Reporterka weszła do fabryki ubrań w Bangladeszu. Odebrało jej mowę
Magdalena Mateja-Furmanik
Reporterka Marzena Figiel-Strzała w Dzień Dziecka weszła do fabryki ubrań w Bangladeszu. Kwestią nieludzkiej pracy dzieci zajmuje się już od lat, jednak to, co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach.
Spis treści:
Bangladesz. Kraj, do którego produkcja stopniowo przenosi się z Chin. Powód? Państwo Środka oferuje coraz lepsze warunki i pensje, a co za tym idzie, staje się droższe. W kapitalistycznej gospodarce oznacza to tylko jedno - trzeba znaleźć tańszego kontrahenta. Bez względu na koszt ludzki.
Chociaż warunki w Chinach są dalekie od ideału, w Bangladeszu jest jeszcze gorzej. Praca dzieci jest tam normą, a warunki sanitarne wołają o pomstę do nieba.
Kraj ten znany jest z fabryk fast-fashion. By się o tym przekonać, wystarczy zobaczyć na metkę jakiegokolwiek ubrania popularnych marek. Z dużym prawdopodobieństwem będzie napisane tam "Made in Bangladesh".
24 kwietnia tego roku obchodziliśmy dziesiątą rocznicę katastrofy w Rana Plaza, w wyniku której zawaliła się osiokondygnacyjna fabryka ubrań. Śmierć na miejscu poniosło ponad tysiąc osób, a 2,5 tys. poniosło obrażenia. Część z nich dostała maksymalnie tysiąc dolarów odszkodowania. Niestety, jak przekonuje Katarzyna Zajączkowska, autorka książki "Odpowiedzialna moda. Guilt-free przewodnik po slow fashion" niewiele od tamtej pory się zmieniło.
Reporterka Marzena Figiel-Strzała, autorka cyklu reportażu "Dzieci Świata", przekonała się o tym na własne oczy.
Reporterka udostępniła szokujący materiał na swojej relacji na Instagramie. Na początku wyjaśnia, że nie może niczego opublikować na stałe, ponieważ wie, że na lotnisku obsługa będzie lustrować jej telefon. Figiel-Strzała zdradza, że do fabryki włamała się nielegalnie. Chciała sprawdzić, czy budynek, który z zewnątrz nie wzbudza powodów do obaw, jest taki również wewnątrz.
Okazało się, że fabryka skrywa gorzką prawdę, o której tak naprawdę przecież wiemy.
Fast-fashion od środka
W piwnicach fast-fashion panuje tragiczny skwar, zaduch i smród.
"Tu chyba jest 50 stopni" - słyszymy w jej relacji. Te słowa potwierdza sama twarz Figiel-Strzały, po której toczą się wielkie krople potu. Wszędzie też widzimy półnagie dzieci. No właśnie, dzieci.
Na nagraniu widzimy dzieci w wieku od 8 do 16 lat, które zaczęły tam pracę po skończeniu piątego roku życia. Pracują tam po 16 godzin dziennie - w fabryce również śpią i jedzą, bo często nie mają dokąd pójść. Warunki ich życia są zatrważające.
W zakładzie znajduje się tylko jedna łazienka na kilka osób, z odsłobiętą, betonową "kabiną" prysznicową, w której dzieci myją się w ubraniach, dla zachowania prywatności. W miejscach pracy wszędzie walają się stosy porozrzucanych ubrań i ścinki materiału. Reporterka rejestruje również pracę chłopca, który własnymi rękami nakłada klej do butów. Nie ma również żadnej maseczki, która ochroniłaby go przed wdychaniem toksycznych oparów.
Wynagrodzenie dzieci wynosi cztery złote tygodniowo. Nie ma zatem wątpliwości, że praca tych dzieci jest pracą niewolniczą. Figiel-Strzała spotkała tam 14-letnią dziewczynę, którą mąż wysłał do pracy w tej fabryce.
Minimalna płaca w Bangladeszu wynosi 400 zł miesięcznie, jest to jednak kwota, którą otrzymują dorośli i to nie w każdej fabryce. Pracownicy walczą o godną płacę, czyli taką, która pozwala zapewnić wyżywienie, dach nad głową, edukację i podstawową opiekę medyczną. Wynosiłaby ona 900 zł.
Niektórzy mogą pomyśleć, że Bangladesz jest tak tani, że w przeliczeniu na lokalne potrzeby, 400zł to adekwatna wypłata. Niestety tak nie jest. Dla porównania - kilogram ryżu kosztuje tam 2,3zł, bilet autobusowy 1zł, a kilogram sera 18zł.
