Kiedyś sprzęt AGD działał lepiej. Dziś producenci mają nas za idiotów
W niektórych domach można jeszcze spotkać sprzęt wyprodukowany dekady temu, który wciąż działa. Z drugiej strony coraz częściej zdarza się, że pralkę czy telefon trzeba wymieniać już po kilku latach. Nic więc dziwnego, że konsumenci zaczęli podejrzewać producentów, że celowo robią wszystko, aby sprzęt AGD i RTV zepsuł się jak najszybciej. "Najlepiej" tuż po okresie gwarancji.
Wszystko kiedyś się psuje i chyba nikt nie jest tym zaskoczony. Problem pojawia się dopiero, gdy chcemy naprawić jakiś sprzęt i nagle okazuje się, że może nas to słono kosztować lub nigdzie nie można znaleźć części zamiennych. Zapala się wtedy żółte światło ostrzegawcze w głowie i myśl, czy rzeczywiście opłaca się płacić za naprawę starego sprzętu tyle pieniędzy, skoro wystarczy trochę dołożyć i mamy nowy, lepszy sprzęt.
Problem w tym, że faktycznie tak jest i często sprzęt działa stanowczo zbyt krótko, co potwierdzają badania. Analiza, którą wykonała Niemiecka Federalna Agencja ds. Środowiska przeprowadziła ujawniła, że w 2004 r. w ciągu pięciu lat od kupna 3,5 proc. sprzętu doznało usterki. W 2012 roku było to już 8,3 proc. Te dane dają do myślenia.
Zaczęło się od żarówek
Producenci (nie tylko sprzętu) już wiele lat temu doszli do wniosku, że nie opłaca się produkować przedmiotów, które są nadmiernie wytrzymałe. Wszystko zaczęło się od żarówek, które początkowo wytrzymywały 2,5 tysiąca godzin. Najwięksi producenci zawarli więc tajne porozumienie, które miało zmniejszyć ich trwałość i spowodować konieczność częstszego zakupu.
Ważne było, aby nikt się nie wybił, dzięki temu każdy z nich mógł zwiększyć sprzedaż. Wyróżnienie się trwałością na tle konkurencji miało słono kosztować firmę. Tym sposobem zmniejszono ich trwałość do 1,5 tys. godzin i docelowo 1 tys. w latach 40. XX w.
Wtedy też na rynku pojawiły się nylonowe pończochy. Nowy materiał zawojował rynek. Nie dość, że idealnie wpasował się w potrzeby kobiet, to jeszcze był trwały. Po okresie zwiększonej sprzedaży zysk zaczął szybko topnieć. Okazało się, że pończochy są zbyt trwałe i użytkowniczki nie mają potrzeby kupowania wciąż nowych sztuk. Postawiono więc na zmianę materiału tak, aby był równie wygodny, ale mniej trwały. Tak właśnie zaczął się okres "poszło mi oczko", który oznaczał ni mniej, ni więcej, tylko "muszę iść do sklepu po nowe pończochy".
Pierwsza połowa XX w. to był trudny okres. Gdy gospodarka zaczęło podnosić się po wojnie, obmyślano, jak zachęcić konsumentów do częstszego kupowania. Wówczas jednak rynek nie był jeszcze nasycony. Pojawianie się nowego sprzętu nowych potrzeb, wzrost ludności sprawiał, że firmy mogły sprzedawać więcej sprzętu.
Rynek zalewa tani sprzęt, którego nie opłaca się naprawiać
Produkcja zbyt dobrej jakości sprzętu mogłaby sprawić, że, mimo wzrastającej liczby ludności, konsumenci nie będą potrzebowali nowych urządzeń, a do tego dzielenie rynku z nowymi firmami oznacza mniejszy zysk. Trzeba sprzedawać więcej, ale znacznie łatwiej jest sprzedać trzy pralki po 1,5 tys. zł, niż jedną za 4,5 tys. zł. Obniżenie ceny wiąże się z mniejszym zarobkiem, chyba że... zastosujemy tańsze, mniej trwałe materiały. Metalowe połączenia z powodzeniem można zastąpić plastikiem, grubsze materiały - cieńszymi, i tak dalej.
Niejednokrotnie słyszeliśmy o chipach w drukarkach, które powodują ich zatrzymanie po określonej liczbie zadrukowanych kartek, telewizorach, których części się przepalają, bo użyto nieodpornych na temperaturę materiałów czy odkurzaczach, w których zepsuła się niewielka część wbudowana na stałe w silnik.
Nie bez znaczenia pozostaje też miejsce produkcji. Zauważmy, że produkcję elektroniki użytkowej w dużym stopniu przejęła Azja. Tani sprzęt całymi kontenerami dostaje się do Europy, gdzie w poszczególnych krajach przykleja się często tylko naklejki z lokalną marką. Te bardziej znane również mają swoje fabryki na Wschodzie, gdzie nie tylko siła robocza jest tańsza, ale też bardziej liberalne przepisy związane choćby z ochroną środowiska. Im nie opłaca się produkować części zamiennych.
Czy jesteśmy w stanie produkować trwałe materiały?
Choć można by powiedzieć, że przecież nic nie jest wieczne, to z pewnością mamy możliwość produkcji trwałych materiałów. Chyba przyznasz, że niezbyt często słyszymy o wypadkach lotniczych, które były spowodowane oderwaniem się skrzydła samolotu od kadłuba lub jego złamaniem? A przecież podczas podróży oddziałują na niego ogromne siły i poddawany jest naprężeniu. Mimo to wytrzymuje.
Mercedes modelem W123, czyli słynną "beczką" pokazał, że jesteśmy w stanie produkować samochody, które mogą bez większych remontów przejechać ponad milion kilometrów.
W budynku straży pożarnej w Livermore w Kalifornii znajduje się żarówka, która świeci się nieprzerwanie od ponad stu lat. Oprócz rekordu Guinnessa, doczekała się swojej strony internetowej, gdzie można ją obserwować 24 h/dobę. Firma, która ją wyprodukowała, została zamknięta w 1912 r. O tym, że nie trzeba jej wymieniać, zorientowano się dopiero w 1972 r, dlatego nie wiadomo dokładnie, kiedy po raz pierwszy została zapalona. Wiadomo jedynie, że wyprodukowano ją w 1890 r.
Walka form o zysk, w tle zniszczone środowisko
Podsumowując, firmom nie opłaca się produkować trwałego sprzętu. Jeśli zaspokoi on podstawowe potrzeby i nie będzie się psuł, wiele osób zrezygnuje z zakupu nowego. Lodówka ma chłodzić, piekarnik piec, a kuchenka pozwolić coś ugotować. Reszta to marketingowe, często niepotrzebne, dodatki. A żeby zapewnić ciągłą sprzedaż, musi się zepsuć. Najlepiej już po kilku latach od zakupu.