź kryje się w fakcie, że współczesne sposoby produkcji żywności odpowiadają za około 20 proc. globalnych emisji gazów cieplarnianych - pisze aktywista klimatyczny Franciszek Nowak.

article cover
MAREK MALISZEWSKI/REPORTEREast News
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

Cykl Greenpeace Polska, Młodzieżowego Strajku Klimatycznego i Zielonej Interii przed szczytem klimatycznym COP26 w Glasgow.

Uprawy stały się bardziej wydajne odkąd w latach 60. ubiegłego wieku zaczęto produkować na masową skalę nawozy sztuczne. To właśnie wtedy zaczęły powstawać olbrzymie koncerny, z których część wyspecjalizowała się w wytwarzaniu środków chemicznych i pasz dla zwierząt. Inne skupiły się na przetwarzaniu i sprzedaży żywności. Ich działalność z czasem przekształciła rolnictwo w przemysł dążący do maksymalizacji zysków z pominięciem szkód wyrządzanych w środowisku.

Aktywista klimatyczny Franciszek Nowak
Aktywista klimatyczny Franciszek Nowak

Dla maksymalizacji zysków zwierzęta przeniesiono z pól do baraków, gdzie ograniczono im możliwość ruchu. Stworzono nowe rasy i tuczono je wysokobiałkowym pokarmem, do którego ewolucyjnie nie są przystosowane. Miały wytwarzać, jak najwięcej - mięso, mleko, czy jaja miały powstawać przy jak najmniejszych kosztach.

Poprzez umiejętny lobbing wykorzystujący między innymi pozycję mięsa w naszej kulturze, korporacje przekształciły nawyki żywnościowe bogatej globalnej północy, a tym samym przekształciły całą Ziemię.

Obecnie połowę wszystkich terenów, gdzie by można było mieszkać, zajmują uprawy rolne. Zdecydowana większość ich plonów nie jest jednak bezpośrednio przeznaczona dla ludzi. W 77 proc. to pasza dla zwierząt hodowlanych.

Łącznie takie uprawy zajmują 40 mln kilometrów kwadratowych. To cała powierzchnia Stanów Zjednoczonych pomnożona prawie cztery razy. Mimo to, mięso i nabiał zaspokajają tylko jedną dziesiątą zapotrzebowania energetycznego ludzkości.

Lasy Amazonii najczęściej są wypalane, co pozwala zyskać tereny pod uprawy i wypas bydła
Lasy Amazonii najczęściej są wypalane, co pozwala zyskać tereny pod uprawy i wypas bydła LULA SAMPAIO AFP

Północ świętuje, południe głoduje

Biolożka Paulina Kramarz, profesora Instytutu Nauk o Środowisku Wydziału Biologii Uniwersytetu Jagiellońskiego i współtwórczyni portalu naukowego "Nauka dla Przyrody" uważa, że gdyby prymat przyznać roślinom i na ich uprawy przeznaczyć 77 proc. wszystkich powierzchni rolnych, moglibyśmy wyżywić ponad 20 mld ludzi. Obecnie jest nas 8 mld, z czego prawie 700 mln głoduje. Ziem pod uprawy jednak nie brakuje, ale nie jest racjonalnie zagospodarowana. Gdyby było inaczej, głód można by było zakończyć bardzo szybko, a niewykorzystane grunty oddać naturze.

W zdecydowanej większości pod hodowle "oczyszczane" są lasy. Szacuje się, że obok kopalń i pozyskiwania drewna, to właśnie rolnictwo jest główną przyczyną wylesiania. 80 proc. wycinek w Amazonii dokonywana jest pod potrzeby sektora hodowli zwierząt. Na tak pozyskanych terenach uprawiana jest soja do wykarmienia bydła, a mięso trafia zagranicę.

- Przesuwamy nasze uprawy paszy na globalne południe, bo tam jest po prostu cieplej -  mówi prof. Kramarz, dodając: - Co jednak ważniejsze, koszty produkcji, związane choćby z kosztami pracy, w państwach południa są również bardzo niskie. To głównie koncerny spożywcze wycinają, czy też wypalają las, po czym wypasają na zagrabionym terenie bydło lub obsiewają go uprawami paszowymi, jak choćby soją. Miejscowi rolnicy rzadko biorą w tym udział, a jeżeli prowadzą uprawy i hodowle na własnym polu, to wiedzą, że w skupie dostaną za swój towar grosze. Dlatego żeby przeżyć muszą zasiewać coraz większe obszary. Tak wygląda w praktyce współczesny kolonializm i cena "taniego" mięsa. A podobny mechanizm, związany z niskimi cenami skupu, obserwujemy i w Polsce, gdzie małe i średnie gospodarstwa znikają.