Reporterka zapowiedziała, że materiały z fabryki prześle lokalnym władzom, Międzynarodowej Organizacji Pracy (ILO) oraz Unicefowi. Umówiła również spotkania z dwoma politykami i przedstawicielami organizacji pozarządowych, by nagłośnić tragiczną sytuację dzieci.
Czy warunki w Bangladeszu można poprawić?
Konfrontacja z rzeczywistością pracy w bangladeskich szwalniach może budzić ogromną bezradność wśród mieszkańców Polski, którzy przecież są oddaleni od nich o prawie 7 tys. kilometrów. Trudno jednak udawać, że nasz kraj nie zyskuje na skrajnie słabo opłacanej pracy w Bangladeszu. Jak pokazują dane GUS, import do Polski z roku na rok rośnie. W 2018 r. import z Bangladeszu do Polski wyniósł ponad 6,68 mld zł.
Jak wykazuje portal chinskiraport.pl w 95 proc. były to wyroby przemysłu lekkiego, takie jak odzież i dodatki odzieżowe. Oznacza to, że apetyt Polaków na bardzo tanie (i o bardzo słabej jakości) ubrania rośnie.
To, co możemy zrobić jako konsumenci, to głosować portfelem. Przede wszystkim podczas zakupów musimy myśleć o tym, czy rzeczywiście potrzebujemy kolejnej, nowej rzeczy. Warto rozważyć, czy nasze decyzja zakupowa jest podejmowana pod wpływem impulsu, czy z realnej potrzeby. Jeśli nasza szafa już pęka w szwach, to czy naprawdę musimy kupować kolejną rzecz i napędzać popyt, a za nim podaż, na ubrania wyprodukowane przez dzieci?
Po ubrania, których naprawdę potrzebujemy, warto sięgnąć w drugim obiegu. Jeśli z różnych przyczyn chcemy kupić nową rzecz, internetowe platformy sprzedażowe typu Vinted czy OLX są pełne nowych, nienoszonych rzeczy z metkami, które możemy kupić nawet za połowę ich wartości. Jeśli chcemy kupić coś w sklepie, warto pamiętać ludowe porzekadło "co jest tanie, to jest drogie" - koszulka za 20 zł już po kilku praniach będzie wyglądać jak szmata. Gdy jednak zainwestujemy w o wiele droższy produkt wyprodukowany w duchu slow fashion, będzie to inwestycja na lata.
Lepsza niska płaca niż żadna?
Nie jest tak, że jeśli my przestaniemy kupować ich produkty, to sytuacja bangladeskich pracowników jeszcze bardziej się pogorszy i stracą pracę. Oznaczałoby to, że multimiliardowe korporacje zbankrutowałyby, wypłacając pracownikom godną pensję. Jest to fałsz. Zapewnienie godnych warunków pracownikom nie doprowadziłoby do ruiny finansowej i upadku firmy.
Jak wskazuje Katarzyna Zajączkowska, projektantka, ekoedukatorka i wykładowczyni w Szkole Artystycznego Projektowania Ubioru najwięksi dyrektorzy generalni firm fast-fashion potrzebują czterech dni, by zarobić tyle, ile szwaczka przez całe życie. Z kolei by zamienić płacę minimalną na godną, o którą walczą pracownicy, czyli 900zł miesięcznie, wystarczy poświęcić 2 proc. rocznego zysku marek odzieżowych. Dla porównania, na reklamę marki przekazują rocznie 8 proc. swojego zysku.
Nie jest zatem tak, że niskie płace to konieczność ekonomiczna - to kwestia priorytetów, wartości naszego społeczeństwa i niepohamowanej chciwości.
Na ten problem zwraca również papież Franciszek w ekologicznej encyklice Laudato Si, w której analizuje przyczyny i rozwiązania kryzysu klimatycznego. Papież zauważa, że degradacja środowiska idzie w parze z tragicznym traktowaniem ludzi. By zatroszczyć się o planetę, nie musimy robić z tego z miłości do przyrody, lecz do drugiego człowieka w duchu wartości chrześcijańskich.
Trzeba umocnić świadomość, że jesteśmy jedną rodziną ludzką. Nie ma granic ani barier politycznych lub społecznych, które pozwalają nam na izolowanie się, i właśnie dlatego nie ma miejsca na globalizację obojętności.