Afrykański wirus zaraża Polaków. Najpierw chorowały ptaki, teraz ludzie
Wykryto go w 1937 r. na terenie dzisiejszej Ugandy i w Europie pojawiał się rzadko. W Polsce nigdy nie występował jako wirus rodzimy, czyli niepochodzący od osób przybywających z Afryki. Świat się jednak kurczy i oto mamy już w Polsce wirus gorączki Zachodniego Nilu. Zwiastowały to niedawno przedziwne wydarzenia z ptakami krukowatymi w Warszawie.
O sprawie informowaliśmy w Zielonej Interii i programie "Czysta Polska" latem. To wtedy doszło do dość zaskakującej sytuacji, jaką był masowy pomór ptaków krukowatych w Warszawie. Wtedy to ptaki krukowate - głównie wrony i kawki - trafiały do ptasich azylów z objawami neurologicznymi. Co najmniej kilkadziesiąt osobników padło.
Martwe ptaki w Warszawie. To one pierwsze chorowały na gorączkę Zachodniego Nilu
Zwierzęta miały poważne problemy z poruszaniem się, nie potrafiły nawet podlecieć, a jeżeli im się to udawało, to po chwili spadały. Przyspieszony oddech ptaków sugerował jakąś chorobę, zwłaszcza że u wielu z nich dochodziło do krwotoku wewnętrznego.
Początkowo jednak Powiatowy Lekarz Weterynarii w Warszawie wykluczył wirusa. Podejrzenia szły raczej w kierunku zatrucia pestycydami czy innymi środkami chemicznymi. Rozważano, że źródłem pomoru są np. trutki na gryzonie, którymi ptaki mogły się objeść podczas konsumowania padliny i resztek. Ptaki krukowate są wszystkożerne, zwłaszcza w miastach odwiedzają wysypiska i miejsca życia szczurów.
Martwe zwierzęta znajdowano w wielu dzielnicach: na Bielanach, Saskiej Kępie, Mokotowie czy Żoliborzu. Nikt nie wiedział, co jest przyczyną. Mowa była nawet o kilkudziesięciu podobnych przypadkach, a robiły one duże wrażenie na ludziach, gdyż ptaki dostawały drgawek i zachowywały się bardzo dziwnie. Trawniki były usłane padłymi zwierzętami.
Po wielu tygodniach niepewności w końcu przyszła diagnoza. To jednak był wirus. Badania potwierdziły zakażenie ptaków gorączką Zachodniego Nilu. Potwierdził to Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach.
Afrykański wirus wędruje dzięki komarom i ptakom
Wirus gorączki Zachodniego Nilu jest przenoszony przez komary, ale rzeczywiście jego pierwotnym rezerwuarem są ptaki. Przy czym dotąd nie wywoływał on żadnych reperkusji u zwierząt. Jedynie u niektórych kopytnych, takich jak konie, stwierdzono kłopoty z koordynacją ruchową.
U większości psów, bydła, owiec i świń zakażenie ma charakter bezobjawowy. Wiadomo też, że wirus atakował także gryzonie jak susły, wiewiórki, chomiki oraz inne ssaki: nietoperze, króliki czy skunksy w Ameryce Północnej. W 2007 r. na z powodu zarażenia gorączką Zachodniego Nilu zmarła orka w Teksasie.
Czy gorączka Zachodniego Nilu jest groźna dla ludzi?
Zresztą także u ludzi choroba jest bezobjawowa lub objawy są mało uporczywe. Nasilenie objawów gorączki Zachodniego Nilu zależy od wieku. U dzieci często jest to łagodna gorączka i złe samopoczucie.
U młodzieży występują: wysoka gorączka, zaczerwienienie spojówek, ból głowy, ból mięśni. Natomiast u osób starszych na skutek zakażenia może dochodzić do zapalenia mózgu i opon mózgowych oraz ogólnego wycieńczenia.
Niecała jedna czwarta chorych ludzi ma ostre objawy tej choroby. U ok. 1 proc. chorych może dojść do zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych i zapalenia mózgu. I w tej nielicznej grupie mogą się wtedy zdarzyć przypadki śmiertelne.
Po letnim ataku wirusa gorączki Zachodniego Nilu na ptaki krukowate w Warszawie, teraz mamy przełomową w dziejach polskiej medycyny sytuację. W Polsce stwierdzono właśnie pierwsze zarażenie u człowieka jako chorobę rodzimą.
Oznacza to, że nie jest to przypadek osoby przywożącej infekcję z zagranicy (warto dodać, że wirus nie przenosi się między ludźmi drogą kropelkową czy przez dotyk, nie stwierdzono takiego przypadku). Chory zaraził się tu, na miejscu, w Polsce. Wirus może pochodzić od zwierząt.
"W tej chwili jesteśmy jeszcze w trakcie potwierdzenia szczegółowych informacji, ale wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z pierwszym potwierdzonym, rodzimym przypadkiem gorączki Zachodniego Nilu" - przekazał we wtorek Główny Inspektor Sanitarny Paweł Grzesiowski.Osoba, która zachorowała, nie wyjeżdżała w tropiki.
Rzecz jasna pozostaje pytanie, jak się zakaziła? Tego nie wiemy. Główny Inspektor Sanitarny mówi, że jest możliwe ukąszenie zainfekowanego komara, który wyssał krew chorego ptaka. To jednak o tyle nietypowe, że teraz większość naszych ptaków lęgowych jest właśnie w Afryce.
Sytuacja jest dziwna i nie tak łatwo będzie ją wyjaśnić. W każdym razie wirus pochodzący z Afryki jest w Polsce i coś go tu przyniosło.
Wirus rodem z Afryki dostał się do Europy
Wirus gorączki Zachodniego Nilu dość blisko spokrewniony z japońskim zapaleniem mózgu czy wirusem Kunjin. Pasem transmisyjnym jest u niego krew, stąd mogą go przenieść komary, a także odnotowano przekazanie wirusa przez transfuzję krwi, przez drogi płodowe czy przeszczepy.
Nazwę zaczerpnął od prowincji Zachodniego Nilu na terenie dzisiejszej Ugandy, gdzie stwierdzono go w 1937 r., jeszcze w czasach kolonialnych. W Europie pojawiał się dotąd sporadycznie, po raz pierwszy w 1996 r. w Rumunii. W tym roku przypadki zakażeń odnotowano w Słowenii.
Badania nad wirusem gorączki Zachodniego Nilu wykazały, że wyłonił się ok. 1000 lat temu i jest zoonozą, czyli pochodzi od zwierząt. Nie ma na niego szczepionki, jedynym sposobem profilaktyki jest unikanie ukąszeń komarów.
Kontakt z ptakami, nawet chorymi, nie zakaża bezpośrednio. Naukowcy po przypadkach w Polsce, Słowenii, a także wcześniej w Izraelu i Stanach Zjednoczonych, uważają jednak, że masowy pomór ptaków w danym miejscu jest zwiastunem zbliżania się i występowania wirusa na tym obszarze. To sygnał dla ludzi.