Zabójcza cisza monokultur

Rocznie ludzie zabijają 50 mld zwierząt hodowlanych i ta liczba wciąż rośnie. Już teraz w Polsce na jednego dzika przypada 55 świń, a na jednego żubra - 3,6 tys. krów. Zwierzęta żyjące dziko znikają, choć hodowla w małych i średnich gospodarstwach może wspierać bioróżnorodność i jednocześnie pomóc w hamowaniu skutków globalnego ocieplenia.

Trzy czwarte zwierząt hodowanych jest w gospodarstwach przemysłowych
Trzy czwarte zwierząt hodowanych jest w gospodarstwach przemysłowych123RF/PICSEL

Eurostat podaje, że w latach 2005-2013 w Unii Europejskiej zniknęło 3,7 mln gospodarstw rolnych, choć cały czas rosła w rolnictwie produkcja. Prawie trzy czwarte zwierząt zaczęło być hodowanych w bardzo dużych gospodarstwach. Powiększają się również gospodarstwa produkujące pasze. Małe gospodarstwa w coraz większym stopniu zastępują wielkoobszarowe monokultury i fermy przemysłowe.

Rolnicy są ofiarami tego systemu, dokładnie tak samo, jak nasza planeta jest ofiarą uprzemysłowionego systemu żywnościowego, którego głównym celem jest zysk niewielkiej liczby koncernów decydujących w coraz większym stopniu o tym, co znajdzie się na naszym talerzu. Ten system generuje tragedię dla bioróżnorodności i pogłębianie kryzysu klimatycznego.

Większe rozdrobnienie upraw i hodowli oraz pasy dzikiej przyrody pomiędzy polami zatrzymują wodę, pomagają zredukować ilość stosowanych nawozów mineralnych czy też syntetycznych środków ochrony upraw. Przez tysiące lat istnienia rolnictwa szereg gatunków przystosował się do tradycyjnego krajobrazu rolniczego, a ich liczebność od niego zależy. Bociany białe, płomykówki, pójdźki, przepiórki, dropy, skowronki i wiele innych ptaków, występuje tylko tam, gdzie znajdują się tradycyjne gospodarstwa.

Jeśli znikną małe gospodarstwa, wraz z nimi możemy stracić wiele gatunków dziko żyjących zwierząt
Jeśli znikną małe gospodarstwa, wraz z nimi możemy stracić wiele gatunków dziko żyjących zwierząt123RF/PICSEL

Isabell Oakeshot w książce "Farmagedon: Rzeczywisty koszt taniego mięsa" pisze, że tym, co najbardziej uderza na olbrzymich polach jest cisza. Wśród monokultur nie ma śpiewu ptaków czy bzyczenia owadów.

Owady wybijane są przy pomocy środków syntetycznych, a tam, gdzie nie ma owadów, nie ma też ptaków. Stosowana na polach chemia zabija jednak nie tylko szkodniki, ale wszystkie owady. A życia na Ziemi nie będzie bez owadów zapylających oraz tych, które są stanowią pokarm dla innych zwierząt czy rozkładających martwą materię organiczną. Mimo to, toczymy z nimi otwartą wojnę.

Wiedząc, że zmierzamy w złym kierunku należałoby zastanowić się nad tym, w jaki sposób naprawić szkodliwy system. W wielu debatach nad tym "jak ocalić świat" omija się fakt, że wszystkie sektory naszego życia nastawione są na maksymalizacje dochodu i ekspansję. Od ludzi, od zwierząt i od ziemi wymaga się coraz większej produktywności i pomnażania zysków, ucząc nas, że dobre życie nigdy nie jest wystarczająco dobre.

Wytwarzanie żywności nie zawsze było przemysłem, wysysającym ziemię do granic jej możliwości. Człowiek zawsze brał z natury, ale przez setki lat odbywało się to z poszanowaniem jej granic i mądrości. Nasz system żywnościowy może stać się naszym sprzymierzeńcem w walce z katastrofą klimatyczną i kryzysem bioróżnorodności. Możemy naprawić, co popsuliśmy, ale musimy najpierw uświadomić sobie, że to co robimy teraz nie działa tak, jak powinno.

123RF/PICSEL
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas